Ledwie skończyliśmy batalię o ochronę polskiej chemii przed wrogim przejęciem przez Rosjan i postawiliśmy na połączenie tarnowskiego producenta z ZA Puławy, a już rodzime zakłady muszą szykować się do kolejnych zagrożeń ze Wschodu.
Produkujemy dużo nawozów, ale i tak musimy je sprowadzać / DGP
Wczoraj wygasły unijne cła na nawozy importowane z Rosji i Białorusi. A ponieważ są one sporo tańsze od polskich, nasze firmy nie będą miały większych szans na konkurowanie z nimi. Wielkie kłopoty czekają m.in. ZAP i Azoty Tarnów (AT).
Pod znakiem zapytania staje wręcz przyszłość konsolidacji polskiej chemii. Przy spadających cenach produkcja nawozów stanie się nierentowna, a wtedy rodzime spółki staną się łatwym łupem dla zagranicznych inwestorów.

Drogi gaz, drogie nawozy

– Od 23 lipca nawozy m.in. z Rosji mogą do nas trafiać bez ograniczeń. To poważny problem, bo cena gazu ziemnego jest tam sześć, siedem razy niższa niż u nas – alarmuje Wojciech Lubiewa-Wieleżyński, prezes Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.
A gaz to główny surowiec wykorzystywany przez zakłady azotowe. Szacuje się, że stanowi on od 40 do nawet 60 proc. kosztów produkcji nawozów. Zależność jest prosta – jeśli gaz tanieje, tanieją nawozy, i odwrotnie. Polska kupuje gaz najdrożej w Europie. Za 1000 m sześc. płacimy Rosjanom ponad 550 dol., o ok. 100 dol. więcej niż Niemcy. W ciągu roku nawozy mineralne podrożały u nas o 12 proc., azotowe – o 8 proc. Fachowcy tłumaczą, że jeśli zaleją nas produkty zza wschodniej granicy, ich cena może spaść nawet o jedną trzecią.
Z podobną sytuacją, choć na mniejszą skalę, polskie firmy chemiczne musiały się zmierzyć w latach 2009 – 2010. Na skutek spadku cen gazu za granicą, wysokich cen w kraju wynikających z kontraktu z Gazpromem i braku możliwości importu paliwa z tańszych źródeł rodzime zakłady azotowe musiały korzystać z niemal 3-krotnie droższego surowca. Konkurencyjność producentów mocno spadła, a Polskę zalewały ogromne ilości nawozów importowanych, m.in. Węgier. To doprowadziło do drastycznego pogorszenia się wyników spółek chemicznych, ZCh Police stanęły na skraju bankructwa. Teraz może być podobnie.
– Import nawozów może zdominować nasz rynek, choć dziś to krajowi producenci mają w nim 70-proc. udział – ostrzega analityk z branży. Według niego zalanie Polski importowanymi nawozami jest jednak tylko środkiem do celu, jakim jest przejęcie firm chemicznych. Pogorszenie wyników zakładów azotowych da Rosjanom możliwość ogłoszenia kolejnych wezwań.
– Przewożenie tanich nawozów do Polski nie jest najkorzystniejsze. Łatwiej przesłać tu tani gaz i na miejscu wyprodukować nawozy, by tu je sprzedać lub ewentualnie wysłać dalej za granicę – tłumaczy Wojciech Kozak, członek zarządu ZAP.

Łakomy kąsek

A Polska to bardzo atrakcyjny rynek dla producentów nawozów – jeden z liderów pod względem wielkości obszarów rolnych w Europie, gdzie popyt na nawozy stale rośnie. Ich zużycie w 2011 r. wyniosło 1,95 mln ton, o 10 proc. więcej niż rok wcześniej. Nic dziwnego, że nasz rynek penetrują duzi zagraniczni producenci – choćby BorsodChem (od ponad roku część chińskiej grupy Wanhua) czy norweska Yara. Nie jest tajemnicą, że najmocniej zęby ostrzy sobie jednak Gazprom i spółki z nim powiązane. Zainteresowanie wschodnich sąsiadów nie dziwi. – Choć mamy drogi gaz, to nasza konkurencyjność wciąż jest duża. Nasze instalacje zużywają jedynie 845 m sześc. gazu na tonę amoniaku, podczas gdy rosyjskie ponad 1000 m sześc. – wyjaśnia Wojciech Kozak.

Popyt i zużycie nawozów w Polsce stale rosną