Nawet gdyby gwałtownie załamał się popyt, polskie przedsiębiorstwa będą w stanie przez 2 – 3 kwartały pokrywać straty wyłącznie z gotówki, którą zgromadziły. Nie panikują, nie podejmują pochopnych decyzji.
Wybrane wyniki polskich przedsiębiorstw / DGP
Z opublikowanych wczoraj danych GUS wynika, że nie mamy co się martwić kondycją rodzimych firm. Pierwszy kwartał tego roku był dla nich więcej niż dobry. Zwiększyły przychody o ponad 60 mld zł – do 574,2 mld, a ich zysk netto urósł w tym czasie o prawie 2 mld zł – do 23,6 mld zł. Mówiąc krótko, oznak pogorszenia koniunktury nie widać. Choć są negatywne skutki strategii stosowanej w ostatnich miesiącach przez przedsiębiorców.
Za wszelką cenę próbują oni utrzymać konkurencyjność na rynku, tnąc marże. Zaciskają zęby i nie podnoszą prowizji. Tymczasem ceny surowców idą w górę, co powoduje wzrost kosztów produkcji. Skutek to spadek rentowności sprzedaży – w I kwartale jej wskaźnik wyniósł 4,4 proc., podczas gdy rok temu wynosił 5,3 proc.
Według Agnieszki Durlik-Khouri, eksperta Krajowej Izby Gospodarczej, tak prowadzona strategia – gdzie liczy się przede wszystkim konkurencyjność, a nie szybkie zmniejszanie kosztów – oznacza, że przedsiębiorcy wyciągnęli wnioski z poprzednich kryzysów. Nie zwalniają na ślepo czy na wszelki wypadek pracowników, za to liczą każdy grosz. Zysk trafia najczęściej na bankową lokatę, bo przedsiębiorcy ani myślą uruchamiać duże projekty inwestycyjne. W kwietniu miały zgromadzone na rachunkach ponad 177 mld zł. Dla porównania w sierpniu 2008 roku, czyli krótko przed wybuchem kryzysu, stan firmowych lokat wynosił 138,6 mld zł.
Piotr Bujak, ekonomista Banku Nordea, wymienia jeszcze inne cechy, które czynią polski sektor przedsiębiorstw odpornym na kryzys. Jedna z nich to niewielkie zadłużenie. Przedsiębiorcy niechętnie pożyczają pieniądze w bankach, zwłaszcza na inwestycje. Z badań NBP wynika, że aż 47 proc. inwestycji firm finansowanych jest z własnych środków. – Jeśli porównamy poziom zadłużenia polskich firm z resztą Europy, okaże się, że jest on stosunkowo niski. Oznacza to, że przedsiębiorstwa są u nas w mniejszym stopniu uzależnione od bankowego kredytu i nie muszą obecnie przede wszystkim się oddłużać jak ich zagraniczni konkurenci – mówi ekonomista.
Inny czynnik, który działa na korzyść naszych przedsiębiorców, to osłabienie złotego. O ile w kryzysie 2008 – 2009 słabnąca waluta wpędziła wielu z nich w poważne tarapaty (m.in. przez opcje walutowe sektor przedsiębiorstw miał ponad 10 mld zł strat na operacjach finansowych w I kwartale 2009 roku), o tyle obecnie wzmacnia ich konkurencyjność w eksporcie. – O ten rok możemy być spokojni – uważa Agnieszka Durlik-Khouri. Jej zdaniem sektor przedsiębiorstw czeka mała stabilizacja – nie będzie fali bankructw, ale też nie ma co liczyć na jakiś duży skok inwestycyjny czy zwiększenie zatrudnienia. To jednak nie przeszkadza firmom optymistycznie patrzeć w przyszłość. Z badań KIG wynika, że polscy właściciele firm są pod tym względem w europejskiej czołówce. Przyszłość w jaśniejszych barwach widzą tylko Turcy.
Eksperci doradzają jednak czujność, odmieniając przy tym przez wszystkie przypadki słowo popyt. Jeśli go zabraknie, to nawet wielomiliardowy zaskórniak w bankach nie wystarczy na długo. Przełomowy może być przyszły rok. Agnieszka Durlik-Khouri zwraca uwagę na dwa zagrożenia: mniej funduszy europejskich (w 2013 r. kończy się obecna perspektywa finansowa UE), co zaszkodzi inwestycjom publicznym, oraz ryzyko destabilizacji w strefie euro, co negatywnie może odbić się na eksporcie. – O ile w tym roku spodziewałabym się stabilizacji, w przyszłym zakładka płynnościowa może nie wystarczyć, oczywiście jeżeli negatywny scenariusz się zmaterializuje – mówi Agnieszka Durlik-Khouri.
Gdyby doszło do poważnego załamania popytu, to obecne rezerwy wystarczą na pokrycie strat przez dwa – trzy kwartały. – Szybko zobaczylibyśmy to w wynikach firm – komentuje Piotr Bujak. Na razie na takie załamanie się nie zanosi. Polskie towary i usługi są za granicą konkurencyjne cenowo, a nasz główny partner handlowy – Niemcy – trzyma się mocno. A my trzymamy się ich.
To nie kryzys nas pogrążył, lecz opcje
Nawet w najostrzejszym stadium kryzysu polskie przedsiębiorstwa nie notowały dużych spadków przychodów. Co nie znaczy, że nie miały strat. Wyjątkowo dotkliwie sparzyły się na opcjach walutowych. Fatalne pod tym względem były ostatnie trzy miesiące 2008 roku i pierwszy kwartał 2009 roku. Straty na działalności finansowej, jakie wówczas poniosły (16,5 mld zł w IV kwartale 2008 i 10,2 mld zł w I kwartale 2009), ciążyły na ich wynikach przez całą pierwszą fazę kryzysu. Opcje to jedna z przyczyn, dla których początek 2009 roku był dla polskich firm wyjątkowo zły – wynik finansowy netto spadł aż o połowę względem początku 2008 roku.