Dziś już wszyscy mówią o wyjściu Grecji ze strefy euro. O ile jeszcze kilka tygodni temu był to temat tabu w EBC, o tyle teraz to już niemal każdy członek zarządu tej szacownej instytucji dał do zrozumienia, że taka możliwość istnieje.
Nie dzieje się to oczywiście przypadkiem, ma to być swego rodzaju prysznic otrzeźwienia na greckich polityków, szczególnie dla lewicowej partii Syriza, która według najnowszych sondaży ma największe szanse na wygranie wyborów parlamentarnych. Przypomnę tylko, że wybory te mają być rozpisane na czerwiec, jeśli ostatecznie nie uda się powołać nowego rządu.
Partia Syriza szła do wyborów pod hasłami wstrzymania programu oszczędnościowego i wprowadzenia moratorium na spłatę długów. Co najważniejsze jednak, lider Syrizy Alexis Tsipras nie chce wyjścia Grecji z obszaru wspólnej waluty. Większość Greków też nie. Retoryka ze strony bogatych krajów członkowskich, a także instytucji unijnych, ma na celu uświadomienie Grekom (a w szczególności tamtejszym partiom politycznym), że wstrzymanie reform będzie się równać opuszczeniu przez Grecję wspólnej waluty.
A jak wiadomo, nie jest to wcale takie proste. Przede wszystkim nie są tym zainteresowani sami Grecy, nawet najbardziej lewicowi i populistyczni. Proces ten nie może polegać na wypchnięciu kraju ze strefy euro, musi uwzględniać również wolę wychodzącego. Ciężko sobie wyobrazić, aby Grecy wystąpili z takim wnioskiem. Przypomnę tylko, na co wielokrotnie zwracałem uwagę, że konwersja euro na drachmę i jej głęboka dewaluacja spowodują ucieczkę wszelkich oszczędności zarówno prywatnych, jak i korporacyjnych. Ponadto: wzrost wszelkich długów zewnętrznych proporcjonalny do skali dewaluacji, wzrost kosztów importu dóbr i usług, zamrożenie na jakiś czas rynku finansowego, bankructwa przedsiębiorstw i dalszy (ale tym razem skokowy) wzrost bezrobocia, wstrzymanie wszelkich inwestycji.
Kraj ten nadal musiałby być na kroplówce Unii Europejskiej, nikt bowiem nie będzie skłonny udzielić finansowania w okresie zawirowań dewaluacyjnych. A kroplówka oznacza ciągłe uzależnienie od bogatych krajów UE, nie sądzę, aby liderzy greckich partii opozycyjnych tej świadomości nie mieli. W krótkim okresie celem takiej partii jak Syriza jest przejęcie władzy i jednocześnie maksymalne złagodzenie programu reform. Będą się przy tym powoływać na głos ludu, który reformy odrzuca. Ale po przejęciu władzy nie będą mieli wyjścia, będą musieli kontynuować w ten czy w inny sposób działania, które były podejmowane przez dotychczasową koalicję. Być może tylko z inną retoryką.
To byłby scenariusz najbardziej prawdopodobny. Nie można oczywiście wykluczyć wariantu bardziej skrajnego, w którym wszystkie te racjonalne argumenty są odrzucane przez greckich przywódców i w wyniku serii nieporozumień, łącznie z trzaskaniem drzwiami, jak miało to miejsce swego czasu w Argentynie, dochodzi do niekontrolowanego opuszczenia obszaru wspólnej waluty przez Grecję.
Świat obawia się najbardziej takiego scenariusza, bo nie jest w stanie przewidzieć jego wszelkich konsekwencji. Duże znaczenie przywiązywane jest do tzw. zapory ogniowej, czyli funduszu stabilizacyjnego, którego należałoby użyć w przypadku paniki i wstrzymania finansowania rynkowego dla krajów Południa. Ale przy dzisiejszej niepewności może się okazać, że panika dotrze już nie tylko do Hiszpanii, lecz także Włoch, a nie daj Boże i Francji. Żadna zapora ogniowa nie wystarczy, aby zatrzymać taki pożar. I tu nie chodzi o Grecję, ale o to, że w każdym z tych krajów coś jest nie tak.
W Hiszpanii wciąż niedokapitalizowany sektor bankowy, generujący coraz większe straty, we Włoszech coraz większe trudności z przeprowadzeniem odpowiedniego pakietu reform i recesja, we Francji większy deficyt, niż planowano, i niepewność, na ile na poważnie należy traktować zapowiedzi zmiany kursu gospodarczego przez Francois Hollande’a. Wyjście Grecji ze strefy euro w czasach prosperity i spokoju na rynkach finansowych było nieporównywalnie łatwiejsze. Pamiętajmy, jak zmiotło ekipę Busha ze sceny politycznej po panice i zapaści spowodowanej upadkiem Lehman Brothers.
Wszyscy teraz obawiają się tego samego. Dlatego wciąż uważam, że wariant opuszczenia obszaru wspólnej waluty przez kolebkę demokracji za mało prawdopodobny, ale oczywiście niewykluczony. W najbliższych tygodniach, dopóki nie wyjaśni się polityczna sytuacja w Grecji, będziemy mieć do czynienia z wyjątkową nerwowością na rynku, w tym ze słabym i bardzo zmiennym złotym.
Nawet antyreformatorska Syriza musi wiedzieć, że przejście na drachmę nadal oznaczałoby dla Grecji funkcjonowanie na kroplówce Unii Europejskiej