Receptą na wzrost gospodarczy UE są dalsze oszczędności, reforma rynków pracy w krajach południa i inwestycje infrastrukturalne w Niemczech - uważa Daniel Gros z Centrum Studiów nad Polityką Europejską. Tymczasem UE chwyta się metod sprzed 15 lat - dodaje.

"Co może zrobić Europa, by wywołać wzrost? Uczciwa odpowiedź brzmi: raczej niewiele. Główne elementy strategii wzrostu, o jakiej debatują dziś liderzy europejscy są faktycznie takie same, jak w latach 1996-97: reformy rynku pracy, wzmocnienie rynku wewnętrznego, więcej funduszy dla Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI) na pożyczki dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz więcej środków na inwestycje infrastrukturalne w biedniejszych krajach członkowskich. (...) Jednak okoliczności dzisiejsze są zupełnie odmienne" - pisze szef CEPS w najnowszym wydaniu brukselskiego tygodnika "European Voice".

Przypomina, że EBI udziela pożyczek na podstawie gwarancji rządowych, tymczasem rządów na południu Europy nie stać już dzisiaj na dalsze obciążenia. Poza tym, EIB "wbrew rozpowszechnionemu błędnemu przekonaniu" nie może udzielać bezpośrednio pożyczek małym i średnim firmom. "Może tylko dostarczać funduszy wielkim bankom na takie pożyczki" - wskazuje. Aby więc EBI pomógł w tworzeniu wzrostu gospodarczego, jego model biznesowy "musiałby być radykalnie zmieniony" - argumentuje Gros.

"Mówi się także o Planie Marshalla dla Europy Południowej. Przed 15 laty rzeczywiście potrzebowała ona lepszej infrastruktury, ale od tego czasu (...) przeszła dekadę dość znacznych inwestycji; (...) w rezultacie ma dzisiaj zadowalającą infrastrukturę" - wskazuje dyrektor CEPS.

Niemcy powinny otworzyć rynek usług dla pracowników z południa Europy

"Inwestycje miałyby większy sens w Niemczech" - kontynuuje - bo wydatki na infrastrukturę są w tym kraju "anemiczne", na poziomie 1,6 proc. PKB - dwukrotnie mniej niż w Hiszpanii. Gros przekonuje, że biorąc pod uwagę wysokie zatrudnienie w Niemczech, inwestycje "przyciągnęłyby zapewne bezrobotnych robotników z Hiszpanii, przyczyniając się do tak potrzebnego złagodzenia nierówności wewnątrz strefy euro".

Przyznaje, że takie rozwiązanie jest mało realne z powodu oporu w Niemczech przed wydatkami na wielkie projekty infrastrukturalne i faktu, że decydują o nich władze lokalne i regionalne.

Dyrektor CEPS dodaje zarazem, że inwestować w infrastrukturę mogłyby prócz Niemiec także inne kraje o dobrych notowaniach gospodarczych, jak np. Holandia. Niemcy zaś - postuluje - mogłyby otworzyć rynek usług dla pracowników z południa Europy. To pomogłoby znaleźć pracę wykształconej młodzieży z Hiszpanii czy Włoch, która ma do wyboru jedynie bezrobocie lub emigrację - podsumowuje analityk.