43 tys. dolarów wyniosła w zeszłym roku stawka godzinowa najlepiej zarabiającego menedżera w USA. Jest nim prezes Apple’a Tim Cook.
To oznacza, że następca Steve’a Jobsa na nowego iPada trzeciej generacji – kosztującego ok. 2 tys. złotych – musiałby pracować niecałą minutę. Tak wynika ze sporządzonego przez ośrodek analityczny Equilar rankingu stu najlepiej zarabiających amerykańskich prezesów.
Dochody Cooka w 2011 r. sięgnęły rekordowych w amerykańskiej branży menedżerskiej 378,9 mln dolarów. Taki rezultat zawdzięcza głównie bonusom. Jego zasadnicza pensja wyniosła „skromne” 900 tys. dol., podczas gdy premia – 1,8 mln dol., zaś kolejne 376,2 mln trafiły do jego kieszeni w postaci miliona akcji firmy, które dostał, objemując w kwietniu 2011 r. stanowisko.
Jak oblicza Equilar, złota setka amerykańskiej klasy menedżerskiej zarobiła w 2011 r. łącznie ponad 2 mld dolarów. To więcej niż PKB 4,5-milionowej Republiki Środkowoafrykańskiej. Średnia roczna pensja amerykańskiego prezesa wzrosła w porównaniu z 2010 r. o 2 proc. – do 14,4 mln dolarów. Żeby tyle zarobić, statystyczny Amerykanin z dyplomem licencjata musiałby pracować kilkaset lat – szacuje Uniwersytet Georgetown. Swoich prezesów ozłocili także gigant branży IT Oracle i sieć domów handlowych J.C. Penney. Ich szefowie Lawrence Ellison (77,6 mln dol.) i Ronald Johnson (53,3 mln dol.) zajęli drugie i trzecie miejsce.
Ale menedżerowie nieraz udowodnili, że są ich warci. Numer 45 rankingu, prezes Citigroup Vikram Pandit przez dwa lata pracowała za symbolicznego dolara, by wyprowadzić na prostą bank. Uratowany za pieniądze podatników Citigroup spłacił długi i przywrócił wynagrodzenie Panditowi, który w 2011 r. zarobił 14 mln dolarów.