KE oprócz kryteriów z Maastricht weźmie pod uwagę inne wskaźniki makroekonomiczne, oceniając przygotowanie państwa, które chce przyjąć wspólną walutę. Nie potrzebuje do tego zmian traktatów.
Polsce trudniej będzie przystąpić do strefy euro niż krajom, które w przeszłości przyjęły wspólną walutę. Oprócz pięciu kryteriów z Maastricht dotyczących maksymalnego poziomu długu publicznego i deficytu budżetowego, inflacji i stóp procentowych oraz utrzymania przez dwa lata niewielkiego odchylenia kursu waluty narodowej wobec euro, Komisja Europejska planuje uwzględnić wiele innych wskaźników makroekonomicznych przy podejmowaniu decyzji o poszerzeniu unii walutowej.
– Panuje powszechne przekonanie, że w przeszłości byliśmy zbyt elastyczni, przyjmując kolejne państwa do strefy euro. To było podyktowane strategią polityczną: szybkie poszerzenie unii walutowej miało zapewnić większą integrację Wspólnoty – mówi DGP Benjamin Angel, szef jednostki zajmującej się instytucjami finansowymi i stabilnością strefy euro w Dyrekcji Generalnej ECFIN Komisji Europejskiej. – Wspólna waluta jest ważnym czynnikiem rozstrzygającym o kondycji gospodarki danego kraju. Dlatego powinny do niej przystępować kraje, które są do tego w pełni gotowe. To jest wniosek, który trzeba wyciągnąć z kryzysu w Grecji – dodaje.

Nowe kryteria

Zdaniem Angela w przyszłości Komisja Europejska będzie brała także pod uwagę takie czynniki, jak bilans rachunku bieżącego, ewolucję kosztów pracy, a nawet sytuację na rynku nieruchomości. Wszystko po to, by określić, czy dane państwo nie rozsadzi unii walutowej. Kraje, które jak Węgry czy Rumunia niedawno skorzystały z międzynarodowej pomocy przed bankructwem, nie będą mogły szybko liczyć na zielone światło Brukseli.
Zaostrzenie nie wymaga zmiany Traktatu o UE. Jego artykuł 140. stwierdza, że poza pięcioma kryteriami z Maastricht „KE i EBC mają także wziąć pod uwagę skalę integracji gospodarczej danego państwa z UE, sytuację i ewolucję bilansu jego rachunku bieżącego, rozwój kosztów pracy oraz inne wskaźniki cen”. Jednak do tej pory ta część kryteriów miała niewielkie znaczenie przy podejmowaniu przez KE decyzji o tym, czy dany kraj może przystąpić do unii walutowej, czy nie.
– Dodatkowe kryteria zapisane w artykule 140. są mało precyzyjne. Ich uwzględnienie daje ogromną władzę Komisji Europejskiej w określaniu przyszłości unii walutowej. A bez jej rekomendacji Rada UE nie podejmie decyzji o przyjęciu do Wspólnoty nowego państwa – mówi DGP Zsolt Darvas, ekonomista Instytutu Bruegla w Brukseli. Jego zdaniem niepokojące jest także złamanie zasady równego traktowania wszystkich państw w sytuacji, gdy zostaną de facto zaostrzone kryteria przyjmowania nowych krajów do Eurolandu.
Zdaniem Darvasa KE w przypadku Polski będzie mogła wskazać na wiele słabości, m.in. relatywnie duży deficyt na rachunku bieżącym oraz szybko rosnące koszty pracy, sygnał pogarszającej się konkurencyjności gospodarki.

Przykład znad Bałtyku

Według ekonomisty mniej problemów z KE będą miały Łotwa i Litwa. Zrobiły ogromne postępy w uzdrawianiu finansów publicznych. Bruksela chce dać je za przykład Południu Europy. – Chodzi o sygnał, że poprawa konkurencyjności przez cięcia kosztów jest możliwa – mówi Darvas.
Odłożenie terminu przystąpienia do strefy euro ma konsekwencje polityczne dla Polski. To bowiem w ramach państw unii walutowej kształtuje się teraz „twarde jądro unii” ze wspólnym system kontroli finansów, a być może także jednolitym podatkiem od zysku firm i pensją minimalną. Wskaźniki te mogą zostać ustalone na poziomie, który będzie nie do zaakceptowania dla naszego kraju.