Druk pieniędzy w USA jako sposób walki z kryzysem prowadzi do inflacji. Natomiast ograniczanie wydatków w Europie ogranicza popyt i obniża wzrost gospodarczy - uważają eksperci. Wskazują jednak, że nie ma doskonałej recepty na kryzys.

Można mówić o dwóch podejściach rozwiązania kryzysu. Podejście europejskie zakłada, że rozwiązaniem problemu zadłużenia są cięcia wydatków i dyscyplina fiskalna. Amerykanie zaś wzbraniają się przed cięciami, zadłużając się i drukując pieniądze z obawy przed wytłumieniem popytu wewnętrznego.

Niektórzy jednak uważają, że nie ma dużej różnicy w podejściu europejskim oraz amerykańskim. Analityk agencji ratingowej Fitch Matteo Napolitano nie widzi różnicy w polityce monetarnej po obu stronach Oceanu Atlantyckiego. Bank centralny USA stosował politykę elektronicznej kreacji pieniądza (tzw. QE od Quantitative Easing) polegającą na skupowaniu państwowych obligacji od banków w celu wsparcia płynności sektora bankowego. Tymczasem Europejski Bank Centralny nie pożyczał pieniędzy bezpośrednio rządom. Wykorzystał on do tego celu inne banki. Stworzył dla banków możliwość zaciągania tanich kredytów, aby mogły one inwestować w obligacje ich rządów i nie utraciły płynności.

Główny analityk agencji ratingowej Standard&Poor's Moritz Kraemer uważa, że stawiająca na oszczędzanie polityka UE ogranicza wydatki i "kurczy popyt". W ten sposób - jego zdaniem - rośnie ryzyko głębokich i długotrwałych recesji. Wskazuje też, że samymi cięciami nie da się uzdrowić wad w samej konstrukcji unii walutowej oraz nierównowadze handlowej między bogatszą Północą i biedniejszym Południem.

Prof. Witold Orłowski z PwC wskazuje, że podejście amerykańskie prowadzi do inflacji i w ten sposób prowadzi do zmniejszenia zadłużenia USA. Natomiast podejście europejskie - które Orłowski nazywa niemieckim - to metoda, która pozwala wierzycielom odzyskać wszystko kosztem dłużników, dlatego - jego zdaniem - wydaje się być zdroworozsądkowa i bardziej uczciwa. Wyjaśnia, że dla USA, które są światowym dłużnikiem, lepsze jest oczywiście rozwiązanie inflacyjne. Natomiast z punktu widzenia Niemiec, które są wielkim wierzycielem świata, lepszym rozwiązaniem jest to, które zmusza dłużników do oddania pożyczonych środków.

Dodruk pieniądza w USA wywołuje inflację nie tylko w tym kraju, ale i na całym świecie

Orłowski podkreślił, że każde podejście wiąże się z konsekwencjami. "Inflacja jest częściowym rozwiązaniem problemu długu - sama w sobie jest problemem, poza tym przerzuca koszty rozwiązania tego problemu na wierzycieli - wierzyciele w rzeczywistości otrzymują tylko część z pieniędzy, które pożyczyli" - wskazuje. Z kolei konsekwencją metody niemieckiej mogą być problemy z wywiązaniem się dłużników ze swoich zobowiązań i masowe bankructwa.

"Tak na prawdę oba rozwiązania są złe, ponieważ oba będą bolesne" - powiedział PAP. Dodał jednak, że są to koszty kryzysu i nadmiernego długu. "Jednak nie wydaje się, aby istniały jakiekolwiek inne rozwiązania poza tymi dwoma" - podsumował.

Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha również podkreślił, że podejście amerykańskie, polegające na sztucznym pobudzaniu popytu poprzez dodruk pieniądza prowadzi do inflacji. "Za te same pieniądze obywatele otrzymują mniejsze porcje, lub nie mogą kupić wielu rzeczy, na które wcześniej sobie mogli pozwolić. Sztuczne tworzenie wartości, czy poprzez pożyczanie, czy poprzez druk pieniądza, nie daje trwałego efektu" - zaznaczył.

Jego zdaniem, dodruk pieniądza w USA wywołuje inflację nie tylko w tym kraju, ale i na całym świecie. "W Polsce inflacja jest w dużej części inflacją importowaną z USA. Importujemy paliwa, a cena ropy jest coraz wyższa, bo dostosowuje się do ilości wydrukowanego w USA pieniądza" - wyjaśnił.

Dr Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową uważa, że podejście europejskie w dłuższej perspektywie przyniesie swoje efekty. "Wskazuje też, że podejście amerykańskie daje obecnie rezultaty, ale nie wiadomo, jakie będą konsekwencję tej polityki w długim okresie. Natomiast w Europie w krótkim okresie rezultaty mogą okazać się gorsze, w długim z kolei lepsze. Przez pewien okres podejście europejskie będzie tłumiło popyt wewnętrzny i wzrost gospodarczy, ale później można liczyć na ożywienie. Po prostu płacimy cenę życia na kredyt" - wskazał.