Euforia, która pod koniec zeszłego tygodnia zapanowała na rynkach finansowych po zakończonym szczycie szefów krajów strefy euro, była kolejnym słomianym ogniem, który jedynie na chwilę rozpalił nadzieje inwestorów, że kłopoty zostały właśnie zażegnane i wychodzimy na prostą.
Poniedziałkowa zapowiedź premiera Papandreu, aby kolejny pakiet reform w Grecji został przyjęty w referendum, okazała się kubłem zimnej wody wylanym na głowy przedwcześnie zadowolonych inwestorów i przywódców strefy euro.
W opinii większości Greków ustalenia z zeszłotygodniowego szczytu w Brukseli będą dla nich niekorzystne. Jeśli rzeczywiście doszłoby do referendum, w którym obywatele odrzuciliby plan kolejnych reform, to prawdopodobnie będziemy świadkami niekontrolowanego bankructwa Grecji. Przedstawiciele MFW i UE już bowiem zapowiedzieli, że bez zgody na wprowadzenie działań usprawniających gospodarkę i finanse nie wypłacą Atenom kolejnej transzy z już obecnie realizowanego planu pomocowego.
Sytuacja jest patowa. Bez tych pieniędzy greccy emeryci i renciści nie dostaną swoich świadczeń, a pracownicy rozdętej sfery budżetowej nie otrzymają wynagrodzeń.
Przekonanie wyborców o tym, że reformy są konieczne, stanowi wyzwanie nie tylko dla premiera Papandreu czy jego ewentualnego następcy, lecz także dla przywódców Włoch i Francji. Te dwa kraje wprawdzie nie utraciły płynności (m.in. dzięki interwencjom Europejskiego Banku Centralnego), ale balansują na krawędzi. W przypadku niekontrolowanego bankructwa Aten inwestorzy na pewno zażądają od nich znacznie wyższych odsetek od zaciąganego długu i reform, które zmniejszą ryzyko ich niewypłacalności.
Inwestorzy wątpią, czy Grecy zdołają się przekonać do dalszym reform. Pomimo ostrej kuracji ich gospodarka jest wciąż pogrążona w recesji, a wzrost ma się pojawić najwcześniej w 2013 roku. Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że kluczem do sukcesu w przeprowadzeniu trudnych i niepopularnych działań jest odpowiednia strategia komunikacyjna rządu.
Reformatorski gabinet musi przede wszystkim jasno określić cele planowanych zmian i ich skutki dla społeczeństwa. Niezwykle istotne dla zwiększenia świadomości, a w efekcie poparcia dla rządu są szacunki pokazujące, ile kosztuje zaniechanie reform. Takie liczby robią wrażenie i dlatego należy powtarzać je do znudzenia, także w Polsce. Przykładowo w tym roku każdy Polak pracujący poza rolnictwem dorzuci średnio 2,6 tys. zł do rent i emerytur wypłacanych przez ZUS i ponad 1 tys. zł do świadczeń wypłacanych przez KRUS. Świadczenia społeczne nie budują dobrobytu. Lepiej gdyby nasze podatki były wydawane na przykład na budowę i utrzymanie dróg, na których codziennie miliony godzin tracą polscy przedsiębiorcy.
Kryzysy lub długotrwałe stagnacje gospodarki są często sprzyjającym okresem do rozpoczęcia reform, których w czasie dobrej koniunktury nikt nie ma odwagi podejmować. Szczególnie istotne jest ograniczenie wydatków, najczęściej socjalnych, bo to ich wzrost przez lata przyczyniał się do systematycznego osłabiania tempa wzrostu gospodarczego w krajach rozwiniętych. Potwierdzają to wyniki wielu badań empirycznych: przeciętnie zwiększenie wydatków publicznych o 10 proc. PKB obniżało średnioroczne tempo wzrostu gospodarki o ok. 1,5 proc.
Jednak pakiet koniecznych reform nie ogranicza się wyłącznie do cięcia wydatków publicznych, które doprowadziły do nadmiernego długu publicznego i obecnie dławią wzrost gospodarczy w większości krajów strefy euro.

Niezwykle istotne dla zwiększenia poparcia dla reformatorskiego rządu są szacunki, które pokażą, ile kosztuje zaniechanie zmian

Trwałe ożywienie gospodarcze, którego tak bardzo potrzebują Grecy i cała Europa, nadejdzie tym szybciej, im bardziej redukcji nieproduktywnych wydatków będą towarzyszyć reformy dławiące konkurencję. Im mniejsza będzie ochrona pracowników przed zwolnieniem i niższe bariery hamujące przedsiębiorczość, tym wyższe będzie tempo wzrostu produktywności. Gospodarki Grecji, Włoch, Francji czy Portugalii, które obecnie zmagają się z problemem nadmiernego długu, są przeregulowane, a w efekcie bez reform wzmacniających konkurencję nie mają szans na trwałe ożywienie gospodarcze.
Doświadczenia wielu krajów (np. Holandii i Wielkiej Brytanii z lat 80. oraz Irlandii i Danii z lat 90. ubiegłego stulecia) dowodzą, że pozytywny wpływ redukcji wydatków publicznych na tempo wzrostu gospodarczego jest szczególnie silny, gdy towarzyszy im liberalizacja prawa pracy i poszerzenie wolności gospodarczej. Warto z tych doświadczeń korzystać i teraz.