Przywódcy strefy euro robili wczoraj wszystko, by przekonać, że porozumienie w sprawie ratowania euro jest dograne. Jednak późnym wieczorem jasne było, że do doprecyzowania pozostały kluczowe kwestie.
Choćby zasady działania muru chroniącego Włochy i Hiszpanię przed greckim scenariuszem – Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej (EFSF) czy wielkość strat, które poniosą banki w związku z darowaniem Atenom części długu.
Premier Donald Tusk po spotkaniu „27” (poprzedzało szczyt strefy euro, czyli 17 państw) mówił, że brakuje wielu kropek nad i. Dodał, że porozumienie w sprawie rekapitalizacji banków wejdzie w życie dopiero, gdy strefa euro porozumie się w kwestii innych elementów pakietu antykryzysowego.
W kontekście banków minister finansów Jacek Rostowski przekonywał, że największy polski bank, PKO BP, dysponuje siłą kapitałową przewyższającą 9 proc. i „ma jedynie śladowe zaangażowanie w papiery dłużne państw strefy euro”.
Kluczowe banki w UE będą musiały tymczasowo zwiększyć ilość i jakość kapitałów tak, by ich wskaźnik płynności wynosił 9 proc. Będą one również sprawdzane przez nowe testy wytrzymałościowe. Współczynnik 9 proc. będzie uwzględniał obecną wartość obligacji krajów strefy euro w posiadaniu banków. Mają one zwiększyć swoje kapitały do wymaganego poziomu do 30 czerwca 2012 r.
Zagraniczne banki w sektorze bankowym Europy Środ.-Wsch. / DGP
Wczoraj wyzwaniem było ustalenie sposobu i skali zwiększenia kapitału Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej (EFSF) tak, aby był zdolny zapobiec panice wywołanej obawą o bankructwo Włoch i Hiszpanii. Merkel odrzuciła pomysł Francji, aby EFSF przekształcić w rodzaj banku korzystającego ze wsparcia EBC, co zwiększyłoby jego kapitał do 2 – 3 bln euro. Niemcy, którzy chcą zachowania pełnej niezależności EBC, a jednocześnie nie zamierzają przekazać więcej gotówki do EFSF, opowiadają się za skomplikowaną strukturą kredytów pod zastaw istniejącego kapitału instrumentu (440 mld euro), tzw. lewarowania.
Z projektu komunikatu szczytu, wynikało, że kapitał będzie kilkakrotnie zwiększony, jednak szczegóły ministrowie finansów strefy euro ustalą dopiero w listopadzie. Jeden z pomysłów zakłada utworzenie specjalnej instytucji finansowej (SPV), dzięki której kapitał na wzmocnienie EFSF można by uzyskać m.in. z Chin. Dziś do Chin leci szef EFSF Klaus Regling. Komunikat unijnej ambasady w Pekinie podkreśla, że dyrektor Regling jest najbardziej odpowiednią osobą do rozmów „o wyzwaniach gospodarczych stojących przed UE”.
Przywódcy UE nie mogli też wczoraj w nocy porozumieć się co do skali strat, jakie banki mają ponieść na inwestycjach w greckie obligacje. Kanclerz Merkel naciskała na odpis wart aż 50 – 60 proc., ale przeciwne temu były nie tylko banki (ich zgoda jest konieczna, aby formalnie nie doszło do bankructwa Grecji), lecz także m.in. EBC.



Europa Środkowa: renacjonalizacja banków albo odchudzanie
Wczoraj pewna była zgoda na rekapitalizację banków. W tym kontekście wymienia się kwotę 108 mld euro. Dla państw bez wspólnej waluty właśnie ta część porozumienia jest najważniejsza. Jak argumentuje premier Wielkiej Brytanii David Cameron, ustalone zasady dotkną państwa spoza unii walutowej. Najbardziej Europę Środkową.
Umowa bankowa jest kluczowa także dla Warszawy, ponieważ problemy zagranicznych banków związane ze stratami z tytułu wystawienia na grecki dług mogą rykoszetem odbić się na kondycji gospodarek w naszym regionie. Takie kraje jak Polska zapłacą spowolnieniem wzrostu PKB.
W naszym przypadku zagraniczni właściciele posiadają 71 proc. aktywów sektora bankowego (dane za 2010 r.). To i tak niezła sytuacja na tle reszty państw regionu. Spośród 15 państw Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej w przypadku połowy wartość ta oscyluje wokół 90 proc. W wyraźnie lepszej sytuacji są jedynie Słoweńcy. Tamtejszy sektor bankowy w 71 proc. pozostaje w krajowych, przeważnie państwowych rękach.
Aby zabezpieczyć się przed skutkami redukcji greckiego długu (specjaliści za najbardziej prawdopodobny uznają poziom 60 proc.), europejskie banki będą potrzebowały 108 mld euro kapitału, by podnieść obowiązkowy wskaźnik płynności do 9 proc. Z szacunków UBS wynika, że w razie 60-proc. redukcji banki stracą 91 mld euro. Do najbardziej wystawionych na ryzyko należą również instytucje inwestujące w Polsce.
I tak Commerzbank, główny udziałowiec BRE Banku, powinien się liczyć ze stratą rzędu 2,9 mld euro, co stanowi 27 proc. kapitału własnego. Obecny na naszym rynku BNP Paribas może stracić ponad 5 mld euro, ale w jego przypadku taka suma jest równoważna 8 proc. kapitału własnego. Po ponad 2 mld stracą też holenderski ING i francuskie Societe Generale.
Choć upadek polskim bankom nie grozi, odczują one już wkrótce konsekwencje problemów swoich właścicieli. – Pewnym zagrożeniem pozostaje konieczność delewarowania, co może przełożyć się na mniejszą dostępność kredytów również w spółkach zależnych – mówi „DGP” Michał Sobolewski z IDMSA. Podobnie było trzy lata temu, kiedy upadał Lehman Brothers. Instytucje finansowe przestały sobie ufać i z dnia na dzień wygasł dostęp do finansowania na rynku międzybankowym. Dlatego nie miały one środków, żeby prowadzić akcję kredytową.
Tym razem, zgodnie z propozycjami Komisji Europejskiej, banki będą musiały najpierw zwiększyć kapitalizację na własną rękę, ściągając pieniądze z rynku. Należy oczekiwać ograniczenia akcji kredytowej. Dodatkowo europejskie grupy finansowe mogą się zdecydować na sprzedaż swoich spółek w Polsce. – Dla polskiego rynku bankowego może to oznaczać przyspieszoną konsolidację – mówi Sobolewski.
Według „WSJ” państwa naszego regionu mają wybór między utrzymaniem powiązań z bankami, które przez całe lata mogą odczuwać skutki obecnych problemów, a renacjonalizacją. „Rządy mogą odkupić niektóre banki sprzedane ponad dekadę temu” – czytamy w „WSJ”.