Nowa nazwa ma pozwolić zerwać z wizerunkiem instytucji dla rolników i wyjść z ofertą do nowych klientów.
Bank Gospodarki Żywnościowej włącza się do wojny o depozyty. Idzie w ślady Getin Noble Banku i PKO BP i otwiera bank internetowy – dowiedział się nieoficjalnie „DGP”. – Klienci będą mogli skorzystać z jego usług jeszcze w tym kwartale – potwierdza Aleksandra Myczkowska, rzecznik prasowy BGŻ. Na razie nie chce ujawniać nazwy ani szczegółów projektu.
Prawdopodobnie nowy bank będzie działać analogicznie do mBanku w ramach grupy BRE, czyli ma być jedną z marek handlowych, a nie oddzielnym bankiem z licencją na działalność, co potwierdzałaby informacja z Komisji Nadzoru Finansowego. – Nie rozpatrujemy żadnego wniosku o zgodę na prowadzenie działalności bankowej – mówi Katarzyna Mazurkiewicz z KNF.
BGŻ wykorzysta do tego projektu technologię, którą w innych krajach wdrożył jego udziałowiec, holenderska grupa finansowa Rabobank. Podobne rozwiązanie wprowadzono m.in. w Belgii, gdzie internetowa spółka działa na rynku pod nazwą RaboDirect.
Analitycy szacują, że przedsięwzięcie może kosztować BGŻ kilkadziesiąt milionów złotych. Sporo biorąc pod uwagę, że zysk netto banku za pierwsze półrocze wyniósł nieco ponad 60 mln zł.
Bank będzie debiutował w dość trudnych warunkach. Dziś instytucje finansowe zmuszone są płacić za depozyty coraz więcej, bo w niepewnych czasach trudno zdobywać im finansowanie na rynku. Poza tym nowe międzynarodowe regulacje będą zmuszać je do pozyskiwania środków na kredyty z stabilnych źródeł, głównie depozytów. Dlatego na pomysł otworzenia oddzielnej bankowości działające w ramach grupy bankowej wpadł rok temu Getin Noble Bank. Poza atrakcyjnymi depozytami płaci on klientom za wykonywanie niektórych transakcji.
– W takich projektach 90 proc. sukcesu zależy od zastosowania komunikacji marketingowej – mówi Andrzej Powierża z DM Banku Handlowego. Jego zdaniem na rynku już niedługo może pojawić się więcej tego typu banków działających w ramach dużych grup finansowych.
– Nowe regulacje, m.in. Bazylea III, nakładają na banki obowiązek finansowania akcji kredytowej ze stabilnych źródeł, czyli w tym przypadku z depozytów – mówi Powierża. Jego zdaniem marka BGŻ kojarzona jest głównie z bankami dla rolników, a ta grupa klientów znacznie częściej przychodzi do banku po kredyt, niż składa depozyt. Otwarcie banku internetowego da BGŻ dostęp do nowych klientów, którzy do tej pory nie korzystali z jego usług.
Nad podobnym projektem pracuje też Alior Bank. Plany wejścia do Polski nadal podtrzymuje należący do grupy Raiffeisen, Zuno Bank. Inne banki, które działają w internecie, nie czekają na pojawienie się konkurencji i już zmieniają oferty. Tak zrobił Inteligo, który wprowadził wyższe oprocentowanie depozytów i zapowiedział zmiany w strategii.
Internetowy bank może kosztować BGŻ kilkadziesiąt milionów złotych
Pojawia się okazja dla wyjadaczy wisienek
Polski rynek detalicznych usług bankowych, mimo pozorów nasycenia, wciąż przyciąga nowych graczy. O braku miejsca dla konkurentów mówiono już przy okazji startu Eurobanku w 2003 r., a od tego czasu z powodzeniem zadebiutowało kilka nowych instytucji.
Internetowy bank BGŻ może z powodzeniem wcielić się w rolę finansowego dyskontu oferującego wąską gamę produktów o najlepszych na rynku warunkach cenowych. Jeśli zaproponuje atrakcyjne oprocentowanie depozytów, ma szansę przyciągnąć oszczędności najbardziej mobilnego segmentu rynku. Wyjadacze wisienek – niezbyt lojalni klienci, stale poszukujący najlepszych ofert i przemieszczający środki, z pewnością pozytywnie zareagują na rynkowy debiut. Zdobycie niezagospodarowanego fragmentu rynku, nawet jeśli mieści się w strategii banku, będzie jednak trudne. Nowy gracz skazany będzie głównie na podbieranie klientów konkurencji.
Z punktu widzenia klientów formuła dystrybucji, internetowa czy też nie, ma znaczenie drugorzędne. Bank zorientowany przede wszystkim na gromadzenie depozytów nie musi mieć rozbudowanej sieci placówek, a sprzedaż przez internet ma niekwestionowane zalety – niższe koszty działania i większą dostępność.
Banki internetowe na świecie z powodzeniem radzą sobie w niszach, lecz często są tylko częścią większego organizmu i stanowią zaledwie uzupełnienie portfolio swojego właściciela. Brytyjski firstDirect (HSBC) czy Cahoot (Santander) to marki wycelowane w wybrane części bankowego rynku. Podobną rolę pełnić będzie zapewne nowe przedsięwzięcie Rabobanku – ma ono otworzyć drzwi do słabo spenetrowanego przez BGŻ wielkomiejskiego segmentu klienteli.