Aby uzyskać pozwolenie na budowę na budowę, firma musi przebrnąć przez 32 wymagane przepisami procedury. Wypełnienie każdej nich trwa średnio 10 dni. A gdzie czas na biznes?
Przedsiębiorcy żartują, że do Polskiej Klasyfikacji Działalności powinien zostać dodany zupełnie nowy punkt, który w dodatku z automatu i obligatoryjnie byłby wpisywany do zakresu działalności każdej nowo rejestrowanej firmy. Nazywałby się po prostu: biurokracja. Bo to właśnie jej kolosalną część swojego czasu poświęcają polskie przedsiębiorstwa.

Państwo się gubi

– Gdy podczas rejestrowania firmy urzędnik zapytał mnie, czym głównie będę się zajmował, odpowiedziałem szczerze i zgodnie z prawdą, że wypełnianiem dokumentów, wysyłaniem deklaracji, zdobywaniem zaświadczeń, prowadzeniem dziwnych książek i spełnianiem innych papierkowych życzeń państwa – mówi z ironią Paweł Głembocki, właściciel kilku myjni samochodowych w Olsztynie.
Głembocki podliczył, że aby wybudować ostatnią z nich, poświęcił łącznie 105 godzin na wizyty w różnych urzędach. Pozwolenie na budowę uzyskał po 9 miesiącach. Ale i tak może uchodzić za szczęściarza, ponieważ – jak wynika z raportu Banku Światowego Doing Business – średnio proces wydawania pozwoleń na budowę w Polsce wynosi 311 dni. W tym czasie trzeba przejść średnio przez 32 różne procedury.
– Problem polega na tym, że zamiast rozwijać biznes, zwiększać zatrudnienie i bogacić cały naród, firmy toną w papierach. A państwo, zamiast upraszczać, ciągle komplikuje przepisy. Do tego stopnia, że samo się w nich gubi – uważa Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

A gdzie zeszyt warzyw?!

Kaźmierczak podaje przykład ustawy o odpadach, która weszła w życie 12 marca 2010 r. Zobowiązuje ona do składania sprawozdań o odpadach nawet część jednoosobowych firm. Jeżeli co roku nie wypełnią 13-stronicowego formularza przygotowanego przez Ministerstwo Środowiska, dostaną 10 tys. zł kary. Najśmieszniejsze w całej sprawie jest jednak to, że rok temu nawet Ministerstwo Środowiska nie było w stanie wypełnić formularza i wolało zapłacić 10 tys. zł kary. Oczywiście z pieniędzy podatników.
Choć urzędnicy zawsze znajdą czas na opracowanie nowych regulacji, to o zdezaktualizowaniu tych starych, najbardziej nieżyciowych, nie myśli nikt. – Ostatnio odwiedził mnie sanepid i poprosił o zeszyt warzyw. Gdy zrobiłem wielkie oczy, kontrolerzy stwierdzili, że powinienem zapisywać dokładnie, kiedy i gdzie kupiłem marchewkę, którą dodaję do zupy, a reguluje to rozporządzenie z lat 60. Dostałem 500 zł kary – opowiada Marian Krupa, właściciel małego punktu gastronomicznego w Lublinie.

Analogowe urzędy

Innym problemem jest kompletne niedostosowanie procedur do obecnych możliwości technologicznych. Choć żyjemy w czasach, w których podstawowym narzędziem działalności każdej firmy jest komputer, to akurat w przypadku czynności biurokratycznych niczego on nie ułatwia. Przepisy dotyczące faktur elektronicznych są tak nieżyciowe, że nawet wielkie koncerny nadal toną w papierowych kwitach umieszczanych w segregatorach zamiast na dysku twardym.
Urzędy skarbowe nadal żyją w analogowym świecie, gdzie od adresu e-mail znacznie ważniejsze są znaczek skarbowy i pieczątka. Ta ostatnia zrobiła w Polsce oszałamiającą karierę dzięki bolszewickim urzędnikom, którzy byli analfabetami, więc zamiast podpisów używali stempli. Dzisiejsi urzędnicy potrafią już i czytać, i pisać. Czas to wreszcie wykorzystać.
shutterstock