Zdaniem ekonomistów turbulencje na światowych rynkach finansowych i w gospodarkach zachodnich krajów mogą przełożyć się na polską rzeczywistość na dwa, skrajnie różne, sposoby: nasza gospodarka spowolni tylko nieznacznie, zachowując tempo wzrostu PKB na poziomie 3 proc., albo... zatrzyma się w miejscu.
Na szczęście bliższy spełnienia jest – zdaniem ekonomistów – scenariusz optymistyczny. – Spowolnienie gospodarki światowej jest faktem, ale nie ma wystarczających przesłanek świadczących o zbliżaniu się światowej recesji – podkreśla Maja Goettig z BPH.
Podstawowym zagrożeniem jest nastrój niepewności dominujący od kilkunastu dni na rynkach. – Rynki finansowe tak silnie się wahają, że przedsiębiorcy nie wiedzą, czy mamy już do czynienia z drugim Lehman Brothers, czy jeszcze nie. Po prostu obawiają się krachu – mówi Ryszard Petru z DI Investors.
Taka niepewność przekłada się już na konkretne decyzje. Także w Polsce, gdzie skłonność do inwestowania i zakupów będzie niższa i odbije się zarówno na popycie wewnętrznym, jak i na eksporcie. – W mojej opinii sytuacja w Europie, głównie u naszych partnerów handlowych, wpłynie na wyhamowanie produkcji. To odbije się na wzroście bezrobocia, wyhamowaniu wzrostu wynagrodzeń, a tym samym zaniku nacisków płacowych – uważa Krzysztof Wołowicz, dyrektor departamentu analiz w TMS Brokers.
Co gorsza, mniejszy popyt może przedłużyć stagnację widoczną w inwestycjach prywatnych. A to właśnie one miały napędzać przyszłoroczny wzrost. To spowoduje, że nie będziemy mieli co liczyć na poprawę na rynku pracy. Choć rząd założył, że w przyszłym roku stopa bezrobocia spadnie do 10 proc., to bardziej realne jest pozostanie na poziomie 11 proc.
Wszystkie te czynniki będą skutkować wolniejszym wzrostem polskiej gospodarki. – Tempo wzrostu będzie umiarkowane i przez najbliższe dwa lata utrzyma się na poziomie 3 – 4 proc. PKB. Na pewno będzie niższe niż w poprzedniej dekadzie, ale nie wchodzimy w recesję – uważa prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. Podobnie szacują inni ekonomiści. Choć nie przeczą, że jest jeszcze czarny scenariusz – gdy cały świat dotyka kryzys na miarę tego z 2009 roku i Polska gospodarka stoi w miejscu.
– Prawdopodobieństwo takiego scenariusza wynosi kilka procent, ale wykluczyć go nie można – podkreśla prof. Gomułka. Wszystko będzie zależało od tego, czy państwa strefy euro oraz Stany Zjednoczone będą w stanie wdrożyć działania naprawcze przywracające wiarę rynków finansowych w to, że potrafią obsługiwać swoje zadłużenie, a obecne kłopoty nie przełożą się w znaczący sposób na realną gospodarkę.
Przed takim scenariuszem przestrzega sam Jean-Claude Trichet, szef Europejskiego Banku Centralnego. – Jesteśmy w najgorszym kryzysie od II wojny światowej, a jeżeli nic szybko nie zostanie zrobione, to będzie to największy kryzys od I wojny światowej – mówił w ubiegłym tygodniu do unijnych polityków. Taki scenariusz, będący powtórką Lehman Brothers, zakłada nawrót światowej recesji, co dotkliwie odbiłoby się na Polsce.
– Jeżeli USA wpadną w recesję i w strefie euro pogłębi się kryzys zadłużeniowy, Polska może mieć mniej instrumentów obrony niż w 2009 roku – podkreśla Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości, i wylicza: pole do obniżek stóp procentowych jest mniejsze, pole do obniżek podatków zerowe, inwestycje publiczne będą obniżane, a skala osłabienia złotego niewątpliwie byłaby mniejsza. Gdyby dotknął nas tak pesymistyczny scenariusz, to polskiej gospodarce groziłoby pełzanie w tempie 1 proc. rocznie, a być może nawet zatrzymałaby się ona w miejscu.