Na 6 dni przed datą koniecznego podniesienia limitu zadłużenia USA Republikanie i Demokraci w Kongresie wciąż nie znajdują kompromisowego rozwiązania sporu w tej sprawie. Eksperci ostrzegają przed niewypłacalnością USA i podkreślają polityczne tło konfliktu.

"Powinniśmy być optymistami, ale nie można zignorować ewentualności, że Kongres zawiedzie i dojdzie do ogłoszenia niewypłacalności. Możliwe, że w ostatniej chwili obie strony osiągną porozumienie, ale groźba niewypłacalności rośnie z każdym dniem" - powiedział w rozmowie z PAP Bill Frenzel z waszyngtońskiego Brookings Institution, były kongresmen i doradca prezydenta Billa Clintona ds. wolnego handlu.

"Nigdy jeszcze nie byliśmy w takiej sytuacji. Jeszcze tydzień temu myślałem, że Biały Dom i Republikanie dojdą do porozumienia. Teraz już nie jestem tego pewny" - powiedział PAP ekonomista z Uniwersytetu Stanu Floryda prof. Milton H. Marquis. W środę w Izbie Reprezentantów miało się odbyć głosowanie nad planem podniesienia pułapu długu i redukcji deficytu budżetowego przedstawionym przez republikańskiego przewodniczącego Izby Johna Boehnera. Przełożono je jednak na czwartek, gdyż okazało się, że zawyżono cięcia obiecanych wydatków rządowych - zamiast 1,2 biliona dol. w ciągu 10 lat, plan przewiduje w istocie tylko 850 mld dol. Wywołało to protesty innych polityków republikańskich domagających się znaczniejszych redukcji wydatków.

Plan Boehnera nie miał zresztą i tak szans na uchwalenie w Senacie, jak to oznajmił przywódca demokratycznej większości w wyższej izbie Kongresu, senator Harry Reid. Przewiduje on bowiem rozłożenie podniesienia limitu zadłużenia na dwa etapy - przed 2 sierpnia tylko o około 1 biliona dolarów, a potem jeszcze raz za około 6 miesięcy.

Popierający stanowisko Demokratów Biały Dom oświadczył - ustami rzecznika prezydenta Jaya Carneya - że stworzy to wkrótce ponownie sytuację niepewności co do stanu finansów kraju, której nie lubi biznes. Podobnie jak teraz, w styczniu 2012 r. prawdopodobnie doszłoby znowu do ostrego sporu między obu partiami o wysokość deficytu i skalę cięć wydatków.

Zdaniem komentatorów z opozycji, prezydent Obama obawia się głównie, że spory takie zaszkodzą mu w przyszłorocznych wyborach, kiedy będzie się ubiegał o reelekcję.

W zamian za zgodę na podniesienie pułapu długu Republikanie zażądali bowiem redukcji deficytu co najmniej w takiej samej wysokości, i to wyłącznie przez cięcia wydatków - bez podnoszenia podatków. GOP ma większość w Izbie Reprezentantów, co oznacza, że decyzję w sprawie limitu długu trzeba podjąć w drodze ponadpartyjnego kompromisu.

Także konkurencyjny plan Demokratów, przedstawiony przez senatora Reida, w obecnej postaci nie ma szans na uchwalenie przez Kongres. Zgodnie z nim, deficyt zmniejszono by o 2,2 biliona dolarów - o ok. 500 mld dol. mniej niż początkowo podawał Reid.

Republikanie odrzucili plan, twierdząc, że opiera się na "nieczystych sztuczkach" budżetowych i redukcje w rzeczywistości będą jeszcze mniejsze.

Plan Reida jednak także nie przewiduje podwyżek podatków - chociaż prezydent Obama wzywał do ich włączenia do pakietu redukcji deficytu jeszcze w poniedziałek w telewizyjnym przemówieniu do społeczeństwa.

Nieprzejednanie Republikanów - a ściślej ich najbardziej konserwatywnych polityków skupionych w prawicowej Tea Party - wywołuje liczne krytyczne komentarze. Zwraca się uwagę, że Obama poczynił wielkie ustępstwa, narażając się swojej lewicującej bazie wyborczej. "Herbacianych", z których większość weszła do Kongresu w ostatnich wyborach, skrytykował nawet w środę konserwatywny "Wall Street Journal".

"Cały ten impas jest wynikiem ostatnich wyborów, w rezultacie których do Kongresu weszło wielu niedoświadczonych kongresmenów. Zajmują oni wyjątkowo sztywne stanowisko w sprawie roli rządu, domagając się jej drastycznego ograniczenia, i uważają, że remedium na problem długu jest wyłącznie zrównoważenie budżetu" - powiedział prof. Marquis.

Zdaniem Billa Frenzela w ostatecznym rozrachunku za obecną sytuację odpowiedzialne jest samo społeczeństwo amerykańskie, "ponieważ to ono wybrało" swoich przedstawicieli w Kongresie.

"Można winić za to amerykańskie społeczeństwo. Wybraliśmy polityków, którzy mają trudności w osiągnięciu porozumienia. Demokraci nie chcą ustąpić i zgodzić się na ograniczenie wydatków na świadczenia socjalne, a Republikanie nie zgadzają się na zwiększenie podatków. Nie ma pola do kompromisu, państwo jest spolaryzowane, reprezentują je politycy o skrajnie lewicowych lub skrajnie prawicowych poglądach. Społeczeństwo jest bowiem takie, jacy są jego przedstawiciele - nikt nie chce cięć jakichkolwiek świadczeń socjalnych, ale też podnoszenia podatków" - powiedział Frenzel.

W podobnie pesymistycznym tonie skomentował spór o limit zadłużenia komentator telewizji CNN David Gergen, były doradca kilku republikańskich prezydentów. "To bolesne, że mamy kryzys nie spowodowany przez jakichś zewnętrznych wrogów. To, co teraz się dzieje, zrobiliśmy sobie sami. Bardzo zaszkodziliśmy już sobie w oczach świata ostatnim globalnym kryzysem finansowym, za który świat w dużym stopniu nas obwinił. Obecny kryzys to kolejny cios dla prestiżu USA" - powiedział Gergen.