Dochody rolników są bardzo zróżnicowane, jednym powodzi się bardzo dobrze, inni zmagają się z biedą. Choć dochody na wsi rosną, to stale są niższe niż mieszkańców miast - powiedział PAP szef Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej Andrzej Kowalski.

Według profesora, dochody gospodarstwa rolnego zależą od jego wielkości, rodzaju produkcji, warunków pogodowych i koniunktury gospodarczej.

Kowalski zaznaczył, że w ostatnich kilku latach obliczanie dochodów rolników jest stosunkowo trudne, gdyż jest kłopot z przyjęciem odpowiedniej metodologii ich szacowania. Jednym z powodów jest występowanie klęsk żywiołowych. Na przykład w ubiegłym roku wiele osób poniosło straty w wyniku powodzi, podtopień czy opadów. Ale były też gospodarstwa, których takie klęski nie dotknęły i ich właściciele nie mogli narzekać na zyski. A więc odczucia rolników mogą być krańcowo różne.

Zauważył, że coraz częściej na rolnicze dochody mają wpływ różnego rodzaju spekulacje giełdowe. Od kilku lat surowcami rolniczymi interesują się fundusze międzynarodowe, które wielokrotnie obracają nimi, powodując, że ceny produktów rolnych drożeją, tak się dzieje np. w przypadku zbóż czy cukru.

"To są czynniki, które powodują, że dane z roku na rok nie są w pełni porównywalne" - mówił Kowalski. Zaznaczył, że badania przeprowadza się tak, by wybrać do analiz reprezentatywną próbę. Oczywiści podstawową sprawą jest, jak dobrać taką próbę, jeżeli w jednych regionach były bardzo sprzyjające warunki, a w drugich nie.

Sytuację dochodową rolnictwa analizuje się na podstawie tzw. FADN (Farm Accountancy Data Network), czyli systemu zbierania danych rachunkowych z gospodarstw rolnych. W Polsce badaniem objętych jest ok. 750 tys. gospodarstw.

Jak mówił Kowalski, inaczej dochody będą postrzegali np. producenci zbóż, którzy jeszcze w 2009 roku narzekali na ceny, a na przełomie 2010 i 2011 r. bardzo na ziarnie zarobili. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w przypadku producentów trzody chlewnej, gdzie od dłuższego czasu ceny utrzymują się na niskim poziomie, a ceny pasz, które bardzo wpływają na koszty produkcji, znacznie wzrosły.

Dochód rolników zależy również od wielkości gospodarstwa i struktury produkcji. Na ogół jest tak, że w dużych gospodarstwach wykorzystuje się wielkość skali - koszty jednostkowe są tam mniejsze. W uzyskiwaniu wyższych dochodów pomaga także specjalizacja. Te gospodarstwa powinny więc uzyskiwać najwyższe dochody z produkcji rolnej. Ale jednocześnie ponoszą one największe ryzyko w przypadku wystąpienia klęski żywiołowej lub spekulacji na rynku żywnościowym - tłumaczył profesor.

Dodał, że gospodarstwa wielokierunkowe są bardziej "bezpieczne" dla rolników, ale zyski z takiej produkcji są znacznie niższe.

Kowalski podkreślił, że od momentu wstąpienia Polski do UE dochody gospodarstw rosną. W 2004 r. dochód z gospodarstwa wynosił nieco ponad 20 tys. zł rocznie, w 2007 r. - gdy była dobra koniunktura na świecie na produkty rolne - dochód wzrósł do 29,6 tys. zł, a spadł w kolejnych latach z powodu obniżenia się cen produktów na światowych rynkach.

W sumie jednak, w 2010 r. najbardziej zarobiły gospodarstwa specjalistyczne. Największe dochody - na poziomie ok. 290 tys. rocznie - uzyskały gospodarstwa drobiarskie. Ponad 75 tys. zł zarobiły gospodarstwa ogrodnicze, ale też nieźle wypadli finansowo producenci trzody uzyskując średnio ok. 36,5 tys. zysku. W ocenie ekspertów, średnio dochód z gospodarstwa rolnego w 2010 r. ukształtował się na poziomie 25,5 tys.

Zdaniem Kowalskiego, by gospodarstwo rolne mogło uzyskać dochód porównywalny z dochodem pozarolniczym, jego powierzchnia musi wynosić co najmniej 20 hektarów. W Polsce, jak wynika z ostatniego spisu rolnego z 2010 r., jest tylko 125 tys. takich gospodarstw, czyli 6,3 proc. Prawie 70 proc. gospodarstw ma nie więcej niż 5 hektarów. Takie gospodarstwo nie może zapewnić dochodu na odpowiednim poziomie i zwykle domownicy muszą dorabiać poza rolnictwem - zauważył profesor.

Zdaniem szefa Instytutu, trzeba także wziąć pod uwagę, że coraz większy udział w dochodach gospodarstw rolnych mają dopłaty bezpośrednie. W 2004 r. ich udział stanowił średnio 13,5 proc., w 2010 przekroczył już 60 proc.