Polska kolej szybko nie zarobi na przewoźnikach, którzy chcąc uniknąć e-myta, korzystaliby z pociągów na zasadzie „tiry na tory”. Powodem jest drogi dostęp do infrastruktury kolejowej i brak współpracy między kolejarzami a przewoźnikami.

– Z europejskich statystyk wynika, że większe wykorzystanie kolei jest naturalną konsekwencją wprowadzenia drogowego e-myta – mówi Wojciech Makowski z Instytutu Spraw Obywatelskich. Tak było np. w Szwajcarii czy Niemczech.

Taki scenariusz niekoniecznie musi się sprawdzić w Polsce. Choć nasza infrastruktura kolejowa należy do najgorszych w Europie, za dostęp do niej pobierane są jedne z najwyższych stawek – prawie 22 zł za kilometr przy średniej stawce europejskiej wynoszącej około 17 zł. – Nawet po opłaceniu e-myta koszt dostępu do infrastruktury kolejowej będzie trzykrotnie wyższy – mówi Henryk Klimkiewicz, prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.

A to skutecznie zniechęca przewoźników, którzy dalej wolą jeździć po drogach. – Po wprowadzeniu e-myta nie odnotowaliśmy zwiększonego zainteresowania ze strony przewoźników. Być może to kwestia czasu – przyznaje Mirosław Siemieniec, rzecznik Polskich Linii Kolejowych.

– W nieformalnych rozmowach z kolejarzami pojawiła się propozycja stawki ok. 6 zł za kilometr, podczas gdy my jesteśmy w stanie zapłacić nie więcej jak 2 zł – mówi Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych. Dodaje, że firmy transportowe chętnie skorzystałyby z pociągów. – Zaoszczędzilibyśmy na paliwie, ogumieniu czy częściach – wylicza.

Zdaniem Henryka Klimkiewicza na razie nie stać nas na wprowadzenie tirów na tory, ale za to całkiem realny jest transport przynajmniej samych naczep. – Tak jest w Austrii czy Niemczech, gdzie udział transportu kontenerowego koleją sięga 30 proc. – mówi.

Na razie jednak przewoźnicy skupiają się na walce z Instytutem Spraw Obywatelskich, który ich zdaniem za publiczne pieniądze oczernia ich w kampanii „Tiry na tory”, podając m.in. nieprawdziwe dane dotyczące wypadków drogowych z udziałem ciężarówek. Oficjalna skarga trafiła już na biurka przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, minister rozwoju regionalnego Elżbiety Bieńkowskiej i ministra środowiska Andrzeja Kraszewskiego.

– Opieramy się na faktach, a w reklamach są cytaty z opublikowanych artykułów. Przykro nam, że spotykamy się z taką reakcją – odpowiada Wojciech Makowski z ISO.