Spuścizną po ostatnim kryzysie finansowym jest ogromne zadłużenie. Lecz zamiast uporać się z tym problemem, rządy wolą pożyczać kolejne miliardy na jego pokrycie.
Oficjalnie politycy deklarują, że kryzys mamy za sobą. USA, Niemcy, Wielka Brytania i inne najbardziej rozwinięte gospodarki świata wróciły na ścieżkę wzrostu, bankom nie grozi bankructwo, ceny nieruchomości przestały spadać, a gospodarstwa domowe znów kupują dobra trwałe. Jednak przykład Grecji pokazuje, że świat jest inny niż przed upadkiem banku Lehman Brothers 15 września 2008 roku. Kryzys pozostawił po sobie spuściznę, która będzie ciążyć na gospodarce przez kolejne dziesięciolecia. To bezprecedensowy w swojej wielkości dług. Zadłużeni są wszyscy: poczynając od największych państw, które są zmuszone finansować ucieczkę przed bankructwem słabeuszy, przez banki, a kończąc na zwykłych ludziach.
Zobowiązania USA przekroczyły już 14,5 bln dol., blisko 100 procent PKB. W Europie sytuacja wcale nie jest lepsza: średnio zobowiązania krajów strefy euro przekroczyły 88 proc. ich dochodu narodowego. Skrajny przypadek to Grecja, która musi udźwignąć zobowiązania przekraczające 350 mld euro, ale w bardzo trudnej sytuacji są też Portugalia i Irlandia, które mają do spłacenia po 150 mld euro każda. Zadłużone są także banki. Nikt nie wie, jak duże są złe długi, które obciążają ich aktywa. Bank Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) szacuje, że mogą one wynosić aż 890 mld dol. dla samych instytucji brytyjskich i 1,1 bln dol. dla niemieckich. W niewiele lepszej kondycji są także gospodarstwa domowe. W USA spuścizną po latach taniego kredytu jest zadłużenie zwykłych Amerykanów na sumę 13,1 bln dol.
– Widmo tak ogromnego zadłużenia zawisło nad światem po raz pierwszy w historii. Dopóki ten problem nie zostanie trwale rozwiązany, nie będzie możliwe uzdrowienie globalnej gospodarki. A na razie nikt nie pali się do zmierzenia z nim – mówi „DGP” Nicolas Veron, główny ekonomista brukselskiego Instytutu Breugla.

Powtórka ze straconej dekady

Sytuacja Grecji doskonale ilustruje problem unikania zmierzenia się z problemem długu. Ateny egzystują na finansowej kroplówce UE, która nie ma w sobie dość odwagi, by zmierzyć się z problemem bankructwa tego kraju. Zamiast tego państwa Wspólnoty wolą się zrzucać na kolejne programy pomocowe, choć same są już potężnie zadłużone.
Dlatego najbardziej widomym skutkiem tej strategii uniku jest niepewność rynków, która uderza we wszystkich. Przed wybuchem kryzysu praktycznie wszystkie kraje strefy euro miały najwyższą ocenę wiarygodności kredytowej, łącznie z Irlandią, Portugalią i Grecją. Dziś tylko pięć państw Unii Europejskiej wciąż zachowuje ten poziom: Niemcy, Francja, Austria, Finlandia oraz Holandia. Inwestorzy jednak już zastanawiają się nad wiarygodnością o wiele większej liczby państw – łącznie z Ameryką. W czerwcu agencja ratingowa Standard & Poor’s ostrzegła, że odbierze USA najwyższy wskaźnik (AAA), jeśli do 2 sierpnia administracja prezydenta Baracka Obamy i republikańska większość w Kongresie nie uzgodnią planu powstrzymania narastania długu kraju.
– Pożyczanie pieniędzy państwom po kryzysie stało się bardzo ryzykowne z dwóch powodów. Po pierwsze większość z nich ma już ogromne zobowiązania i narasta obawa, że nie będą one w stanie ich spłacić. Po drugie wciąż nie wiadomo, jak duże są zobowiązania tych krajów, które będą musiały w bliskiej przyszłości stawić czoła kryzysowi, przede wszystkim z powodu ukrytych złych długów banków komercyjnych – mówi Veron. Szczególnie dużo pieniędzy na rynku nieruchomości utopiły banki hiszpańskie i irlandzkie. Ale nawet kondycja banków niemieckich i francuskich nie jest pewna, bo bardzo dużo aktywów zaangażowały one w peryferyjnych krajach strefy euro.
Zły rating przekłada się na o wiele większe koszty pozyskania przez państwa, podobnie jak banki, nowych kapitałów potrzebnych do podtrzymania rozwoju i nowych inwestycji. Ci, którzy są gotowi pożyczyć, żądają o wiele większej premii za ryzyko. A to jeden z istotnych powodów anemicznego wzrostu gospodarczego zarówno w USA, jak i Unii. W zeszłym tygodniu Fed obniżył do 2,5 proc. spodziewane tempo wzrostu dochodu narodowego USA w tym roku. Przyznał także, że nie udało się znacząco ograniczyć bardzo wysokiego bezrobocia – 9,1 proc. W miejscu drepcze też większość krajów Wspólnoty. W tym roku MFW przewiduje zaledwie 1,9 proc. wzrostu w państwach strefy euro i 1,7 proc. w roku przyszłym. Nie ma więc mowy o silnym odbiciu, jakie zawsze następowało po wcześniejszych kryzysach.
William Patalon, szef finansowego serwisu internetowego MoneyMorning, uważa wręcz, że sytuacja w Ameryce coraz bardziej przypomina straconą dekadę w Japonii po załamaniu się tamtejszego rynku nieruchomości w 1989 roku. Tokio, jak niedawno Waszyngton, zaniechało wówczas bolesnej restrukturyzacji banków i przejęło część ich złych kredytów. Skutek: kraj ma dziś proporcjonalnie największy dług na świecie (225 proc. PKB), a rozwój gospodarki od lat krępują wysokie podatki na obsługę państwowych zobowiązań i brak wolnej gotówki w bankach na udzielanie kredytów.
Ucieczka kapitału przed ryzykiem powoduje, że inwestorzy wolą lokować aktywa tam, gdzie są one bezpieczne, choć nie przynoszą wielkiego zysku. Stąd rekordowe notowania franka szwajcarskiego i złota. – Jednak taki trend nie sprzyja rozwojowi, to raczej marnowanie kapitału. Zyski z takich inwestycji są bowiem niewielkie w stosunku do potencjalnych korzyści z wykupywania aktywów w takich szybko rozwijających się krajach, jak Chiny, Brazylia, Turcja czy Polska – mówi „DGP” Cinzia Alcidi, ekspertka z brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).
Wysoki dług zmienił również zachowanie banków. Z danych Banku Rozliczeń Międzynarodowych wynika, że udzielają one wciąż o blisko 40 proc. mniej kredytów w UE, USA oraz Japonii niż w ostatnim roku przed kryzysem (2007). I to mimo utrzymywania przez Fed i Europejski Bank Centralny stóp procentowych poniżej wskaźnika inflacji.
Instytucje finansowe po części zostały zmuszone do przyjęcia takiej strategii przez liderów państw G20. Aby ustrzec się przed powtórką kryzysu finansowego, politycy półtora roku temu przyjęli regulacje, które zobowiązują banki do stopniowego (do 2019 roku) zwiększania wielkości rezerw kapitałowych do 7 proc. udzielonych kredytów. W ten sposób pożyczki stają się coraz droższe dla wierzycieli.



Złe kredyty w złych bankach

Ale jest znacznie ważniejszy powód, dla którego banki ograniczyły akcję kredytową: to wielkość ich własnego długu. Brytyjski bank Standard Chartered ocenia, że amerykańskie instytucje finansowe wciąż mają na swoich kontach złe kredyty warte przynajmniej 4,2 bln dol., a te z Wielkiej Brytanii – 1,2 bln dol. Samo bankructwo Grecji kosztowałoby banki komercyjne 270 mld euro w postaci strat na posiadanych obligacjach. – Obciążone tak dużą ilością złych długów same wprowadzają surowsze kryteria przyznawania kredytów. Obawiają się, że jeśli jakość ich aktywów jeszcze się pogorszy, mogą stracić płynność i zbankrutować – uważa Cinzia Alcidi.
Powiązania rynków finansowych w UE powodują, że problemy z zadłużeniem tzw. krajów peryferyjnych są tak naprawdę problemem wszystkich największych banków Wspólnoty. Łączne aktywa w Grecji, Irlandii, Portugalii, Włoch i Hiszpanii stanowią aż 130 proc. kapitału jednego z czołowych banków Belgii Dexia, 60 proc. niemieckiego Commerzbanku i francuskiego BNP Paribas oraz połowę francuskiego Credit Agricole i 40 proc. Deutsche Banku. Niepewność co do przyszłości Aten ciąży także na perspektywach rozwoju wielu innych zachodnich banków i każe im w taki sposób prowadzić biznes, aby móc się zabezpieczyć na wypadek utraty greckich aktywów.
– Taka spuścizna kryzysu nie jest czymś normalnym. Po poprzednich załamaniach, jak kryzys naftowy lat 70. czy bańka internetowa roku 2000, państwa i banki nie odziedziczyły tak kolosalnego długu, bo ci, którzy mieli ponieść straty, ponieśli je i gospodarka znów mogła się rozwijać – podkreśla Veron.
Dlaczego tym razem nie uporano się z długiem? Upadek Lehman Brothers wywołał panikę, bo okazało się, że tylko ta jedna instytucja finansowa ma aktywa warte 630 mld dol. i to ulokowane w tak skomplikowanych instrumentach finansowych, że nie da się rozstrzygnąć, kogo pociągnie za sobą w otchłań bankructwa. – Przed Lehman Brothers globalizacja świata finansów wydawała się mieć tylko pozytywne skutki: możliwość transferowania ogromnych kapitałów z jednego końca ziemi na drugi i ulokowania go w optymalny sposób, który zapewni nieskończony wzrost gospodarki. Ale po tym bankructwie ukazała się niespodziewanie ciemna strona tego samego zjawiska: wzajemne i bardzo złożone powiązania międzynarodowych instytucji finansowych, które powodują, że problem jednego banku staje się problemem wszystkich – mówi „DGP” Alex Melton z waszyngtońskiego Peterson Institute for International Economics.
Dług wpływa na kondycję nie tylko poszczególnych państw, ale nawet grozi zburzeniem całego powojennego systemu finansowego. Do czasu ostatniego kryzysu nikt na poważnie nie podawał w wątpliwość roli dolara jako podstawowej waluty transakcyjnej i rezerwowej świata. Ale z powodu długu coraz więcej inwestorów przestaje ufać zielonym banknotom. Deficyt federalny USA przekroczy w tym roku 1,5 bln dol. – takiej dziury w finansach państwa nie było od II wojny światowej. Dług kraju jest już wart więcej niż 14 bln dol., prawie 100 proc. amerykańskiego PKB. Jeśli Biały Dom i Kongres nie uzgodnią szybko wiarygodnego planu uzdrowienia finansów publicznych, a agencja Standard & Poor’s spełni swoją groźbę i odbierze Ameryce najwyższy wskaźnik wiarygodności kredytowej, ustalony w 1944 roku w Bretton Woods system finansowy nagle stanie pod znakiem zapytania. Bo kraj, w którego walucie wciąż przetrzymywane jest 2/3 rezerw banków centralnych świata, przestanie być wiarygodny.
– Ten scenariusz wcale nie jest aż taki fikcyjny. Jeśli do 2 sierpnia Kongres i Biały Dom nie porozumieją się co do podwyższenia dopuszczalnej granicy długu, amerykańskie państwo nie będzie w stanie honorować wszystkich zobowiązań i najprawdopodobniej w pierwszej kolejności wstrzyma wypłatę świadczeń socjalnych i emerytur niektórych kategorii ludności – zaznacza Alex Melton.
Co gorsza dla Ameryki z finansowania jej długu powoli wycofują się zagraniczni wierzyciele, którzy posiadają już ok. połowy bonów skarbowych USA. Jak szacuje brytyjski bank Standard Chartered, między styczniem a kwietniem tego roku bank centralny Chin powiększył swoje kolosalne (3 bln dol.) rezerwy o dalsze 200 mld dol. Jednak tylko 1/4 z tych środków została ulokowana w aktywach dolarowych, podczas gdy do tej pory Chińczycy inwestowali w takie papiery aż 70 proc. swoich lokat. – Jeśli ten trend będzie trwał, Amerykanom trudniej będzie znaleźć chętnych do zakupu obligacji i będą musieli oferować wyższe oprocentowanie. To zasadniczo spowolni wzrost gospodarczy kraju, który od lat opierał się na tanim kapitale finansowanym przez Chińczyków czy Japończyków – mówi „DGP” Zsolt Darvas, ekspert Instytutu Breugla.
W Unii Europejskiej skutki narastania długu wcale nie są mniej poważne. Rosnąca kula śniegowa zobowiązań finansowych powoduje takie napięcia między krajami Wspólnoty, że jeśli nie zostaną one w porę powstrzymane, budowana od 60 lat konstrukcja integracji europejskiej po prostu może się zawalić. Aby do tego nie dopuścić, przywódcy Wspólnoty znaleźli się w swoistej pułapce długu: przeznaczają coraz to większe fundusze publiczne, byle uniknąć tego, co wydaje się nieuchronne – bankructwa Grecji. Wybitni ekonomiści, jak Nouriel Roubini z New York University czy prezes monachijskiego Instytutu Badań Gospodarczych Ifo Werner Sinn, uważają, że nie ma już absolutnie żadnych szans, aby Ateny samodzielnie mogły spłacić zaciągnięte kredyty. Ich zdaniem lepiej jest pozwolić zbankrutować temu krajowi albo przynajmniej zmusić europejskie banki do pogodzenia się z ogromnymi stratami, niż pogłębiać problem, przekazując Grekom kolejne dziesiątki miliardów euro pomocy. – Konsekwencją zaniechania rozwiązania problemu długu może się okazać zniweczenie całego dzieła integracji w ostatnich 50 latach – ostrzegał na początku czerwca w tygodniku „Der Spiegel” Ansgar Belke, ekonomista Uniwersytetu w Duisburgu.

Długi spłacamy my

Nierozwiązany problem długu ciąży na kondycji poszczególnych państw, ale wpływa na życie każdego z nas. Nie dość, że banki nie udzielają kredytów na taką skalę jak kiedyś, to zadłużone po uszy gospodarstwa domowe w Europie, USA i Japonii same nie są w stanie zaciągać nowych pożyczek.
Jak podaje w ostatnim raporcie Rezerwa Federalna, w pierwszej połowie tego roku Amerykanie kupili aż o 2/3 mniej domów niż przed kryzysem. Ceny nieruchomości są też o wiele niższe niż przed 2008 rokiem, co powoduje, że wartość kredytów hipotecznych, które można by uzyskać pod ich zastaw, też jest o wiele niższa. Jak wynika z danych BIS, w Irlandii domy są dziś tańsze o połowę, w Wielkiej Brytanii o 30 proc., a w Niemczech, USA i Japonii – o 20 proc. O tyle zubożeli mieszkańcy tych krajów w stosunku do stanu sprzed kryzysu (spośród dużych gospodarek wyjątkiem jest Francja, gdzie ceny nieruchomości wzrosły o 5 proc.).
Na razie na sytuację amerykańskich rodzin nie wpływa jeszcze polityka oszczędnościowa władz. Biały Dom odkłada niezbędne dla ograniczenia długu cięcia w wydatkach socjalnych i zamówieniach rządowych. Ale polityka zaciskania pasa, bezpośrednia przyczyna zobowiązań odziedziczonych po kryzysie, idzie już pełną parą po wschodniej stronie Atlantyku. Skrajnym przykładem są Grecja, Portugalia i Irlandia, które straciły zaufanie rynków i są zdane na twarde warunki Unii i MFW, aby otrzymać pieniądze na przetrwanie. Po przyjętym w zeszłym tygodniu przez parlament kolejnym pakiecie oszczędności (28 mld euro) realny dochód przeciętnego mieszkańca Grecji zmniejszył się o 1/3 w stosunku do stanu sprzed kryzysu. W ten sposób rząd Georgiosa Papandreu chce ograniczyć deficyt budżetowy kraju i powstrzymać narastanie długu. Ale to syzyfowa praca. W zeszłym roku mimo ostrych cięć dziura w finansach publicznych wyniosła aż 10,5 proc. PKB, bo zagłębiający się w recesji kraj generuje coraz mniej dochodów fiskalnych, a nie coraz więcej.
Zadłużenie krajów strefy euro, podobnie jak Stanów Zjednoczonych, jest dziś tak duże (88 proc. PKB), że uwolnienie się od niego zajmie jedno pokolenie. Płacą za to przede wszystkim ludzie młodzi, którzy nie mogą znaleźć pracy. Jedną z takich osób spotkałem dwa tygodnie temu w Paryżu, w muzeum gobelinów. Pilnowała ekspozycji. – W Hiszpanii nie ma dla mniej żadnej pracy, rodzice mówią, abym broń Boże nie wracała – mówi 27-letnia Isabel, absolwentka wydziału sztuk pięknych na uniwersytecie w Kordobie. – Tu przynajmniej zarabiam 800 euro miesięcznie, co pozwala wynająć pokój na przedmieściach i kupić jedzenie – dodaje. Los takich jak ona to w Hiszpanii niestety norma: aż 45 proc. osób w jej wieku nie ma tam żadnej pracy.

Chiny ukrywają dług

W tej niezwykle trudnej sytuacji Ameryka i Europa szukają zbawcy z zewnątrz. Mają nim być Chiny, kraj, który z przeszło 3 bln dol. rezerw walutowych teoretycznie dysponuje największym na świecie wolnym kapitałem. W zeszłym tygodniu premier Wen Jiabao był przyjmowany z najwyższymi honorami w Budapeszcie, Londynie i Berlinie, a jego zapowiedź, że Pekin nadal będzie inwestować w obligacje krajów Eurolandu, wzmocniła kurs wspólnej waluty. Wiąże się to jednak z niebezpieczeństwem popadnięcia w zależność od Państwa Środka (wyjątkiem jest tu tylko Japonia, która jest zadłużona wewnętrznie).
Jednak podobnie jak w USA, Europie i Japonii, także rezerwy walutowe Chin mogą być tylko pozorem bogactwa i wynikiem kreatywnej księgowości. Chiński urząd statystyczny w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy opublikował dane o długu samorządów, który pod koniec 2010 roku osiągnął poziom 1,65 bln dol. Zdaniem MFW przynajmniej dwukrotnie większe są zobowiązania rządu centralnego, a łącznie z rachunkami kolei oraz państwowego banku powołanego do przejmowania złych kredytów, dług ChRL przekracza aż 80 proc. PKB, niewiele mniej niż krajów strefy euro. To także wynik polityki unikania kosztów złych inwestycji bankowych.
Ekonomiści nie mają dziś wątpliwości: w ostatnich trzech latach przywódcy świata nie tyle przezwyciężyli kryzys, ile opóźnili jego niszczące działanie. Niespłacalne kredyty przejęły od prywatnych wierzycieli banki, przekazały je państwom, które z kolei starają się je zrzucić na międzynarodowe organizacje, jak MFW i Unia Europejska. Ale na tym łańcuszek się kończy. Długu nie ma już na kogo przerzucić. Trzeba wybrać albo między kolosalnymi stratami i spadkiem poziomu życia, albo latami bardzo ciężkiej pracy, aby spłacić finansowe błędy przeszłości.
DGP