Trudno znaleźć logikę w pomyśle, który pojawił się na spotkaniu eurogrupy w sprawie Grecji. Chyba że jest ona definiowana jako działanie na rzecz dobrostanu Niemiec, Francji, ich banków, a tylko przy okazji wyciąganie z bagna zadłużenia greckiej gospodarki.
Na pewno logiczny nie jest pomysł, by na nowy bailout zrzucali się wszyscy członkowie UE.
Angela Merkel, architekt koncepcji, uderza w podniosłe tony. Padają deklaracje o solidarności, odpowiedzialności, ratowaniu integracji. Tych słów brakowało, gdy Grecy na potęgę zadłużali się w niemieckich i francuskich bankach. Była konsumpcja, był popyt na niemieckie towary, było bankowe eldorado. Teraz Berlin chce wystawić rachunek wszystkim. Bez uwzględniania szczegółów takich jak ten, że nie wszystkie europejskie banki żyły z greckiej bonanzy. I bez próby zastanowienia się, jaki jest długofalowy cel ładowania kolejnych miliardów na spłatę poprzedniego bailoutu.
Zanim Niemcy przedstawili plan solidarności w ramach Dwudziestkisiódemki, przekonywali, że obowiązek ratowania Aten powinien spoczywać na prywatnych podmiotach. Merkel wskazywała banki, fundusze emerytalne i inwestycyjne oraz ubezpieczycieli posiadających greckie obligacje państwowe. Miały uczestniczyć w zamianie greckich obligacji na nowe, z wydłużonym do 7 lat okresem wykupu. Zdaje się, że po buncie Europejskiego Banku Centralnego koncepcja upadła. Ale wrócił pomysł solidarnej zrzutki na Grecję w ramach całej Unii, a nie tylko unii walutowej.
Szkoda, że Berlin widzi potrzebę solidarności tylko wtedy, gdy brakuje pieniędzy i pomysłów, jak wyjść z zaklętego greckiego kręgu. Szkoda, że główną ideą programu ratunkowego ma być solidarne wrzucanie do kubła bez dna kolejnych miliardów. Taki program ratunkowy jest jedynie kupowaniem czasu. Za kolejnych kilka miesięcy znów będziemy pisali, że Grecy potrzebują pieniędzy. Aż w końcu tych pieniędzy zabraknie i wszyscy uczciwie zadadzą sobie pytanie, po co było to wszystko.