Dziwne czarno-białe zygzaki wyglądające jak drukarski chochlik opanowują plakaty, przystankowe wiaty i reklamy w prasie. To nowa forma reklamy – fotokody. Po sfotografowaniu telefonem łączą nas ze stronami internetowymi
Zdjęcie niezadowolonej młodej pary w samochodzie z babcią siedzącą na środku tylnego siedzenia – tak PZU promuje ubezpieczenia dla niedoświadczonych kierowców. Na początku są one jednak niepełne – twarz babci na plakatach i w prasie jest zasłonięta przez czarno-biały kod. To QR, czyli Quick Response, który prowadzi do ciągu dalszego reklamy – specjalnie nakręconego spotu, który nie jest pokazywany w żadnej telewizji. Aby go zobaczyć, trzeba mieć smartfona z odpowiednią aplikacją, która rozpozna kod i przekieruje nas na specjalną stronę internetową.
W podobny sposób zaczęło się reklamować krakowskie Kino pod Baranami – od kilku tygodni za pośrednictwem podobnych kodów zachęca swoich gości do automatycznego polubienia fan page’a kina na Facebooku. Już udało mu się zdobyć ponad 10 tysięcy fanów.
Kody QR, inaczej nazywane fotokodami, tak wyglądem, jak i swoją funkcjonalnością przypominają kody kreskowe. I w rzeczywistości są ich zmodyfikowaną wersją. Wystarczy telefon z aparatem fotograficznym, dostępem do internetu mobilnego i zainstalowaną aplikacją dekodującą, aby po ich sfotografowaniu dowiedzieć się więcej o reklamowanym produkcie, ściągnąć na telefon plakat filmowy, utwór muzyczny czy np. informacje o publicznych budynkach. – Na świecie, szczególnie w Japonii i Stanach Zjednoczonych, QR zdobyły sobie naprawdę sporą popularność – mówi Maciej Ossowski z agencji GetRespons, która przygotowała poradnik o tym, jak wykorzystywać fotokody w marketingu.
Jak wynika z badania Mobio Identity Systems w 2010 roku popularność fotokodów w USA wzrosła o 1200 procent. W Japonii zaś są już tak powszechne, że są nawet drukowane na wizytówkach – po ich zeskanowaniu kontakt jest zapisywany w telefonie komórkowym.
W Polsce fotokody pojawiły się po raz pierwszy trzy lata temu, ale do tej pory nie zdobyły sobie specjalnie dużej popularności. Dopiero od kilku miesięcy QR pojawiają się w coraz większej liczbie kampanii. Grzegorz Kobryń, prezes firmy Mobile Partner, widzi jedno wytłumaczenie: upowszechniły się w Polsce smartfony, które pozwalają na ich odczytywanie.
– Coraz chętniej korzystają z nich reklamodawcy. Szczególnie ci, którzy kierują swój przekaz do młodego klienta – dodaje Michał Stefański, szef agencji MobileMS. I tak tylko w ostatnich kilku tygodniach pojawiły się na stanowiskach Grycana, w reklamach Welli, Gillette i Vichy. – Jeszcze bardziej przydatne mogą się stać, gdy zaczną się pojawiać w ramach kuponów zniżkowych, lojalnościowych czy zakupów grupowych – dodaje Stefański.
– Zamiast papierowego wydruku, w sklepie czy punkcie usługowym wystarczay pokazać telefon z kodem, który sprzedawca zeskanuje – tłumaczy.
Na razie do fotokodów szybko przekonały się instytucje nastawione na turystów. We Wrocławiu za ich pomocą można na przystankach autobusowych ściągnąć rozkład jazdy, a w Warszawskim Muzeum Techniki prowadzą do mobilnej strony internetowej, na której zawarte są szczegółowe informacje o eksponacie. Opis dostępny jest po polsku i po angielsku, w przyszłości ma być także po niemiecku i francusku.