Użytkownicy coraz częściej deklarują, że są skłonni uiścić opłaty za treści w sieci. Teraz ruch należy do dostawców, którzy muszą zaproponować potencjalnym klientom to, czego oczekują.
Obiecuję nigdy nie ściągać filmu nielegalnie, jeśli dostępna będzie legalna alternatywa zgodna z warunkami podanymi na tej stronie” – tak zaczyna się opublikowany w internecie kilka tygodni temu manifest „Don’t make me steal” („Nie każcie mi kraść”). Pod apelem przetłumaczonym już na 11 języków, w tym polski, podpisało się do tej pory ponad 17 tysięcy osób. Wszyscy zapewniają, że myślą podobnie jak twórcy dokumentu Jordi Boggiano i Pierre Spring, projektanci stron internetowych ze Szwajcarii. Chcą płacić za treści w internecie, ale na korzystnych zasadach.

Nie chcemy być piratami

Jordi i Pierre piszą: „Kochamy filmy! I z przyjemnością byśmy za nie płacili. Jesteśmy przekonani, że znaczna część dzisiejszego piractwa zniknęłaby, gdyby zmienił się sposób udostępniania treści. Spójrzmy prawdzie w oczy, jest rok 2011, a wciąż oczekuje się od nas, że pójdziemy do wypożyczalni wideo, jeśli zechcemy wypożyczyć jakiś film. (...) Legalne zdobycie obrazu wydaje się trudne i frustrujące. Właśnie dlatego ludzie ulegają pokusie, by skorzystać z najłatwiejszej metody. Torrent, Open Subtitles i ciach! 30 minut później czujemy się jak w kinie”.
Twórcy manifestu opracowali dokładne warunki, jakie powinna spełniać formuła dystrybucji filmów, by internautom nie opłacało się ściągać ich nielegalnie: koszt wypożyczenia nie większy niż 1/3 ceny biletu kinowego, miesięczny abonament nie droższy niż 3 bilety do kina, programy telewizyjne w cenie 1/3 filmów. Filmy dostępne oczywiście w każdej wersji językowej, tworzenie przez fanów tłumaczeń w postaci napisów byłoby legalne. Wszystkie tytuły dostępne od razu po zapłacie, bez reklam i łatwe do wyszukania. Data premiery ogólnoświatowa, materiały dostępne na wszelkich urządzeniach, bez szyfrowania w systemie DRM (który uniemożliwia np. ich kopiowanie) i z jasnymi zasadami korzystania dla widzów. – Wymagania są spore, ale internauta to klient świadomy. Jeżeli ma płacić, domaga się konkretnej jakości – ocenia socjolog nowych mediów dr Dominik Batorski. – Przekonanie, że użytkownicy sieci są tak przyzwyczajeni do niepłacenia, że jedyne, co można robić, to ścigać ich za piractwo, jest zamierzchłą koncepcją – dodaje.
I rzeczywiście, coraz częściej internauci pytani o to, czy byliby skłonni płacić za treści w sieci, odpowiadają: tak, o ile zostaną spełnione nasze warunki. Dokładnie rok temu takie badanie przeprowadziła firma CoreData na siedmiu tysiącach użytkowników z Australii. Okazało się, że dwóch na trzech godzi się na opłaty za udostępnione w internecie filmy i muzykę. Warunek – szeroka i tania oferta. Wyliczono nawet, co dla australijskich internautów oznacza „tania”: 1 australijski dolar (ok. 2,9 zł) za odcinek serialu, 2 dolary za film oraz 50 centów za utwór muzyczny. David Crafti, szef Australijskiej Partii Piratów, komentował, że wyniki badań pokazują frustrację konsumentów. – Żyjemy w szybko zmieniającym się świecie, oczekując, że biznes będzie za nim nadążał. Jak jednak widać, nie jest to takie łatwe, do tego bowiem potrzebna jest zmiana myślenia i oceny pewnych zjawisk. Ludzi odstrasza od legalnego kupowania choćby ograniczenie możliwości kopiowania bądź konieczność odtwarzania treści tylko na jednym wybranym urządzeniu – tłumaczył Crafti.
Potwierdzają to badania Pew Internet & American Life Project przeprowadzone pod koniec 2010 r. Wynika z nich, że amerykańscy użytkownicy są w stanie wydać średnio 10 dolarów miesięcznie na treści z sieci. Jedna trzecia z nich płaciła tak już za muzykę w formacie cyfrowym, co piąty za aplikacje dla telefonów lub tabletów, a co dwudziesty za dostęp do konkretnych stron, takich jak serwisy randkowe. Także Polacy coraz częściej deklarują, że zapłacą za treści internetowe. Z badania przeprowadzonego przez Gemius „Radio internetowe i treści wideo w internecie” z marca 2009 r. wynikało, że tylko co dziesiąty internauta był gotowy płacić za wolne od reklam materiały wideo. Po roku taką gotowość wyrażało już 17 proc. Jeszcze więcej chętnych jest w przypadku użytkowników e-wypożyczalni wideo. W czerwcu 2010 r. na płacenie za treści zgadzało się 34 proc. użytkowników, a na początku tego roku ich liczba nieznacznie, ale jednak wzrosła do 37 proc.



Bilet za abonament

Dostawcy treści próbują więc coraz aktywniej walczyć o niewielkie choćby kwoty, które internauci są gotowi zapłacić. Rupert Murdoch, by skłonić ich do uiszczania opłat za dostęp do internetowej strony gazety „The Times”, na samym początku projektu obiecywał abonentom loterię z biletami na film „Toy Story 3” albo weekend w jednym z luksusowych brytyjskich hoteli.
Nawet Peter Sund, były rzecznik prasowy słynnego pirackiego serwisu The Pirate Bay, postanowił się zalegalizować i założył serwis Flatter, który ma pomagać zarabiać zarejestrowanym w nim artystom. Pomysł Sunda jest prosty: każdy internauta chętny, by finansowo wspomóc tworzących treści sieciowe, wpłaca drobną sumę (miesięczne minimum to równowartość dwóch dolarów) na konto serwisu, a potem zaznacza filmy, muzykę czy teksty, które jego zdaniem zasługują na opłatę. Pieniądze są dzielone pomiędzy autorów wskazanych przez internautów materiałów. – Najlepiej jednak ze współcześnie działających rozwiązań do płatności skłaniają internautów iTunes i iStore. Ludzie masowo z nich korzystają i bez dyskusji płacą za dostarczane przez nie pliki muzyczne czy aplikacje – mówi Batorski. – Apple znalazł model dystrybucji dopasowany do potrzeb swoich klientów – dodaje.
Przyjęte modele biznesowe mogą być bardzo różne, w zależności od tego, do której grupy użytkowników kierujemy ofertę. Tomasz Berezowski, dyrektor departamentu technologii w TVN, dzieli polskich internautów pod względem ich skłonności do płacenia na cztery grupy: weterani, którzy pamiętają jeszcze Usenet i IRC; heavy users – młodzi, dla których internet nie ma tajemnic; newbies – ci, którzy zaczęli korzystać z sieci (nie z komputera) na fali Naszej Klasy; oraz posiadacze iDevices, urządzeń przenośnych produkowanych przez firmę Apple, takich jak iPad czy iPhone.
– Dwie pierwsze grupy nie chcą wydawać ani grosza, bo albo uważają, że w internecie wszystko ma być za darmo i już, albo sądzą, że ściąganie z torrentów to nic złego. Trzecia grupa płaci, bo nie wie, że może mieć to samo bezpłatnie, tyle że nie do końca legalnie, zaś czwarta robi to, bo tak ją nauczył Steve (Jobes – red.) – tłumaczy Berezowski.
Marek Miller z polskiego oddziału firmy konsultingowej Innovation Media Consulting potwierdza: – Istnieje grupa użytkowników sieci, która nie płaci i płacić nigdy nie zamierza. Ale stajemy się coraz bardziej świadomi tego, że jeżeli chcemy mieć produkt dobry, czyli spełniający wysokie wymagania, jak te podane przez twórców manifestu „Don’t make me steal”, nie dostaniemy go za darmo – mówi ekspert i dodaje, że deklaracje internautów to za mało. – Co z tego, że część ludzi jest gotowa płacić. Potrzebne są do tego warunki. Nadawcy internetowi muszą dostarczać materiały wysokiej jakości, w odpowiednio dopasowanych cenach i do tego zapewnić proste kanały wnoszenia opłat – tłumaczy Miller. – Większość wydawców jednak jeszcze zupełnie się do tego nie przygotowała. Wydaje im się, że jeszcze mają czas – mówi Batorski.
Do twórców manifestu w sprawie korzystania z mediów cyfrowych nie zgłosił się jeszcze żaden poważny dystrybutor filmów.