Polityka klimatyczna Unii Europejskiej to dla polskich przedsiębiorstw test jeszcze cięższy niż ostatni globalny kryzys, bo ten powoli przygasa, a mordercza redukcja emitowanych do atmosfery gazów cieplarnianych dopiero się rozkręca, co dla gospodarki oznacza ogromne wydatki i inwestycje przez wiele następnych lat
UE głosami państw z najpotężniejszymi gospodarkami postanowiła zostać światowym liderem w ochronie klimatu, wypowiadając wojnę z „brudną” energią. Kraje takie jak Polska, które opierają swój przemysł na węglu, a jest ich w Europie coraz mniej, usłyszały, że gra idzie o innowacyjność i konkurencyjność unijnej gospodarki z resztą świata.
Komisja Europejska nawet w coraz mniej dymiących kominach widzi zagrożenie, dlatego chce promować energię jak najczystszą, najlepiej czerpaną z sił natury: wody, słońca i wiatru, podkreślając przy tym, że technologiczna rewolucja za dziesiątki miliardów euro podtrzymuje gospodarczy wzrost i daje zatrudnienie. To wszystko prawda. Problem w tym, że finału pogoni za Europą bez zanieczyszczeń Polska może nie doczekać, bo to, co dobre dla krajów postindustrialnych, których gospodarki oparte są w przeważającej części na nowoczesnych technologiach, może okazać się zabójcze dla nas.

Zabójcza opcja zerowa

Nasza gospodarka napędzana jest energią wytworzoną w ponad 90 proc. z węgla, na dodatek z bliskich całkowitej dekapitalizacji elektrowni. Dziś to jeszcze nie tak palący problem, ale 1 stycznia 2013 r. znikną darmowe uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, które dziś otrzymuje polski przemysł. To pokłosie rozpętanej przez Komisję Europejską w 2008 r. krucjaty przeciwko emisji gazów cieplarnianych. UE chce do 2020 r. ograniczyć emisję CO2 o 20 proc. Polska będzie za to słono płacić, nawet biorąc pod uwagę fakt, że część uprawnień otrzyma za darmo, bo z każdym rokiem będzie ich mniej – począwszy od 70 proc. w 2013 r. do 0 proc. osiem lat później.
Do realizacji ambitnych celów ograniczania emisji gazów cieplarnianych Komisja Europejska przygotowała kij i marchewkę. Ten pierwszy to obowiązek kupowania od 1 stycznia 2013 r. uprawnień do emisji dla wszystkich, którzy nie mieszczą się w ustalonych normach. Marchewką jest możliwość handlowania uprawnieniami.
W kwietniu Komisja Europejska przyjęła warunki przyznawania darmowych uprawnień i znów polski przemysł nie może powiedzieć, że jest pieszczochem Brukseli.
Eksperci ustalili, jakim firmom rozdać darmowe uprawnienia dla przemysłu. Uzgodnili w tym celu limity emisji CO2 zwane benchmarkami. Obliczono je dla całej UE, a nie poszczególnych krajów, co oznacza branie pod uwagę najbardziej przyjaznych środowisku technologii w rozwiniętych krajach. Benchmarki odzwierciedlają emisję 10 proc. najbardziej wydajnych instalacji w UE w latach 2007 – 2008. Z tego wynika, że ze względu na oparte na węglu technologie polskie firmy będą musiały kupić więcej uprawnień na aukcjach.
W ten sposób setki milionów euro popłyną do gospodarek nowoczesnych, bo te będą dysponować częścią uprawnień przyznawanych za darmo według zasady: im mniej emisji CO2, tym więcej bezpłatnych praw do emisji.

Problem wielu branż

Nowe przepisy uderzą w wiele energochłonnych branż: przemysł papierniczy, chemiczny, cementowy, ciepłownictwo. Nawet zakłady mające bardzo nowoczesne instalacje, ale pracujące na węglu, nie będą mogły otrzymać ilości darmowych uprawnień porównywalnej z tym, co dostaną ich konkurenci w UE, których głównym paliwem nie jest wysokoemisyjny węgiel, ale np. gaz.
Sytuację pogarsza to, że w nasze przedsiębiorstwa uderzą, jeśli nie koszty kupowanych na wolnym rynku limitów, to już na pewno astronomiczne rachunki za energię. Powód – nasze elektrownie niewiele inwestowały po 1989 r. Dlatego wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną oraz wyłączanie z powodu wyeksploatowania działających elektrowni, doprowadzi ok. 2016 – 2018 r. do niedoboru mocy. Sytuacja ta zacznie się poprawiać dopiero po uruchomieniu elektrowni jądrowej, czyli po 2020 r.
Są trzy sposoby uzupełnienia tego niedoboru: import prądu, uruchomienie nowych elektrowni, których plany na razie jednak znaleźć można jedynie na papierze, bądź przedłużenie działania istniejących.

Energia zdrożeje

Każdy z tych sposobów oznacza dodatkowe koszty, które muszą się przełożyć na wzrost cen energii.
Dziś na hurtowym rynku energii za 1 MWh płaci się ok. 200 zł. Jak szacuje Społeczna Rada Narodowego Programu Redukcji Emisji, która doradza ministrowi gospodarki, w ciągu dwóch lat cena może przekroczyć 350 zł za 1 MWh.
– Stanie się tak, jeśli zatrzymane zostaną inwestycje w energetyce i elektrownie będą musiały kupować 100 proc. uprawnień do emisji dwutlenku węgla – mówi Krzysztof Żmijewski, ekspert w branży energetycznej, były szef PSE Operator.
To co prawda najczarniejszy ze scenariuszy, ale nadal realny. Z powodu opóźnienia przy uchwalaniu nowych przepisów elektrownie nie są pewne, czy nowe bloki będą dla nich opłacalne. Jeśli nie dostaną darmowych pozwoleń na emisję gazów ze wznoszonych gigantycznym kosztem siłowni, będą mniej konkurencyjne od starych elektrowni, które część uprawnień do 2020 r. mają zagwarantowane.
Dla Polski byłby to dramat. Do końca 2015 r. ze względów bezpieczeństwa wyłączone muszą być stare elektrownie o łącznej mocy blisko 7 tys. MW. Trwa wyścig z czasem, żeby w polskich domach nie zgasły żarówki. W tym roku koncerny energetyczne zapowiadają rozstrzygnięcie przetargów na budowę ponad 7 tys. MW o łącznej wartości ok. 42 mld zł. Inwestycje planują PGE, Enea, Energa, Vattenfall, Tauron oraz Jan Kulczyk, ale z ich finansowaniem mogą być problemy.
Paweł Puchalski, szef biura analiz Domu Maklerskiego BZ WBK przypomina, że polityka klimatyczna UE będzie inwestorów słono kosztować, nawet jeśli częściowo otrzymają darmowe limity.
– Dla spółek Tauron i PGE 10 proc. ich obecnych limitów równe jest dodatkowym kosztom w wysokości odpowiednio 264 mln zł i 636 mln zł rocznie przy założeniu kosztu certyfikatu na poziomie 30 euro i kursie 4 zł – mówi Paweł Puchalski.

W czołówce brudasów

Przed jak wielkim problemem stoimy, pokazuje lektura rankingu przygotowanego przez organizację ekologiczną WWF, która co roku publikuje listę „Brudna 30”. Trafiają na nią najwięksi emitenci CO2 w Europie. Poza Elektrownią Bełchatów – największą siłownią napędzaną węglem w UE – na liście największych trucicieli znajduje się jeszcze kilka innych polskich elektrowni: Turów, Kozienice, Opole, Rybnik i ZE PAK.
Obok sześciu polskich elektrowni na liście znajduje się jeszcze 12 obiektów z Niemiec oraz pięć z Wielkiej Brytanii. Pozostałych siedem zlokalizowanych jest w Grecji, na Węgrzech, w Rumunii, Estonii i we Włoszech. To oznacza, że to te kraje będą miały największe kłopoty z realizacją unijnej polityki energetycznej, ponieważ może się tam pojawić konieczność wyłączenia elektrowni węglowych, co może pociągnąć za sobą niedobory i wzrost cen energii.
Warto zwrócić uwagę na pojawienie się na liście trzech elektrowni należących do francuskiego koncernu EdF (dwie znajdują się w Wielkiej Brytanii i jedna w Polsce w Rybniku), ponadto EdF poprzez swoją grupę EnBW posiada udziały w dwóch kolejnych zakładach z listy. To oznacza, że polityka ograniczania emisji CO2 może uderzyć także w koncern kojarzący się przede wszystkim z energetyką jądrową i niemający nic wspólnego z energetyką opartą na węglu.
Bruksela nie wyklucza wykorzystania węgla w energetyce, ale pod warunkiem użycia najnowocześniejszych technologii, takich jak CCS, polegającej na wychwytywaniu i składowaniu dwutlenku węgla pod ziemią. Kłopot w tym, że pomimo unijnego wsparcia finansowego nikomu w Europie nie udało się jeszcze w pełni sprawdzić technologii, głównie z powodu ogromnych kosztów.
Część ekspertów wskazuje, że narzucając sobie tak ostrą i kosztowną politykę klimatyczną, UE idzie pod prąd. Profesor Marian Turek, pełnomocnik naczelnego dyrektora ds. górnictwa w Głównym Instytucie Górnictwa zauważa, że na świecie produkuje się dziś 6 mld ton węgla, z czego na kraje Unii Europejskiej przypada zaledwie kilka procent.
– W kolejnych latach ta różnica będzie się pogłębiać. To pokazuje, że świat stawia na węgiel, bo wytworzona z niego energia jest najtańsza, i nie przejmuje się sprawami klimatu – mówi Marian Turek.

Oszczędzajmy!

W Europie klamka jednak zapadła. Dlatego rośnie znaczenie oszczędzania energii. W ten sposób już teraz możemy obniżyć swoje rachunki, a co za tym idzie zużycie prądu. Nie bez znaczenia jest efektywność energetyczna, na którą potrzeba jednak sporych nakładów finansowych. Tylko wymiana 16,5 mln polskich liczników elektrycznych pochłonie do 2022 r. nawet ponad 10 mld zł, a to dopiero wstęp do budowy inteligentnych sieci energetycznych.
Plany Unii oznaczają wymierne, bardzo wysokie koszty dla firm
Paweł Puchalski | szef biura analiz DM BZ WBK
Unijna polityka klimatyczna ma zmusić Europę do wytwarzania maksymalnie czystej energii. Najbardziej oczywistym przejawem tych dążeń jest regulacja dotycząca planów istotnego ograniczania emisji dwutlenku węgla. Obecnie polskie firmy energetyczne otrzymują istotne ilości bezpłatnych limitów CO2, które w praktyce minimalizują realne koszty wysokich emisji dwutlenku węgla. Sytuacja ulegnie jednak dramatycznej zmianie od 2013 r., gdy zgodnie z wytycznymi UE liczba bezpłatnych certyfikatów zostanie obcięta o 30 proc., aby dojść do zera w 2020 r. Za tymi suchymi procentami idą bardzo konkretne koszty – dla spółek Tauron i PGE 10 proc. ich obecnych limitów równe jest dodatkowym kosztom w wysokości odpowiednio 264 mln zł i 636 mln zł rocznie, przy założeniu kosztu certyfikatu na poziomie 30 euro i kursie 4 zł. Jeśli odbiorcy końcowi nie zgodzą się zapłacić za dodatkowe koszty emisji CO2, zysk EBITDA wspomnianych spółek mógłby potencjalnie obniżyć się już w 2013 r. o 0,7 mld zł i 1,8 mld zł, czyli ponad 23 proc.
Sprawa rekompensat dla branż energochłonnych została zaniedbana
Henryk Kaliś | przewodniczący Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu
Rekompensaty należne producentom energochłonnym, narażonym na tzw. carbon leakage, czyli przenoszenie produkcji poza granice UE, gdzie nie ma limitów emisji CO2, które w założeniu miały pokryć wzrost kosztów produkcji spowodowany wzrostem cen energii elektrycznej w efekcie wprowadzenia handlu emisjami, to temat wymagający szybkiego rozstrzygnięcia. Komisja Europejska przyznała krajom członkowskim prawo do przeznaczania środków finansowych na ten cel pod warunkiem zgodności ich przyznawania z obowiązującymi zasadami pomocy publicznej. Dla realizacji tego uprawnienia niezbędne jest opracowanie szczegółowego planu i zasad przydziału rekompensat. Decyzje w tej sprawie wymagają zgody politycznej oraz koordynacji działań Ministerstw: Gospodarki, Środowiska i Finansów. Polski rząd dysponuje kompetencjami do ich podjęcia, mimo to nie przystąpił dotąd do opracowywania tych zasad, a zaniechania w tym zakresie spowodują, iż krajowi producenci nie pokryją kosztów zakupu limitów CO2, co doprowadzi do upadku wielu dużych zakładów przemysłowych.
Prawdziwe skutki unijnych regulacji ocenimy po 2013 roku
Wojciech Hann | Partner, Deloitte
Wpływ unijnego pakietu klimatycznego na poziom wzrostu gospodarczego oraz konkurencyjność i efektywność gospodarek europejskich są przedmiotem analiz i zaciętych dyskusji, ale empirycznie nie jest znany rzeczywisty wpływ obniżenia emisji na gospodarkę. Zacznie się to ujawniać dopiero po 2013 r., kiedy pełniej odczuwalne staną się pierwsze skutki kosztowe implementacji pakietu „2020”.
Nie ma idealnej alternatywy dla węgla będącego głównym źródłem emisji CO2. Gdyby była, zapewne dawno zostałaby już wdrożona. Pierwszą jest gaz ziemny, ale w polskiej sytuacji pociąga to za sobą politycznie nieakceptowane uzależnienie od importu z Rosji. Druga droga to energetyka odnawialna, ale w kraju płaskim jak Polska, bez znaczących zasobów hydroenergetycznych, oznacza to przeważnie kapryśną, nieprzewidywalną i wywołującą ból głowy operatorów sieci energetykę wiatrową.
Trzecią drogą, przez wielu uznawaną za najpełniejszą odpowiedź na wyzwania europejskiej polityki, jest rozwój energetyki jądrowej. Polska na szczęście nie jest narażona na takie ryzyka tektoniczne jak Japonia.
Węgiel nadal będzie ważny dla europejskiej gospodarki
Radim Tabášek | dyrektor w należącej do koncernu węglowego NWR spółce wydobywczej OKD
Jaki wpływ na działalność branży węglowej ma polityka klimatyczna UE?
Decydenci UE wyraźnie podejmują próby zmiany źródeł energii w regionie z paliw kopalnych na czystsze źródła odnawialne. Ta zmiana będzie wymagać ogromnych inwestycji przez wiele lat i w końcu doprowadzi do tego, że kraje UE będą się opierać w mniejszym stopniu na paliwach kopalnych, w tym na węglu. Jednak węgiel nadal będzie jednym ze źródeł energii, szczególnie w krajach takich jak Polska, gdzie znajdują się jego duże złoża. Przemysł hutniczy w Europie będzie nadal potrzebować węgla do produkcji stali.
Jak koncerny węglowe mogą ograniczać negatywne konsekwencje malejącego popytu na ten surowiec w Europie?
Spółki węglowe mają obowiązek współpracować ze swoimi klientami i organami administracji tak, aby zagwarantować, by węgiel mógł być używany i wydobywany bardziej ekologicznie i efektywnie. Kiedy zostanie wykorzystany pełny potencjał nowych technologii, takich jak wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla (CCS), wtedy węgiel będzie mógł być wykorzystywany w całej Europie przy minimalnym wpływie na środowisko. Spółki węglowe i ich klienci powinni wywierać presję na UE, aby w pełni zobowiązała się do wdrożenia tych technologii.
Jak kopalnie mogą neutralizować negatywne skutki swojej działalności?
Przede wszystkim poprzez rekultywację terenów. Jesteśmy świadomi swej odpowiedzialności za zmiany w krajobrazie, jakie przynosi z sobą wydobycie. Dlatego sprawie odnowy poszczególnych obszarów poświęcamy dużą uwagę. Celem rekultywacji jest przywrócenie krajobrazu poważnie naruszonego przez działalność górniczą do stanu naturalnego z pierwotnymi gatunkami zwierząt i roślin.
Spółka OKD stara się zwracać tereny po rekultywacji do wykorzystania w celach rekreacyjnych. W gęsto zaludnionej aglomeracji województwa morawsko-śląskiego, w którym brakuje wolnych przestrzeni do celów wypoczynkowych, ma to szczególne znaczenie. W 2010 r. realizowano na obszarze o przestrzeni prawie 860 hektarów 55 większych projektów rekultywacyjnych. Łączne koszty osiągnęły wartość prawie 42,4 mln zł, przy czym 23,7 mln zł pochodziło z wewnętrznych źródeł OKD, a 18,7 mln zł ze środków publicznych. Od 1989 roku całkowite nakłady na rekultywacje na obszarze górniczym OKD sięgnęły prawie 680 mln zł. 480 mld zł pochodziło ze środków OKD, a 201,6 mln zł z finansów państwa.