Wubbo Ockels, holenderski fizyk i były astronauta, jest jednym z najbardziej innowacyjnych naukowców świata. Skonstruował autobus XXI wieku, teraz chce zrewolucjonizować zieloną energetykę.
Niektórzy ludzie wierzą w Boga, ja w innowacyjność oraz technologię – mówi holenderski fizyk i były astronauta Wubbo Ockels, którego marzeniem stało się zrewolucjonizowanie transportu publicznego. Doświadczenie zyskane przy budowie modułów dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej oraz eksperymentalnych samochodów na prąd zmaterializowało się w projekcie Superbus. Działający, futurystyczny w kształcie, napędzany silnikami elektrycznymi pojazd został właśnie pokazany na targach w Dubaju. Opływający w bogactwo emirat jako pierwszy na świecie zadeklarował zainteresowanie kupnem autobusu XXI wieku.
Nie da się przejść obojętnie koło dzieła Wubbo Ockelsa, nawet jeśli nie jest się miłośnikiem motoryzacji: Superbus przypomina auto, którym Batman poruszał się po ulicach Gotham City. Długi na 15-metrów, niski, czarnogranatowy, wykonany z włókien węglowych i ultralekkiego i wytrzymałego tworzywa lexan polycarbonate, zabierający 23 pasażerów (oprócz kierowcy) jest napędzany dwoma potężnymi silnikami elektrycznymi. Już może się rozpędzić do 140 km/h, ale Ockels obiecuje, że do października uda mu się tak podrasować Superbus, by jeździł z prędkością 250 km/h.
Jak wpadł na pomysł jego stworzenia? – To było pięć lat temu podczas podróży pociągiem z Delft do Groningen, bo wykładam na obu uniwersytetach. Miasta dzieli ledwie 200 km, a pewnego razu jechałem w jedną stronę ponad cztery godziny. Wówczas pomyślałem, że coś tu nie gra i muszę tej sytuacji zaradzić – mówi. Na początek potrzebował pieniędzy: 7 mln euro przekazało mu ministerstwo transportu, kolejne 2,5 mln firma transportowa, sięgnął też po własne oszczędności. Na macierzystej uczelni w Delft szybko zabrał się do projektowania: wraz ze swoim zespołem opracował układ napędzający i aerodynamiczny kształt przyszłego autobusu. Wiedział jednak, że do pełnego sukcesu potrzebny jest jeszcze stylista dysponujący nieprzeciętnym talentem i smakiem, który nada karoserii niepowtarzalny kształt. Rewolucja, także na drodze, musi być atrakcyjna, by się sprzedała. Ockelsa nie stać było na powtórzenie błędu, który popełnił japoński Nissan przy modelu Cube: jeden z pierwszych elektrycznych samochodów nie podbił rynku, bo jest zwyczajnie brzydki – bardziej przypomina toporny sześcian na kółkach niż auto.

Olśnienie w kosmosie

Holender poprosił o pomoc Włoszkę Antonię Terzi, która zajmowała się aerodynamiką w dwóch zespołach F1: Ferrari oraz Williams. – Na początku odmówiłam, bo kto by chciał pracować przy autobusie, jeśli ma się decydujący wpływ na budowę bolidów Formuły 1. Ale w końcu Ockels skusił mnie tym, że dał mi całkowicie wolną rękę – opowiada. Superbus, który zaprojektowała, ma więc w sobie nieokiełznaną wyścigową zadziorność i kilka detali zapożyczonych od aut F1, m.in. ceramiczne hamulce (jeden komplet tarcz kosztuje 10 tys. euro) oraz felgi ze stopu węgla oraz magnezu (waga jednej to zaledwie 16 kg). Dzięki użyciu kosmicznych technologii pojazd waży mniej niż 10 ton, co przekłada się na jego osiągi.
Ale budowa superszybkiego i nowoczesnego autobusu, przyjaznego środowisku, bo nieemitującego spalin, to dopiero początek komunikacyjnej rewolucji Wubbo Ockelsa. Superbus może się oczywiście poruszać po zwykłych drogach, ale jest wówczas narażony na wady zwykłego samochodu, czyli stanie w korkach. Dlatego Ockels lobbuje na rzecz budowy przy autostradach dodatkowych pasów, po których pojazdy mogłyby mknąć z pełną szybkością. – Miałem nadzieję, że Holandia będzie pierwszym państwem na świecie, w którym będą jeździć superbusy. Jednak u nas życie nie toczy się tak szybko jak nad Zatoką Perską – mówił niedawno na targach w Dubaju. Właśnie ten przebogaty emirat chce kupić wynalazek – jeden superbus kosztuje milion euro – który miałby kursować między Dubajem a Abu Zabi po specjalnie wybudowanym pasie drogi. Dystans 120 km pokonywałby w mniej niż pół godziny. – Moje marzenia mogą się już wkrótce spełnić – cieszył się Ockels.
Marzenia o rzeczach niemożliwych, a które udaje się zrealizować, to specjalność 65-letniego dziś Holendra. Gdy był chłopcem, zapragnął polecieć w kosmos. Dlatego postawił na fizykę i matematykę, a po ukończeniu studiów na uniwersytecie w Groningen zaczął pracować w tamtejszym instytucie fizyki jądrowej. Jego prace dotyczyły m.in. badań nad promieniowaniem gamma.
Młodego i błyskotliwego naukowca dostrzeżono w Europejskej Agencji Kosmicznej (ESA). W 1978 r. został przez nią wytypowany – jako jeden z trzech Europejczyków – do naukowej misji Spacelab 1 na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Trzy lata później ukończył trening, lecz ostatecznie nie wziął udziału w projekcie (ESA zdecydowała, że poleci Niemiec Ulf Merbold). Ockels został skierowany do centrum kontroli lotów w Houston, w którym odpowiadał za komunikację między naukowcami pracującymi na orbicie a zespołem wsparcia na Ziemi. Jego marzenie spełniło się dopiero cztery lata później. W ramach programu STS-61A Challenger zabrał go na ISS. Tak Ockels został pierwszym Holendrem w kosmosie. Spędził na orbicie 168 godzin, podczas których ISS 110 razy okrążyło Ziemię i pokonało 4 mln km.
– Podróż w kosmos całkowicie mnie zmieniła. Zdałem sobie sprawę z tego, że Ziemia jest małą piłeczką unoszącą się w bezmiarze wszechświata. A ponieważ nie mamy na razie żadnego innego domu, musimy ją szanować. Zrozumiałem, że muszę pracować nad zachowaniem jej w takim stanie, by następne pokolenia mogły na naszej planecie komfortowo żyć – opowiadał w jednym z wywiadów.
Przez całą następną dekadę pracował w Europejskiej Agencji Kosmicznej nad naukowymi misjami kosmicznymi. Jest współautorem projektu Columbus, czyli modułu badawczego dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zbudowanego przez państwa europejskie. Jednak w 1996 r. porzucił ESA i zatrudnił się na uniwersytecie w Delft na wydziale astronautyki. Cały czas uwierały go bowiem przemyślenia z podróży w kosmos. Tu m.in. wspierał studentów, którzy brali udział w rozgrywanych co dwa lata w Australii prestiżowych World Solar Challenge, czyli wyścigach pojazdów napędzanych wyłącznie energią słoneczną. Budowane przez nich samochody Nuna wygrywały tę imprezę cztery razy z rzędu. Właśnie doświadczenie zdobyte przy tych projektach Ockels wykorzystał przy budowie Superbusu.



Najnowszą jego pasją są nowe sposoby generowania energii ze źródeł odnawialnych, ale nie przez farmy wiatrowe czy elektrownie słoneczne. Od kilku lat na poważnie zaangażował się w projekt Laddermill, czyli produkcję prądu przez... latawce. – Lubię się nimi bawić, więc zaobserwowałem, że gdy wiatr gwałtownie je unosi, mogą produkować prąd. Wystarczy tylko przymocować linkę do dynama – opowiada Ockels.
Pomysł banalnie prosty, tylko jak go zrealizować? Latawiec trzeba przecież ściągnąć, by znów wzleciał i wprawił w ruch dynamo. Jednak jego ściągnięcie wymaga zużycia energii, i to w takiej ilości, że produkcja prądu w ten sposób przestaje być opłacalna. Odpowiedź Ockelsa jest nieco zaskakująca: należy zbudować perpetuum mobile, które raz wprawione w ruch nigdy się już nie zatrzyma.
Holender proponuje przymocowanie do jednej liny, przechodzącej przez dynamo i tworzącej pętlę, kilkudziesięciu dużych latawców, których kształt przypomina szybowce. Ich ruch w górę z jednej strony będzie napędzał dynamo produkujące prąd, a praca w pętli rozwiąże problem ściągania latawców z drugiej strony, bo będą one – niczym samoloty – pikować. W ten sposób system sam będzie się napędzał.
Ockelsowi pozostaje jednak do rozwiązania kilka poważnych problemów. Trzeba przede wszystkim wynaleźć wyjątkowo wytrzymałą linkę, bo szybowce latawce mają się wzbijać na wysokość 10 km – na tej wysokości wiatr jest 20 razy silniejszy niż przy powierzchni ziemi – by cały projekt był opłacalny. Musi też być ona cienka oraz lekka, bo inaczej jej ciężar nie pozwoli wzlecieć latawcom. Same latawce muszą też zostać zbudowane z bardzo wytrzymałych i lekkich materiałów. No i na koniec trzeba znaleźć miejsce, w którym można by uruchomić elektrownię wiatrową nowej generacji. To wcale nie takie proste ze względu na rosnący ruch lotniczy.

Megawaty z latawców

Mimo spiętrzenia problemów, które trzeba rozwiązać, projekt Wubbo Ockelsa zyskał już uznanie Unii Europejskiej, która obiecała wspomóc go finansowo (początkowo Holender przeznaczył na realizację projektu część swoich oszczędności). – Ockels potrafi po mistrzowsku wykorzystywać swoją popularność, renomę w środowisku oraz doświadczenie. Jest nie tylko naukowcem, stał się biznesmenem. Wie, że bez dobrego PR i zgromadzenia funduszy nie uda się zrealizować żadnego ambitnego projektu – mówi „DGP” Dirk Verhoefii, ekonomista z uniwersytetu w Hadze.
Do decydentów z Brukseli przemawia wydajność nowatorskiego rozwiązania. Jedna pętla Laddermills może generować rocznie nawet 100 MW energii elektrycznej – wystarczy do zaspokojenia potrzeb mieszkańców 100 tys. domów. Jedna turbina wiatrowa (jej cena waha się od 1 do 3 mln dol.) przy korzystnych wiatrach produkuje zaledwie kilka megawatów.
Mimo 65 lat Ockels nie zwalnia. Za własne pieniądze buduje 26-metrowy samowystarczalny jacht Ecolution, który będzie gromadził w bateriach energię produkowaną przez wiatr, słońce i ruch fal. Ich napełnienie podczas podróży wystarczy na miesiąc luksusowego życia na jachcie, bez konieczności podłączania się do sieci w porcie. – Rewolucja przemysłowa sprawiła, że świat stał się statyczny. Ja chcę sprowokować ludzi do działania. Pokazać, że nie ma wyzwań, z którymi nie można się uporać – mówi Wubbo Ockels.