Koncerny uratowane w kryzysie przed bankructwem oddają pożyczone od państwa pieniądze
Amerykańskie koncerny motoryzacyjne stanęły na nogi i niedługo zwrócą całą pomoc publiczną otrzymaną od administracji Baracka Obamy. Dla Polski to spóźniona niestety lekcja, jak powinno się ratować upadające przedsiębiorstwa.
Niedawny bankrut General Motors triumfalnie wraca w tym roku na pierwsze miejsce na świecie, dystansując Toyotę. Odzyskuje pole nie tylko dzięki nieszczęściu rywala, który ucierpiał przez tsunami. Prezes GM Dan Ackerson słusznie postawił na mniejsze chevrolety i inwestycje w Chinach. Niedawno firma ogłosiła, że w 2010 r. zarobiła na czysto 4,7 mld dol. Korzysta na tym państwo, które w zamian za 50 mld dol. pomocy przejęło 60 proc. akcji firmy. W listopadzie ubiegłego roku po ofercie publicznej GM rząd wyszedł częściowo z akcjonariatu, inkasując 13,5 mld dol.
Z kolei Chrysler, który musiał pożyczyć od władz USA około 10,5 mld dol., a od Kanady 1,6 mld dol, zapowiedział właśnie, że niedługo odda większość długu. Dzięki odzyskaniu wiarygodności koncern, w który zainwestował włoski Fiat, może już brać kredyty w bankach, zamiast płacić z tytułu pomocy 12 proc. odsetek rocznie.
Można oczywiście krytykować Amerykanów, że za pieniądze podatników ratowali bankrutów i niejeden liberał czuje z tego powodu pewien absmak. Ale sytuacja była zgoła wyjątkowa i państwo pieniądze jedynie pożyczyło, zamiast bezmyślnie pompować, próbując reaktywować zombi.
Tak z reguły robiono natomiast w Polsce. Kryzys, nie kryzys, rząd zawsze wykazywał się hojnością dla państwowych molochów. Nawet obecnie pomoc publiczna, zgodnie z danymi z najnowszego raportu UOKiK, sięga 19 mld zł, głównie w postaci ulg podatkowych i dotacji. W porównaniu do lat sprzed akcesji do Unii Europejskiej wydatki i tak znacznie ograniczono. W 2003 r. tylko na pomoc dla przedsiębiorstw wydaliśmy 26 mld zł, co stanowiło 3,5 proc. polskiego PKB. Dla porównania, szybko rozwijające się wówczas kraje bałtyckie przeznaczały na ten cel tylko 0,3 proc. PKB.
Co gorsza, olbrzymia pomoc rządowa m.in. dla państwowych kopalń czy stoczni przypominała wrzucanie banknotów do rozgrzanego pieca. Obdarowywany wiedział, że później i tak dostanie więcej. W ten sposób stocznie zyskały, według rządowych danych, 12 mld zł, nie przeprowadzając wystarczającej restrukturyzacji. W ostatnich latach pomoc, której można było legalnie udzielić czy to stoczniom, czy to FSO, była już obwarowana ostrymi warunkami UE i wiązała się często z ograniczeniem produkcji. Przede wszystkim była jednak spóźniona. Ratując swoje fabryki motoryzacyjne, Amerykanie nie byli tak krótkowzroczni.