Opublikowana w tym tygodniu przez Eurostat mapa zadłużenia i kondycji budżetów krajów UE to wielce poruszająca lektura.
Nasz kontynent tonie w długach, większość krajów prowadzi fiskalną politykę, redystrybuując przez swoje trzewia połowę PKB. Także Polska jest niestety krajem wysokiego fiskalizmu. Powinno być inaczej choćby z tego powodu, że jesteśmy krajem na dorobku. Ze względu na rosnące długi coraz większe jest także zagrożenie niewypłacalności krajów UE. A jeśli po Grecji do klubów bankrutów dołączą inne państwa, uderzy to w nas z ogromną siłą. To kolejny argument do rzeczywistej, a nie udawanej reformy finansów publicznych.
27 krajów UE jest łącznie zadłużonych na kwotę 9,8 bln euro. To 80 proc. ich PKB. W 2007 roku te długi wynosiły 7,3 bln euro, czyli 59 proc. PKB. W ostatnich trzech latach mieliśmy więc w Europie do czynienia z ogromnym przyspieszeniem życia na kredyt. W niektórych krajach wręcz z eksplozją. Grecja w 2007 roku miała dług publiczny wynoszący 105,4 proc. PKB, trzy lata później – 142,8 proc., Hiszpania – odpowiednio 36,1 i 60,1 proc., a Francja – 63,9 proc. i 81,7 proc. To wielce niepokojące dane. Także dla nas. Tak olbrzymie zadłużenie nie wróży nic dobrego. Przykładem tego jest Grecja, która de facto zbankrutowała, a także Irlandia czy Portugalia.
W szybkim tempie zadłużała się też Polska. W 2007 roku nasz dług publiczny wynosił 45 proc. PKB, w ubiegłym roku było to już 55 proc. PKB. Winę za to ponosi oczywiście po części kryzys. Ale w naszym przypadku nie można wyłącznie nim tłumaczyć pogorszenia stanu naszych finansów. I wzrostu naszego zadłużenia w ciągu zaledwie trzech lat o astronomiczną kwotę 249 mld zł. Wszak notowaliśmy wzrost gospodarczy, a rząd wciąż powtarzał, że jesteśmy zieloną wyspą.
Ciekawa jest też lektura dotycząca tego, ile państwa jest w gospodarce. Eurostat podaje, jaka część PKB to wydatki państwa. W przypadku Polski – 45,7 proc. Niewiele mniej niż w Grecji (49,5 proc.), choć sporo mniej niż we Francji (56,2 proc.) czy Austrii (53 proc.). Ale tamtejsze gospodarki są bardziej od nas rozwinięte. A nadmierny fiskalizm hamuje rozwój – ludzie efektywniej niż politycy wydają pieniądze. Symptomatyczny jest tu przykład Niemiec – kraju, który po kryzysie wyrasta na europejską gwiazdę gospodarczą. W 2009 roku publiczne wydatki naszego sąsiada zza Odry wynosiły 47,5 proc. PKB, rok później zmalały do 46,6 proc. Niemcy starają się więc obniżać swój fiskalizm i wynosi on już niemal tyle co w Polsce. A nasi sąsiedzi są od nas dwa razy bogatsi.
Rząd chwali się planowanym na lata 2011 – 2012 obniżaniem deficytu. Ale gros z tych działań to skutek zabiegu księgowego z OFE, zamiatania pod dywan zobowiązań czy limitów zadłużania nakładanych na samorządy. Nie da się dłużej unikać poważnych reform naszych finansów. Podpowiadają to nie tylko pogarszające się wskaźniki naszego zadłużenia, ale także wciąż niepewna sytuacja za granicą. Zamiast księgować, powinniśmy solidnie przygotować się na ewentualną falę kryzysu. Nawet jeśli nie nadejdzie, reformy pomogą naszej gospodarce.