Już nie pięć czy siedem, ale osiem lat spokoju chcą oferować kupującemu nowe auto firmy motoryzacyjne.
W żadnej innej branży producenci nie licytują się na liczby tak bardzo jak w motoryzacyjnej. W przypadku samochodów zasada „kto da więcej” obowiązuje od zawsze i zmienia się jedynie przedmiot licytacji. Marki ścigały się już na liczbę koni mechanicznych, miejsc siedzących, poduszek powietrznych (zaczynało się od jednej i na razie skończyło na 12), a nawet głośników (w Lexusie LS ukryto ich 19). Licytacja w dół, a nie w górę obowiązuje wyłącznie w dziedzinie zużycia paliwa i emisji dwutlenku węgla.

Azjatycka ofensywa

Wszystko wskazuje na to, że kolejnym etapem tej wojny między producentami aut będzie walka na gwarancje. Coraz więcej modeli objętych jest trzyletnią gwarancją, a rekordziści dają na swoje auta pięcio-, siedmio-, a nawet ośmioletnie ubezpieczenie. Problem w tym, że w większości przypadków jest ono jedynie reklamowym wabikiem na klienta – w praktyce nie dotyczy całego samochodu, lecz tylko jego wybranych elementów. Może się okazać, że po trzech latach gwarancją objęty jest już wyłącznie silnik auta i to bez osprzętu (czyli rozrządu, turbosprężarki etc.). Co więcej, większość producentów zastrzega, że uznaje gwarancję, wyłącznie jeżeli auto jest regularnie serwisowane w autoryzowanych stacjach obsługi danej marki. A to kosztuje.
Jako pierwsi działa na gwarancyjny front wtoczyli Japończycy w latach 80. i 90. Europejscy producenci oferowali wtedy najwyżej roczne okresy gwarancyjne, amerykańscy – dwuletnie, podczas gdy Toyota, Honda czy Nissan zaczęły zdobywać klientów gwarancjami trzyletnimi, ograniczonymi przebiegiem do 100 tys. kilometrów.
Dopiero na przełomie XX i XXI wieku producenci sprzedający samochody w Europie zostali zmuszeni dyrektywami unijnymi do tego, aby oferować minimum dwuletnią gwarancję na swoje produkty. W Polsce podobne prawo obowiązuje od 2003 roku – żaden sprzedawany u nas samochodu nie może być ubezpieczony od awarii na okres krótszy niż 24 miesiące, licząc od dnia wydania auta klientowi.
Gdy wydawało się, że rynek ustabilizował się na tym poziomie, atak przypuścili Koreańczycy z Kią Cee’d. Wprowadzone pod koniec 2006 roku auto zostało objętą siedmioletnią gwarancją. W zaledwie trzech pierwszych miesiącach 2007 roku Kia sprzedała w Polsce prawie 800 aut – więcej niż w całym roku 2006.
Obecnie siedmioletnią gwarancją objęte są również inne modele Kii. Bliźniaczy Hyundai ubezpiecza swoje samochody na pięć lat. Równie imponujący okres obowiązuje w przypadku nowego Peugeota 508. W ten sposób marka chce zerwać ze stereotypem, że francuskie auta są awaryjne. Podobną taktykę ma Renault, u którego trzy modele – Laguna, Vel Satis i Espace – od 2008 roku objęte są trzyletnią gwarancją, a także włoski Fiat, który ubezpiecza wszystkie swoje samochody na podobny okres.
Właśnie za sprawą Fiata wojna gwarancyjna może się jeszcze bardziej zaostrzyć. Już za kilka tygodni należąca do włoskiego koncernu Lancia wypuszcza na rynek model Ypsilon, który opcjonalnie, za dopłatą kilkuset złotych, będzie mógł mieć aż ośmioletnią gwarancję.



Gwarancja wydatków

Rzeczywistą wartość gwarancji mierzy się jednak nie tym, jak długo ona trwa, lecz co obejmuje. Dokładne zapoznanie się z warunkami gwarancji konkretnego modelu niejednego klienta może w ostateczności zniechęcić do jego zakupu. Co nam na przykład po siedmioletniej gwarancji, jeżeli ograniczona jest ona przebiegiem 150 tys. kilometrów, a taki dystans przejeżdżamy w ciągu trzech lat. Lepiej w takim wypadku zdecydować się na auto z trzyletnią gwarancją, za to taką, która będzie miała jak najmniej tzw. wyłączeń.
Wielu producentów zastrzega w umowach, że niektóre części pojazdu nie są w ogóle objęte gwarancją lub gwarancja na nie kończy się po kilku miesiącach. Często dotyczy to niestety dosyć poważnych i kosztownych elementów – tarcz hamulcowych, sprzęgieł, amortyzatorów i innych części zawieszenia, układów wydechowych, a nawet wtryskiwaczy, turbosprężarek i filtrów cząstek stałych montowanych w nowoczesnych dieslach. Producenci zdają sobie sprawę ze słabości tych podzespołów, szczególnie gdy auta eksploatowane są w polskich warunkach, i nie ryzykowaliby pokrywania kosztów ich naprawy (co w skrajnych przypadkach kosztuje 10 tys. złotych) po kilku latach od wydania auta klientowi.
Co więcej, niektórzy producenci w ogóle nie biorą odpowiedzialności za części pochodzące od poddostawców. Np. Kia nie obejmuje gwarancją opon – w przypadku ich uszkodzenia klient musi się zwrócić bezpośrednio do producenta ogumienia. Z kolei już po drugim roku tracimy gwarancję na filtr cząstek całych, a po trzech latach – na sprzęt audio i nawigację.

Zarobić na serwisie

Zawsze należy pamiętać o jednym: gwarancja musi się producentowi zwrócić, a zazwyczaj dąży on jeszcze do tego, aby na niej zarobić. Stąd częste, choć nielegalne obostrzenie stosowane przez wszystkich producentów – gwarancja przysługuje klientom, którzy serwisują swoje pojazdy wyłącznie w autoryzowanych serwisach marki. – To niezgodne z prawem. Gdy klient wymienia olej w warsztacie niezależnym, importer nie ma prawa odmówić mu naprawienia w ramach gwarancji np. skrzyni biegów – mówi Alfred Franke, prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów Części Motoryzacyjnych.
Niemniej wielu dilerów wykorzystuje nieznajomość prawa klientów. Wystarczy bowiem, że w ciągu trzech lat będziemy musieli wymienić w aucie kilka elementów, których pełna gwarancja nie obejmuje, np. klocki i tarcze hamulcowe, tłumik i filtr cząstek stałych, a rachunek liczony będzie w tysiącach złotych. Wysoka cena za święty spokój.
Jak nie wpaść w gwarancyjną pułapkę
● Im więcej wyłączeń z gwarancji, tym trzeba być ostrożniejszym. Jeżeli np. sprzęt audio objęty jest jedynie roczną gwarancją, to znaczy, że sam producent nie ma do niego pełnego zaufania. Piętą achillesową nowoczesnych diesli są zaawansowane technologicznie filtry cząstek stałych – w niektórych autach objęte są tylko roczną gwarancją, a ich ewentualna wymiana liczona jest w tysiącach złotych.
● Zgodnie z kodeksem cywilnym serwis ma obowiązek usunąć usterkę w aucie na gwarancji w terminie maksymalnie 14 dni. Tymczasem niektórzy importerzy próbują wydłużyć ten okres do 30 – 40 dni. To niedopuszczalne.
● Jeżeli ujawniona w okresie gwarancji wada nie zostanie skutecznie usunięta przed upływem końca okresu gwarancyjnego, to nawet po nim podlega bezpłatnej naprawie. I to w terminie 10 lat.
● Producent auta nie ma prawa wymusić na nas serwisowania auta wyłącznie w autoryzowanym serwisie, pod groźbą utraty gwarancji. Serwisować auto można w każdym niezależnym zakładzie, jednak powinniśmy to robić przy użyciu oryginalnych części.