Teza, że sport stał się integralną częścią światowej gospodarki – ku uciesze księgowych sportowych federacji i rozpaczy idealistów – jawi się dziś jako banał. Mało kto wie jednak, że da się sensownie połączyć skuteczne wykonywanie rzutów karnych z ekonomią behawioralną.
Nauka ta bada, na ile w naszym życiu łamiemy żelazną zasadę ekonomii głoszącą, iż działania człowieka są zawsze racjonalne. Trzech amerykańskich naukowców postanowiło przed kilkoma laty przeanalizować pod tym kątem sposób egzekwowania piłkarskich jedenastek. Po obejrzeniu 459 karnych okazało się, że o ile w teorii najskuteczniejszym sposobem na pokonanie bramkarza jest strzelenie w środek bramki (golkiper w 98 proc. przypadków rzuca się bowiem w któryś z rogów), o tyle taki sposób wybiera zaledwie 17 proc. strzelców.
Tak nieracjonalne z punktu widzenia ekonomisty działanie można wyjaśnić, tylko odwołując się do czynników behawioralnych. Autorzy dywagują, że pudło przy strzale w środek kompromituje znacznie bardziej niż brak gola przy próbie strzału w okienko. Badania godne Ig-Nobla? Bynajmniej: tego typu studia są świetnym materiałem szkoleniowym dla firmowych strategów.
Do ciekawych wniosków, o których pisze „The Economist”, doszli inni maniacy sportowych statystyk: Tobias Moskowitz i Jon Wertheim. Każdy kibic dysponuje serią sportowych prawd banałów typu: „kibice to dwunasty zawodnik” czy „ściany wspierają gospodarzy”. Prawdą jest, że u siebie zespoły wygrywają znacznie częściej niż na wyjazdach. Gospodarz zwycięża w 54 proc. spotkań w lidze baseballu, 60 proc. międzynarodowych meczów krykieta i 63 proc. spotkań w angielskiej Premier League. Mało kto jednak zadaje sobie pytanie, dlaczego tak jest.
Moskowitz i Wertheim zbadali to. Okazało się, że sukcesy na własnym stadionie nie mają nic wspólnego ze wsparciem kibiców czy zmęczeniem przeciwnika podróżą. Wniosek potwierdza natomiast powtarzającą się często opinię fanów, którzy za porażki swoich drużyn zwykli winić sędziów. Arbitrzy częściej karzą drużynę wyjazdową kartkami i dyktują przeciwko niej rzuty karne – zwłaszcza w ostatniej, decydującej fazie meczu. Doliczają też więcej czasu, gdy gospodarz przegrywa niż wówczas, kiedy wygrywa.
Ekonomiści nazywają takie zjawisko efektem zakotwiczenia – otoczenie w sposób nieracjonalny wpływa na nasze zachowanie. Dowodem na prawdziwość wniosków obu panów była sytuacja z Włoch, gdy w wyniku walk na stadionach federacja zdecydowała się przeprowadzić 21 spotkań bez udziału publiczności. Sędziowie – pozbawieni sugestii kibiców – pokazywali gospodarzom średnio o 23 proc. żółtych i o 70 proc. czerwonych kartek więcej.
Sport może pomóc w wyjaśnianiu zachowań człowieka w innych dziedzinach gospodarki. Ekonomia jednak odwdzięcza się sportowi: autorzy poczytnej „Freakonomii” Steven Levitt i Stephen Dubner opisują, jak statystyka pomogła ujawnić wielką aferę korupcyjną w japońskim sumo.
W narodowym sporcie Japonii rozgrywki toczą się w rytmie turniejów. W każdym z nich zawodnik stacza 15 pojedynków. Jeśli wygra większość, awansuje w rankingu, który wyznacza nie tylko poziom zarobków, lecz także – nawet ważniejszą dla Japończyka – pozycję w hierarchii sumitów. Najważniejszy jest zatem mecz decydujący o ósmej wygranej w turnieju.
Teoretycznie korupcji najbardziej sprzyja sytuacja, gdy zawodnik ze stosunkiem wygranych do porażek 7:7 spotyka się z przeciwnikiem 8:6. Ten pierwszy ma wiele do zyskania i tyle samo do stracenia. Ten drugi już zagwarantował sobie awans w hierarchii, więc może oszukańczo pomóc koledze. Okazało się, że taka pomoc jest niemal regułą! Zawodnicy 7:7 wygrywają z zawodnikami 8:6 niemal 80 proc. walk. Co więcej, zwycięstwa są często oddawane przy kolejnej okazji, co dodatkowo dowodzi, że te pierwsze dane nie są wynikiem podwyższonej motywacji zawodnika 7:7. Następna walka, tocząca się zazwyczaj bez ósemkowej presji, w 60 proc. przypadków przynosi sukces uprzednio przegranej stronie. Dopiero walka numer trzy przynosi niepodejrzane 50 proc. szans dla obu stron.