Coroczna opłata ekologiczna zamiast akcyzy, tańsze nowe samochody, a nieopłacalne sprowadzanie starych – takie mogą być skutki planowanego przez Brukselę ujednolicenia systemu opodatkowania i rejestrowania aut w UE.
Unijna Komisja ds. Przedsiębiorstw i Przemysłu prowadzi właśnie społeczne konsultacje w sprawie planowanego ujednolicenia procedur związanych z rejestracją aut we wszystkich krajach członkowskich. Chodzi jednak nie wyłącznie o różne czynności biurokratyczne, lecz także o odmienne systemy opodatkowania pojazdów obowiązujące w poszczególnych państwach.
Nowe wspólnotowe przepisy mają promować kupowanie samochodów nowych lub najwyżej kilkuletnich, bezpiecznych i ekologicznych. Stracą właściciele aut starszych, które nie spełniają najnowszych norm emisji spalin – w ich przypadku podatek będzie najwyższy.

Dwa tysiące rocznie

„Rejestracja używanego samochodu sprowadzonego z innego kraju członkowskiego często powoduje konieczność uiszczenia dodatkowych opłat, co sprawia, że mamy do czynienia z podwójnym opodatkowaniem. Wynika to z tego, że narodowe podatki rejestracyjne nie są zharmonizowane” – czytamy w oficjalnym komunikacie Komisji.
Jak udało się ustalić „DGP”, chce ona ujednolicić podatki rejestracyjne już w przyszłym roku. Zaraz po zakończeniu etapu konsultacji, co się stanie 26 maja tego roku, ma się rozpocząć przygotowywanie projektu konkretnych przepisów. – Na tym etapie trudno jednak powiedzieć, czy będzie to dyrektywa, czy rozporządzenie – mówi „DGP” Andrea Maresi, rzecznik Komisji ds. Przedsiębiorstw i Przemysłu.
Różnica jest znaczna, bo rozporządzenie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia, a w przypadku dyrektywy państwa członkowskie mają kilka lat na wprowadzenie w życie jej przepisów.
Docelowo Bruksela zamierza wprowadzić we wszystkich krajach członkowskich system podobny do tego, jaki obowiązuje w Niemczech i Wielkiej Brytanii. Kierowcy płacą tam roczny podatek samochodowy, którego wysokość uzależniona jest od tego, ile dwutlenku węgla do atmosfery emituje samochód.
Na Wyspach roczny podatek za pojazdy emitujące ponad 255 g CO2 na kilometr wynosi – w przeliczeniu – ponad 2 tys. zł, ale już np. ekologiczna Toyota Prius w ogóle zwolniona jest z opłaty.
– Planowana przez Brukselę harmonizacja powinna dotyczyć wyłącznie systemu, a nie stawek opłat. Te trzeba dostosować do polskich realiów – zaznacza Andrzej Halarewicz, analityk rynku motoryzacyjnego z firmy Jato Dynamics.

Eko jest tanie

Wprowadzenie nowego, opłacanego corocznie podatku wiązałoby się z likwidacją obowiązującej obecnie akcyzy. Automatycznie przełożyłoby się to na niższe ceny samochodów w salonach. W przypadku aut z silnikami o pojemności do 2 litrów stawka akcyzy wynosi 3,1 proc., a więc potaniałyby one o kilka tysięcy złotych. Z kolei ceny luksusowych limuzyn czy SUV-ów z większymi motorami spadłyby nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych, ponieważ są one obłożone akcyzą w wysokości 18,6 proc.
Ale samo Ministerstwo Finansów nic jeszcze nie słyszało o planach KE. – Nie prowadzimy prac nad zmianą systemu opodatkowania samochodów, nie konsultował się z nami także nikt z Brukseli – usłyszeliśmy w resorcie. Co roku zarabia on na akcyzie samochodowej 1 – 1,5 mld złotych. Przedstawiciele branży motoryzacyjnej twierdzą, że z podatku ekologicznego państwo ściągnęłoby tyle samo, co oznacza, że średnio każde auto osobowe musiałoby być obłożone rocznym podatkiem w wysokości 100 – 120 złotych. Nie wiadomo jednak, czy opłatę uiszczaliby także ci, którzy już wcześniej zapłacili akcyzę.
Podatek musi być akceptowalny społecznie
Jakub Faryś | prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego
Podoba się panu pomysł Komisji?
Postulujemy zastąpienie akcyzy podatkiem ekologicznym już od dobrych kilku lat, ale polskim władzom zależy na samych zyskach. Akcyza to czysty podatek fiskalny, w dodatku niesprawiedliwy. Bo jak wytłumaczyć, że od volkswagena passata 2.0 TDI odprowadzić trzeba 3,1 proc. akcyzy, a od toyoty avensis 2,2 D-4D o identycznych parametrach aż 18,6 proc.? Tymczasem podatek ekologiczny uzależniony od emisji dwutlenku węgla traktuje wszystkich równo, a do tego zachęca do kupowania bardziej ekologicznych aut.
Czyli Polakom, którzy sprowadzają z Zachodu stare samochody, trzeba porządnie dołożyć?
W żadnym wypadku. Podatek musi być dostosowany do realiów rynku i akceptowalny społecznie. Takie stawki jak w Niemczech czy Wielkiej Brytanii nie wchodzą w grę. Chodzi nie o to, aby ciemiężyć społeczeństwo, lecz by kupujący auta zaczęli myśleć ekonomicznie: kupię młodsze auto, bo bardziej mi się to opłaca, a nie dlatego, że tak mi każą. Mniej trujesz, masz bezpieczniejsze auto, to płacisz mniej – logiczne. W dodatku takie podejście do sprawy spowodowałoby, że ceny nowych i prawie nowych aut mocno by spadły, co napędziłoby popyt. Niestety nasza władza – bez względu na opcję – ciągle myśli krótkodystansowo.