Skończyły się czasy anonimowego internetu. Anonimowość nikomu się już dziś nie opłaca” – od kilku lat portal społecznościowy Facebook próbuje nawrócić świat biznesu na nowe wyznanie wiary. Robi to coraz skuteczniej. Czy Mark Zuckerberg ma rację? Czy biznes powinien wyrzucić anonimowość do kosza jako przeżytek pionierskich lat sieci WWW?
Siła argumentu Facebooka tkwi przede wszystkim w tym, że najpopularniejszy portal społecznościowy świata nie musi zbytnio się trudzić, by przekonać do swoich racji. Liczby mówią same za siebie. Firma z Palo Alto działa na rynku zaledwie od siedmiu lat, a już zdążyła dorobić się ponad 600 mln użytkowników i rocznych obrotów rzędu 4 mld dol. (szacunek firmy eMarketer na rok 2011). Regularne badania internautów dowodzą, że spora część facebookowiczów zaufała projektowi Zuckerberga właśnie z powodu jego (spełnionej) obietnicy, że będzie on miejscem bardziej przyjaznym, obliczalnym i bezpieczniejszym. W przeciwnieństwie do starej sieci, w której na każdym kroku napotykało się użytkowników takich jak „anonim15” czy „kasia123”.
Co więcej, Zuckerberg nie poprzestaje na słowach – zatrudnia 150 osób sprawdzających, czy zapisujesz się „na fejsie” pod prawdziwym nazwiskiem. Firma ośmielona popytem na antyanonimowość wychodzi ze swoją misją poza własne strony. Coraz więcej portali korzysta z nakładki Facebook Connect, która umożliwia logowanie się przy pomocy facebookowego profilu. Ostatnio powstało też darmowe oprogramowanie, które może zainstalować każda platforma blogerska. Dzięki niej obok komentarza (nawet anonimowego) automatycznie wyświetli się fejsowy profil. Ma to być sposób na wulgarność i brak odpowiedzialności za słowo w sieci. Za przykładem Zuckerberga idą inni. Na popularnym portalu z pytaniami i odpowiedziami Quora trzeba się przedstawiać z imienia i nazwiska. Także Amazon kazał internautom podpisywać zamieszczane przez nich recenzje książek. Coraz trudniej wyobrazić sobie powtórkę historii sprzed kilku lat, gdy na finansowych forach dyskusyjnych grasował tajemniczy użytkownik o nicku „rahodeb”, który w zdecydowany, aczkolwiek subtelny i fachowy sposób wychwalał koncern spożywczy Whole Foods, a zwłaszcza jego prezesa Johna Mackeya. Dopiero po latach – i zupełnym przypadkiem – wyszło na jaw, że „rahodebem” jest... sam prezes Mackey.
Czy walka z internetową anonimowością jest dobrą wiadomością dla robiących interesy w sieci? W zasadzie tak. Wzajemne zaufanie to najlepsza gleba, na której rozwija się handel – w każdej epoce i pod każdą szerokością geograficzną. Na trendzie powinny skorzystać choćby internetowe domy aukcyjne, których największą słabością jest jak dotąd daleko idąca anonimowość uczestników biznesowych transakcji. Gdyby udało się rozwiązać ten problem, rozwój szacowanego dziś na 550 mld euro rocznie (dane Komisji Europejskiej) globalnego sektora e-handlu mógłby znacząco przyspieszyć.
Nie brak jednak głosów podnoszących, że walka z sieciową anonimowością zabije całą wartość dodaną, jaką internet przynosi gospodarce. Pomińmy względy polityczne i rolę, jaką anonimowa sieć odgrywa dla wszelkiego rodzaju dysydentów. Ale mamy jeszcze przecież przeróżnych whistleblowerów zbierających informacje przeciwko potężnym i podejrzanym korporacjom czy osoby szukające online rozwiązań swoich – często intymnych – problemów. Jest jeszcze jeden argument. – Rezygnując z anonimowości, podcinasz nieuchronnie innowacyjność, czyli koło zamachowe ekonomii – uważa Andrew Lawson, kalifornijski haker i jeden z autorów projektu Tor, czyli działającego na zasadzie wolno dostępnego oprogramowania tzw. internetu w internecie, który pozwala surfować po sieci bez zostawiania żadnych śladów. – Istnieje różnica pomiędzy nauką jazdy na rowerze na pustym parkingu a próbowaniem tego na murawie stadionu pełnego ludzi. Tylko anonimowość pozwala w pełni rozwinąć skrzydła i stawiać głupie albo niewygodne dla status quo pytania – głosi z kolei Christopher Poole, rówieśnik i wielki rywal Marka Zuckerberga, który rozkręca takie projekty jak 4chan.org czy Canvas, mające być w jego zamierzeniu anty-Facebookiem. Czyli miejscem, do którego przeskoczą miliony internautów, gdy już skończy się moda na sieciową antyanonimowość.