Choć w Polsce od kilku lat trwa boom na e-biznes i każdy marzy o powtórzeniu losu Facebooka, osiągnięcie sukcesu w internecie jest często o wiele trudniejsze niż w rzeczywistości
Dwa lata temu twórcy internetowego portalu z teleturniejami R1NG.pl byli przekonani, że do odniesienia sukcesu w e-biznesie w zupełności wystarczy dobry pomysł. Dziś wiedzą, że potrzebny jest inwestor i duże pieniądze. Ich sytuacji nie zmieniło nawet wygranie telewizyjnego show „Dragons’ Den. Jak zostać milionerem”. Z takimi problemami jak R1NG.pl borykają się setki internetowych start-upów.
„Jak fachowo w terminologii medycznej brzmi nazwa choroby powszechnie nazywanej lokomocyjną?”, „Jak nazywa się pierwszy samolot pasażerski, który przekroczył barierę dźwięku?” – pytania, na które odpowiada się w teleturniejach organizowanych przez R1NG.pl, są podobne do tych znanych z konkursów telewizyjnych. Jednak portal R1NG.pl oferuje coś więcej: nie ma ograniczeń liczby graczy, liczby rozgrywanych przez gracza konkursów ani wysokości wygranej.
Zasady są proste: by wejść do gry, wystarczy założyć konto na R1NG.pl, ustalić stawkę oraz czas rozpoczęcia rywalizacji. I oczywiście mieć przeciwników. Uczestnik gry odpowiada na określoną liczbę pytań, a wygrywa ten, kto prawidłowo odpowie na najwięcej. – Polacy kochają teleturnieje. Wielu ludzi chętnie by w nich wystartowało, jednak brakuje im śmiałości lub szczęścia, by się do nich dostać. U nas mają na to szansę – mówi Tomasz Niegocki, menedżer z R1NG.pl, i przekonuje, że serwis, w którym pracuje to rewolucja w sieciowej rozrywce. – Nie ma podobnego portalu, a potencjalnych klientów nie brakuje – dodaje.
Jednak mimo że pomysł jest – według jego twórców – rewolucyjny, do dziś nie udało się im zdobyć strategicznego inwestora, choć od uruchomienia portalu minęły dwa lata. – Startującym e-biznesmenom wydaje się, że wystarczy błyskotliwa idea i druga Nasza-klasa gotowa, a wraz z nią sława i miliony na koncie. A biznes w sieci jest równie trudny jak w realu – studzi Igor Dzierżanowski z miesięcznika o rynku start-upów „Proseed”.
Od rozpoczęcia projektu R1NG.pl Jacek Nowak i dwaj wspólnicy zainwestowali w portal ponad 600 tys. zł. – Naprawdę wierzymy w jego sukces – zapewnia Nowak. Do swojej wizji próbują od dwóch lat przekonać inwestora za inwestorem. Pierwsza umowa z pewnym dużym podmiotem z branży internetowej nie doszła do skutku, gdyż właśnie zaczął się kryzys gospodarczy i firma wycofała się z transakcji. Druga, z akademickimi inkubatorami przedsiębiorczości, nie wypaliła, bo resort finansów uznał, że wybrany model finansowania nie jest zgodny z uprawnieniami inkubatora. Kolejny potencjalny inwestor, czyli fundusz inwestujący w start-upy Xevin Investments, prowadził rozmowy przez kilka miesięcy, ale ostatecznie nie zdecydował się jednak na wyłożenie pieniędzy. – Z każdym negocjowaliśmy po kilka miesięcy i tak niespodziewanie minęły ponad dwa lata, a pieniędzy na dalszy, bardziej dynamiczny rozwój, wciąż nie udało się pozyskać – mówi Nowak.

Po pieniądze do TV

Wreszcie przedsiębiorcy postanowili postawić wszystko na jedną kartę. I tak trafili do emitowanego w TV 4 show. W programie pomysły startujących biznesmenów poddawane są osądowi jury złożonemu z pięciu biznesmenów, którzy – jeżeli projekt ich przekona – sami w niego inwestują. – Przyszliśmy do programu z konkretnymi wyliczeniami zarówno naszego potencjału, jak i potrzeb, by dalej się rozwijać – opowiada nam Nowak, który jest prezesem spółki Webventure stojącej za projektem R1NG.pl.
Ten potencjał to prawie sto tysięcy zarejestrowanych graczy, ponad tysiąc rozgrywanych dziennie teleturniejów oraz łączne wygrane użytkowników przekraczające pół miliona złotych. Potrzeby: 350 tys. zł na dokończenie rozwoju i ekspansję na rynki zagraniczne w zamian za 20 proc. udziałów w projekcie, który sami twórcy wycenili na 1,75 mln zł. W programie ponownie trafili na swojego niedoszłego inwestora, czyli Krzysztofa Golonkę z funduszu Xevin Investments. Tym razem jednak przekonali go oraz trzech innych biznesmenów: Macieja Kaczmarskiego z Krajowego Rejestru Długów, Mariana Owerkę, twórcę Bakallandu, i Grzegorza Hajdarowicza, założyciela grupy Gremi. Czwórka inwestorów obiecała 350 tys., tyle że nie za 20 proc., a za połowę udziałów. Przedsiębiorcy niezbyt chętnie, ale jednak się zgodzili.



I mogło by się wydawać, że marzenie o własnym dużym e-biznesie właśnie im się spełnił. – Zakuluarowa praktyka pokazuje jednak coś innego. Choć od nagrania programu minęły już ponad trzy miesiące, a od wykonania z wynikiem pozytywnym głębokiego due dilligence (analiza kondycji finansowej, handlowej i prawnej przedsiębiorstwa – red.) dwa miesiące, sprawy nie posunęły się o krok. Nawet nie siedliśmy do tworzenia umowy – studzi prezes Webventure. – Nauczeni doświadczeniem przestaliśmy liczyć na te pieniądze, bo czekanie mogłoby się przeciągać w nieskończoność. Na szczęście dzięki emisji programu odezwało się do nas kilkudziesięciu potencjalnych inwestorów i partnerów z Polski i zagranicy – mówi młody e-biznesman.
Informacja o sukcesie R1NG.pl w „Dragon’s Den” szybko obiegła świat internetowych inwestorów. Jednak nie wszyscy wierzą w sukces portalu z teleturniejami. – Takich jak oni mamy co miesiąc setki. Wszyscy są przekonani, że wymyślili rewolucyjny pomysł na podbicie internetu i za chwilę, podobnie jak Mark Zuckerberg z Facebooka, będą miliarderami – ironizuje nasz rozmówca z jednego z większych funduszy wyspecjalizowanych w start-upach. – Tyle że w 99 proc. to albo pomysły wtórne, albo niedoszacowane pod względem potrzebnych nakładów, albo nie do zrealizowania, bo nie stoi za nimi grupa pracowników gotowych poświęcić tysiące godzin na ciężką harówkę. Oczywiście w tej masie są świetne firmy i w ich pracę warto włożyć pieniądze. I już pierwsze takie e-biznesy z sukcesami mamy w Polsce, ale to nadal wyjątki – dodaje nasz rozmówca.
Ostatnie trzy lata to u nas prawdziwy boom e-inwestycji. Nie ma dnia, by nie pojawiała się informacja o starcie nowego „rewolucyjnego”, „innowacyjnego”, „zmieniającego rzeczywistość” portalu, serwisu czy usługi sieciowej. Tylko na jednym z najważniejszych cyklicznych spotkań branży internetowej, czyli na Auli Polska, w ciągu czterech lat zaprezentowano ponad 60 młodych e-przedsiębiorstw. Ale choć powstaje ich coraz więcej, nie oznacza to, że dużo więcej się przebija i utrzymuje na rynku. – Na sto pomysłów, które trafiają do funduszy inwestycyjnych, około 10 jest rozważanych jako potencjalne inwestycje, a z tego jeden, dwa doczekają się zastrzyku finansowego – mówi Igor Dzierżanowski.

Najważniejsza ciężka praca

Trochę łatwiej jest zdobyć internetowym start-upom pieniądze na rozruch od aniołów biznesu czy z akademickich inkubatorów przedsiębiorczości. Od 2008 r. jest jeszcze Program Operacyjny 8.1, z którego skorzystało już ponad 1350 e-biznesów. Choć i tu pojawiły się ograniczenia, bo zarządzająca nim Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości zaczęła ostrzej oceniać wnioski starających się o dotacje.
– Czasem na start naprawdę wystarczą niewielkie pieniądze. Jednak dużo początkujących e-biznesmenów skupia się głównie na ich zdobyciu – ostrzega Dzierżanowski i tłumaczy, że choć zastrzyk finansowy jest ważny, to o wiele ważniejsza pozostaje ciężka praca. – Kiedy Zuckerberg miał poczucie, że jego portal ma szansę na sukces, pracował bez przerwy po kilkanaście godzin dziennie, cały czas programował i poprawiał jego kod. I dopiero wówczas ruszył szukać inwestora – tłumaczy.
– Nie mamy co się porównywać z rynkami zagranicznymi. Tam inwestorzy są znacznie odważniejsi i rzeczywiście gotowi zaryzykować w zamian za potencjalną możliwośc zarobienia ogromnych pieniędzy – nie zgadza się z nim Jacek Nowak. – W Polsce poszukiwanie inwestora to karkołomny wyczyn i jeżeli popełni się taki błąd jak my i skupi na rozmowach z jednym inwestorem na raz, to może to trwać latami – dodaje. I dlatego tym razem R1NG.pl prowadzi negocjacje z kilkoma inwestorami naraz.