Ceny surowców rolnych na giełdach zaczęły już spadać. Polscy konsumenci odczują to dopiero za kilka miesięcy, ponieważ hurtownicy i sklepy kupowali towary na górce i nie pogodzą się łatwo ze stratą.
Polacy żartują, że dawne hasło Platformy Obywatelskiej 3 x 15, zapowiadające obniżkę podatków PIT, VAT i CIT, zostało zastąpione nowym. To 3 x 5, czyli cukier, chleb i benzyna po 5 zł. Takiej fali drożyzny jak w ostatnich miesiącach nie było od czasu naszego wstąpienia do Unii Europejskiej. Najbardziej dotkliwy jest wzrost cen żywności, na którą wydajemy średnio co czwartą złotówkę z portfela. A jednak widać już światło w tunelu. Ceny zaczynają spadać i tak już powinno pozostać w najbliższych miesiącach. Aż do kolejnej górki.
Premier Rosji Władimir Putin niespodziewanie kazał się zatrzymać kawalkadzie rządowych samochodów przed supermarketem Pierekriestok, należącym do sieci X5 Retail Group. Tam na oczach klientów zbeształ menedżerów sklepu za wysokie ceny mięsa i kiełbasy. Następnego dnia cała sieć obniżyła ceny 3 tys. produktów żywnościowych od 30 do 80 proc.
Choć polscy politycy nie są takimi cenowymi cudotwórcami jak Putin, pewne osiągnięcia na tym polu mają. Lider PiS Jarosław Kaczyński w ubiegłym tygodniu kupił w sklepie osiedlowym w Warszawie m.in. kurczaka, jajka i cukier, oświadczając, że za jego premierostwa było ponad dwa razy taniej. Natychmiast wysłał paragon premierowi Donaldowi Tuskowi. Już następnego dnia cena cukru spadła o ponad złotówkę, do 5,50 zł.
W ciągu ubiegłego roku ceny żywności w Polsce wzrosły o 4,8 proc. To tylko statystyka. Najważniejsze produkty zdrożały bardziej, zwłaszcza w mniejszych sklepach, których nie stać na zejście z marży. To była jednak dopiero przygrywka. Ceny przyspieszyły dramatycznie na początku tego roku – tylko w lutym żywność w sklepach podrożała średnio o 9,6 proc.
Dlatego stosują one coraz więcej promocji w stylu „Mocno tniemy ceny” (Tesco) czy „Kup jeden i weź drugi za 1 gr” (Carrefour). Starają się zatrzymać klientów, ograniczając marże i przerzucając koszty takiej polityki na producentów i hurtowników. Część firm skorzystała jednak z okazji, podnosząc ceny i zrzucając winę na rosnące na świecie ceny produktów rolnych. Jeszcze na początku roku eksperci straszyli dalszym wzrostem cen. Największe podwyżki – aż o 20 proc. – miałyby objąć wyroby zbożowe.
Uaktywnili się politycy. PiS proponuje kilkusetzłotowy dodatek drożyźniany m.in. dla emerytów i rencistów, a SLD uruchomienie licznika drożyzny na wzór zainstalowanego przez Leszka Balcerowicza wskazującego poziom długu publicznego. Liczą, że będzie ona głównym tematem rozpoczynającej się już kampanii wyborczej. – W Polsce szaleje drożyzna, a jej skalę mierzy się w tuskach – ocenia Adam Hofman, poseł PiS.



Świat drogiej żywności

A jednak żywność podrożała mocno nie tylko w Polsce. W Moskwie kilogram ziemniaków kosztuje prawie dwa razy więcej niż latem zeszłego roku, kasza gryczana – trzy razy więcej. Powodem jest susza, która dotknęła wtedy Rosję, niszcząc jedną trzecią zbiorów. W efekcie rząd wstrzymał eksport żywności. To był impuls, który spowodował przyspieszenie wzrostu cen na całym świecie.
Przed rokiem na giełdzie towarowej w Chicago za tonę kukurydzy płacono 144 dol., zaś w szczycie notowań w końcu stycznia tego roku już 286 dol. Pszenica w tym czasie zdrożała ze 173 do 325 dol., zaś cukier biały w Londynie – z 500 do 844 dol. To jeszcze nic w porównaniu z kakao, które tylko w ciągu dwóch pierwszych miesięcy tego roku zyskało na wartości ponad 21 proc. (wpływ miała wojna na Wybrzeżu Kości Słoniowej), docierając do najwyższego poziomu od 32 lat. Wzrost cen żywności – według danych ONZ – wyniósł w ubiegłym roku średnio 25 proc. i najmocniej uderzył w biedniejsze kraje, w których wydatki na żywność stanowią znaczną część portfela. Kiedy Niemiec wydaje na ten cel 15 proc. dochodów, Polak 25 proc., to w Afryce czy w Indiach to co najmniej połowa. Wysokie ceny żywności są jedną z przyczyn zamieszek, a nawet rewolucji przetaczających się przez kraje arabskie.
Rosną one znacząco od 2006 r., do czego przyczynia się szybki rozwój Chin czy Indii, notujących nawet 10-proc. wzrost PKB rocznie. Bogacenie się ich mieszkańców zwiększa popyt na żywność. Szybko rośnie też liczba konsumentów w krajach arabskich. Polska jest mocno uzależniona od sytuacji na światowych rynkach, bo eksportuje aż jedną czwartą produkowanej żywności.
Ubiegły rok był szczególny. Dawno nie mieliśmy tylu dewastujących rolnictwo klęsk żywiołowych. W Rosji, Kazachstanie, na Ukrainie i w Chinach susza, zaś w Australii i Pakistanie powódź. A jednak to nie one wywarły decydujący wpływ na ceny produktów spożywczych. – Owszem, zbiory były w ubiegłym roku trochę niższe, ale za to w poprzednim – rekordowe. Na świecie zgromadzono więc wystarczające zapasy, by zaspokoić popyt. Dotknięte klęskami Rosja czy Australia mają zbyt mały udział w globalnym rynku, by nim zachwiać. Nie było więc żadnych fundamentalnych przyczyn dla takich wzrostów cen żywności – uważa Michał Jerzak, prezes Warszawskiej Giełdy Towarowej.
Co więc za nimi stoi? Spekulacja. Jeszcze na początku poprzedniej dekady nikomu się nie śniło, że żywność może stać się elementem gry na giełdach. Jednak 5 – 6 lat temu inwestorzy, zainteresowani wcześniej głównie akcjami i surowcami, zwietrzyli i tu okazję do zarobku. Obecnie na żywność przypada około 5 proc. wszystkich kontraktów terminowych, ale rynek ten dynamicznie rośnie. Jest przy tym na tyle mały, by łatwo poddawać się działaniom spekulacyjnym. Dla takich krótkoterminowych inwestorów stał się atrakcyjny jeszcze z jednego powodu: wielkiej nieprzewidywalności związanej z pogodą.
Działania spekulacyjne są podsycane przez rządy, które walcząc z konsekwencjami kryzysu, zaczęły drukować pieniądze na niespotykaną skalę i utrzymują bardzo niskie stopy procentowe. Ponieważ wciąż silny jest strach przed inwestycjami w środki trwałe, tani, gorący pieniądz lokuje się m.in. na rynkach rolnych. Zwykle nie oznacza to jednak fizycznego zakupu towaru. Inwestor kupuje kontrakty terminowe i przed ich wygaśnięciem sprzedaje. Rynek transakcji terminowych zdominowało pięć funduszy hedgingowych, m.in. Goldman Sachs.
Spekulanci mocno zdenerwowali już wszystkie rządy, od Pekinu po Paryż, obawiające się rosnącego niezadowolenia obywateli, którzy muszą coraz więcej płacić w sklepach. Europarlament przyjął rezolucję o potrzebie zwalczania manipulacji cenami żywności. Minister rolnictwa Marek Sawicki proponuje nawet wprowadzenie w światowym handlu zasady, że kontrakt równa się dostawie. Tak radykalny pomysł raczej jednak nie przejdzie.
Na naszym podwórku Sawicki powołał w lutym specjalny zespół do pilnowania cen i marż sklepowych. Jego spektakularna porażka pokazuje, jak bardzo chybione są wszelkie próby urzędowego wpływania na ceny. Właśnie w lutym GUS zanotował największy od lat skok cen żywności w Polsce, a zwłaszcza cukru, uchodzącego za produkt strategiczny.



Białe złoto

Bydgoscy policjanci byli bezgranicznie zdumieni, gdy w poniedziałek do ich aresztu trafił włamywacz, który chciał ukraść z piwnicy 10 kg cukru. Zatrzymał go właściciel i wezwał funkcjonariuszy. Włamywacz tłumaczył im, że cukier jest po prostu za drogi. Więcej szczęścia mieli złodzieje w Raciborzu, którym niedawno udało się obrabować dostawczego fiata ducato z połową tony cukru.
Produkt ten stał się przedmiotem pożądania, gdy jego cena w sklepach w kilka miesięcy podskoczyła o 100 proc. Za kilogram w małym sklepie trzeba już często zapłacić ponad 6 zł. Nic dziwnego, że do łask wróciły dowcipy z czasów PRL-u, np. taki: żona prosi męża, żeby przestał wreszcie mieszać w filiżance, bo przecież nie słodził herbaty. – Niech ci z naprzeciwka widzą, że stać nas na luksusy – odpowiada małżonek.
W wielu sklepach cukru zabrakło i trzeba było wprowadzić ograniczenie sprzedaży do 10 kg. Na wszelki wypadek kupują nawet ci, którzy nie słodzą. Zapachniało PRL-em, tyle że zamiast zawieszonego przez ramię sznura z rolkami papieru toaletowego ze sklepów wychodzą klienci objuczeni zgrzewką cukru. I pomyśleć, że szaleństwo ogarnęło Polaków na punkcie produktu wyraźnie tracącego popularność w dobie zdrowego odżywiania się i dbania o sylwetkę.
Ponieważ, jak mawia Antonio Banderas, Polak potrafi, nasi rodacy natychmiast zaczęli sprowadzać tańszy cukier z Niemiec i Czech. Za zachodnią granicą cena kilograma to tylko równowartość 2,6 zł. Kwitnie też handel na Allegro, gdzie można kupić całą paletę cukru, choćby z trzciny cukrowej, produkcji angielskiej, z dostawą do domu lub biura.
Poprzednią taką gorączkę mieliśmy w kwietniu 2004 r., gdy rozeszły się pogłoski, że surowiec podrożeje w związku z wejściem do Unii. Ceny skoczyły wtedy w miesiąc o 70 proc.
Premier Tusk zapowiedział, że rząd będzie szukał wszystkich dostępnych metod, aby – tam gdzie jest to możliwe – „ceny nie były efektem wulgarnej, bezczelnej spekulacji”. Ceny w detalu są dwukrotnie wyższe od tych, po jakich sprzedaje cukrownia. Tusk wskazał też winnego drożyzny. To – zdaniem premiera – PiS-owski minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel, który miał zrezygnować w 2005 r. z ostatecznych nocnych negocjacji unijnych na temat limitów produkcji cukru. Polska może wytwarzać tylko 1,4 mln ton, o 200 tys. ton mniej, niż wynosi zapotrzebowanie. Liczono, że w razie braków problem rozwiąże import. Tyle że w ubiegłym roku przez świat przetoczyły się klęski żywiołowe i cukru zaczęło brakować. Wprowadzenie limitów doprowadziło do zamknięcia w Polsce części cukrowni. Kraje Wspólnoty zaczynają zdawać sobie sprawę, że cała polityka unijna w tej materii jest błędna. Wyraźnie promuje rolników kosztem konsumentów. Unia zgodziła się na doraźne rozwiązania w postaci zgody na sprzedaż na rynku wewnętrznym cukru przeznaczonego na eksport ze Wspólnoty i przymierza się do rezygnacji z limitowania produkcji w 2013 r.
Janusz Wojciechowski, europoseł z ramienia PiS, poświęcił nawet piosenkę cukrowej drożyźnie. Jej tekst zamieścił na swojej stronie internetowej: „(...) No i ten cukier wciąż drożej, Jest sprzedawany dziś w sklepie, To przez tę Unię dziś mamy gorzej, Chociaż powinno być lepiej. Tak, tak, tak, tak, chociaż powinno być lepiej”.



Konsument nieświadomy

Zdaniem prof. Katarzyny Duczkowskiej-Małysz z SGH limity produkcji nie tłumaczą jednak tak gwałtownego, nienotowanego w Europie wzrostu cen. – Widzę dwie ważne przyczyny. Po pierwsze słabą świadomość konsumencką. Większość społeczeństwa pamięta epokę niedoborów i na informację, że czegoś może zabraknąć, reaguje panicznie. Po drugie wciąż nie ma w Polsce silnych organizacji konsumentów, które wywierałyby presję na podnoszących ceny – mówi prof. Duczkowska-Małysz.
W dużym więc stopniu sami jesteśmy sobie winni. W Niemczech czy we Francji nie do pomyślenia jest taki wzrost cen jednego z podstawowych produktów żywnościowych. Organizacje konsumenckie rozprawiłyby się już dawno ze sprawcami za pomocą bojkotu, a sądy zostałyby zasypane pozwami przeciw sieciom handlowym. To potężne organizacje (np. British Consumers, Association ma 700 tys. członków), z którymi nikt nie chce zadzierać. Przede wszystkim są skuteczne. Kilka lat temu francuski magazyn konsumencki „Que choisir?” zorganizował protest przeciw zbyt wysokim cenom SMS-ów, w którym wzięła udział prawie połowa młodych Francuzów. Przestali wysyłać wiadomości i operatorzy musieli ustąpić. Z kolei norweska organizacja Plankers, skupiająca głównie młodych ludzi w Oslo, walczy o zmniejszenie cen komunikacji miejskiej. Członkowie Plankers co miesiąc wpłacają składki na specjalne konto, z którego są opłacane kary dla gapowiczów.
W Polsce najlepiej wychodzi nam organizowanie się, gdy w grę wchodzi pożegnanie Adama Małysza. Federacja Konsumentów skupia się raczej na poradach i działaniach prawnych. Pokrzywdzony może uzyskać pomoc, np. gdy ubezpieczyciel nie chce wypłacić odszkodowania.
Eksperci rynku rolnego sugerują, że jedną z przyczyn skoku cen cukru mogło być nielegalne porozumienie dużych hurtowników. Na życzenie premiera sprawdza to Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Gdyby doszło do zmowy, w grę wchodziłyby wysokie kary. UOKiK ukarał niedawno za to kilka marketów budowlanych i producenta farb. Łącznie mają zapłacić aż 54 mln zł.
Problem drogiej żywności może się jednak rozwiązać bez interwencji rządu czy UOKiK. Wygląda bowiem na to, że dobiliśmy już do cenowego sufitu. Od lutego żywność na giełdach towarowych zaczęła wyraźnie tanieć, a proces ten przyspieszyła marcowa katastrofa nuklearna w Japonii, z powodu której odżyły obawy o przyszłość światowej gospodarki. W efekcie ceny pszenicy w Chicago spadły z 325 dol. za tonę na początku lutego do 267 dol. obecnie. W tym czasie cukier potaniał w Londynie z 844 do 701 dol. Ceny rzepaku zaczynają wręcz pikować. Na początku roku były po 2,5 tys. zł za tonę, teraz to 1650 – 1700 zł.
– Za rzepakiem pójdzie zboże – spodziewa się Leszek Korzeniowski, przewodniczący sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi. – Widać, że wygasają już kontrakty terminowe. Fundusze inwestycyjne szukają teraz nowego źródła dochodów. Zostawią ten rynek i Polaków z zapasami cukru w spiżarkach.
Na WGT nie ma już chętnych na cukier oferowany po wysokich cenach 4,10 – 4,85 zł. Tym bardziej że do Europy płynie już tańszy z Brazylii.
– Zanosi się na rekordowe zbiory zbóż na świecie. Dobrze przezimowało na półkuli północnej – mówi z kolei Andrzej Kalicki, kierownik zespołu monitoringu zagranicznych rynków rolnych FAMMU/FAPA. Jego zdaniem wzrośnie też areał upraw i ich wydajność. To częsta prawidłowość w rolnictwie, że po fatalnym roku następuje bardzo dobry. Międzynarodowa Rada Zbożowa skupiająca światowych eksporterów i importerów szacuje, że zbiory wyniosą w tym sezonie, nie licząc ryżu, ponad 1,8 mld ton, podczas gdy w minionym było to 1,72 mld ton.



Ceny spadną, ale nie teraz

Ponieważ wzrost cen miał głównie przyczyny spekulacyjne, ceny żywności powinny dalej spadać. Ale spokojnie. Hurtownicy i sklepy kupili zapas towarów po wyższych cenach i nie pogodzą się łatwo ze stratą. Dlatego klienci zobaczą obniżki w sklepach dopiero za kilka miesięcy. Optymistą jest minister Sawicki. Jego zdaniem cukier już w maju powinien kosztować 3,5 zł za 1 kg.
Również z Krajowej Spółki Cukrowej, która produkuje 40 proc. cukru w Polsce, płyną krzepiące wieści. Jak czytamy w przysłanym przez firmę oświadczeniu: „(...) chwilowe perturbacje w zaopatrzeniu sklepów i sieci detalicznych – wywołane paniką konsumentów – rynek ma za sobą, a ceny cukru będą miały tendencję spadkową. (...) Obserwujemy jednocześnie znaczny spadek popytu, a ilość cukru, którą dostarczamy na rynek, przewyższa zapotrzebowanie. Krajowa Spółka Cukrowa SA zakupiła dodatkowe partie cukru, który będzie wprowadzany na rynek polski”.
Nie wszystko jednak potanieje. Nieunikniony wzrost cen czeka rynek mięsa wieprzowego. Ponieważ pasza drożała, rolnicy zabijali lochy, w dodatku u naszych zachodnich sąsiadów w hodowlę uderzyła afera z rakotwórczymi dioksynami, które skaziły liczne stada. Zdaniem Leszka Korzeniowskiego żywiec wieprzowy może podrożeć w drugiej połowie roku z 4 do 5 zł za kilogram.
Nie wszyscy też muszą być zadowoleni z taniejących płodów rolnych. Wielu Polaków lokuje pieniądze w funduszach inwestujących w żywność czy obraca kontraktami na cukier, pszenicę, a nawet wołowinę za pomocą platform foreksowych.
Czy dojdzie do powtórki wydarzeń z 2008 r., gdy po gwałtownym wzroście cen żywności nastąpił równie szybki spadek? Wtedy również wokół drożyzny rozegrał się polityczny spektakl. Mimo że nie było aż tak źle jak obecnie, bo ceny ratował mocny złoty, opozycja domagała się środków zaradczych i wielkiej debaty sejmowej (gdy się odbyła, sala świeciła pustkami). Z kolei rząd zrzucał winę za drożyznę na związanego z PiS ówczesnego szefa NBP Sławomira Skrzypka. Wtedy jednak zaczynał się wielki kryzys, a więc spadał popyt i ceny. Teraz zaś świat wychodzi z zapaści. Wiele wskazuje więc, że ceny będą obniżać się wolniej i nie dojdą wcale do niskiego poziomu sprzed roku. – Zwykle jest tak, że ceny żywności szybko rosną, ale spadają już powoli – mówi Krystyna Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.
Niestety, wciąż możliwy jest też znacznie gorszy scenariusz. Jeśli ropa naftowa dalej będzie drożeć, pójdą w górę koszty energii oraz transportu, a więc i produkcji żywności. W dodatku wzrośnie opłacalność wytwarzania biopaliw wspieranych i przez rządy europejskie, i władze USA. Wtedy zamiast cukru z trzciny cukrowej i mąki z kukurydzy, powstawać będzie paliwo, a żywność podrożeje. Takie są konsekwencje złej polityki klimatycznej.
Najbardziej nieprzewidywalna jest jednak pogoda. Przewrócić może każdy scenariusz.
Jeszcze na początku dekady nikomu się nie śniło, że żywność może się stać elementem gry na giełdach. Dziś przypada na nią około 5 proc. wszystkich kontraktów terminowych, ale rynek ten rośnie Fot. Reuters/Forum / DGP