Zamiast 19,5 mld zł w ciągu siedmiu lat państwo dostanie 14,2 mld zł z elektronicznego myta. Wszystko przez opóźnienia w budowie dróg.
Wczoraj rząd przyjął stawki opłat za przejazd ciężarówkami i autobusami. Zdecydował także, które drogi zostaną objęte elektronicznymi opłatami. Mają one zacząć obowiązywać od 1 lipca na 1565 km autostrad (bez koncesyjnych odcinków), dróg ekspresowych i dróg krajowych. Problem w tym, że budowa systemu jeszcze nawet nie ruszyła. Austriacki Kapsch, który w przetargu pokonał firmę Jana Kulczyka, z rozpoczęciem prac czekał na określenie sieci dróg objętych e-mytem. Mimo to rząd zapewnia, że zdąży na czas.
– System zacznie obowiązywać zgodnie z planem – mówi Marcin Hadaj, rzecznik GDDKiA. – Nie ma podstaw, aby obawiać się o niedotrzymanie terminu – twierdzi.
Oficjalnego zdania wykonawcy nie ma, bo austriacki Kapsch dostał zakaz wypowiadania się w sprawie realizacji kontraktu. Z nieoficjalnych informacji wynika, że firma jest gotowa do natychmiastowego rozpoczęcia prac.
Rząd ustalił, że stawki będą się kształtować od 20 do 53 gr/km dla autostrad i dróg ekspresowych oraz od 16 do 42 gr/km dla pozostałych dróg krajowych. Według najnowszych szacunków do czerwca 2018 r. wpływy z opłaty wyniosą 14,2 mld zł. Jeszcze w październiku Ministerstwo Infrastruktury podawało kwotę 19,5 mld zł. Skąd ten spadek?
– Posypał się program budowy dróg. Dopóki e-myto nie obejmie spójnej sieci dróg, ruch będzie uciekał na darmowe trasy – mówi Adrian Furgalski, ekspert w branży infrastrukturalnej.
Dopiero w 2014 r. system opłaty elektronicznej obejmie ok. 2880 km dróg krajowych, czyli większość budowanych autostrad i ekspresówek.