Budowa elektrowni atomowych to nie tylko sposób na pozyskanie najtańszej energii, która jest w stanie zaspokoić potrzeby naszej cywilizacji, to także najbardziej ekologiczna metoda jej produkcji. Takich atutów nie mają ani energetyka wiatrowa, ani słoneczna.
Fala tsunami w Japonii przyniosła wątpliwości, czy energia jądrowa powinna być rozwijana. I to w chwili, gdy po dwóch dekadach kryzysu ten rodzaj energetyki wrócił do łask, a producenci reaktorów negocjują ogromne dostawy m.in. do Chin, Indii i USA. Gra toczy się o przyszłość rynku wartego co najmniej bilion dolarów w ciągu najbliższych 20 lat.
Po uszkodzeniu pochodzącej z lat 60. elektrowni Fukushima i skażeniu okolicy ekolodzy i liczni politycy na całym świecie poczuli krew. Prześcigają się w żądaniach rewizji, a nawet zamknięcia programów nuklearnych. Dla znawców tematu jest jasne, że w Japonii rozstrzyga się teraz przyszłość energii atomowej.
Szwajcaria jako pierwsza już w niedzielę, dwa dni po katastrofie, oficjalnie zablokowała plany wznowienia budowy siłowni atomowej, gdyż – jak powiedział minister środowiska – „bezpieczeństwo jest priorytetem”.
W tym samym kierunku mogą pójść Niemcy, gdzie w tym roku odbywają się lokalne wybory, a opozycyjna SPD i Zieloni zdążyli już wypisać na swoich sztandarach hasło walki z energetyką jądrową. Domagają się powrotu do odłożonego na półkę przez Angelę Merkel harmonogramu wycofania się z atomu do 2020 r. Kanclerz nie może ignorować ich żądań. Zapowiedziała kontrolę 17 elektrowni, uznając, że „w takiej chwili nie można po prostu powiedzieć, że są bezpieczne”. Po konsultacjach z krajami związkowymi poszła jeszcze dalej. Zapowiedziała wyłączenie siedmiu najstarszych obiektów zbudowanych jeszcze przed 1980 r. Natomiast premier Brandenburgii Matthias Platzeck na łamach „Der Tagesspiegel” zaapelował do polskiego rządu, który przygotowuje się do budowy dwóch elektrowni: – Atom nie jest odpowiednią dla ludzi formą produkcji energii elektrycznej. Życzyłbym sobie, aby ten pogląd dotarł również do polskich sąsiadów. Na pewno dotarł do Francji, w której lider Zielonych i eurodeputowany Daniel Cohn-Bendit zażądał referendum w sprawie rezygnacji z energii atomowej. Jeszcze kilka dni temu, przed wybuchem w Fukushimie, takie poglądy uznano by za bluźnierstwo we Francji, gdzie trzy czwarte energii pochodzi z elektrowni jądrowych. Były one nawet przedmiotem dumy narodowej na równi z szampanem i pociągami TGV.
Problem przyszłości energii atomowej trafił na forum UE. Komisarz ds. energii Guenther Oettinger wzywa do dyskusji na ten temat. – Po katastrofie nuklearnej w Japonii Unia powinna się zastanowić, czy w przyszłości będzie mogła zrezygnować z wykorzystywania tego rodzaju energii – mówił.
Również władze Chin i Indii, gdzie obecnie buduje się najwięcej siłowni atomowych, zarządziły kontrolę stanu bezpieczeństwa, a Joe Lieberman, przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Senatu Stanów Zjednoczonych, wzywa do przyhamowania planów rozbudowy energetyki jądrowej w Ameryce. Pracują tam aż 104 elektrownie, najwięcej na świecie. „Energia nuklearna zaczynała wyglądać jak panaceum na nasze uzależnienie od ropy, jednak dziś to bardziej pakt z diabłem” – napisał „Washington Post”

Reaktory mocno wrzące

W słowa polityków wsłuchują się uważnie producenci reaktorów i innych urządzeń dla siłowni jądrowych, a także ich właściciele. To, że rynki obawiają się niekorzystnego obrotu sprawy, dobitnie pokazał spadek kursu akcji Toshiby, która jest głównym właścicielem jednego z największych dostawców reaktorów Westinghouse Electric Company. W ciągu dwóch pierwszych dni tygodnia jej notowania obniżyły się o jedną trzecią. Mocno zyskiwali za to producenci paneli słonecznych.
Dostawcy reaktorów nie udzielają oficjalnie żadnych informacji, nie szacują potencjalnych szkód biznesowych, jakie może wyrządzić ostatnia katastrofa. „Na tym etapie nie ma możliwości precyzyjnej oceny sytuacji w elektrowni Fukushima ani jej możliwych implikacji dla branży energetyki atomowej w Polsce czy w innych krajach. Uważnie śledzimy działania prowadzone w celu wyjaśnienia sytuacji” – taką odpowiedź otrzymaliśmy z firmy Westinghouse.
Nieoficjalnie przedstawiciele branży nie mają złudzeń. Spodziewają się drobiazgowego sprawdzania reaktorów pod względem bezpieczeństwa, poważnych opóźnień, a nawet wycofywania się z planowanych inwestycji. Mają tylko nadzieję, że nie będzie aż tak źle jak po Czarnobylu, który przyniósł dwie dekady stagnacji na tym rynku. – Najbardziej ucierpieć może General Electric, który wspólnie z Hitachi produkuje tzw. reaktory wodne wrzące BWR, działające na podobnych zasadach co zainstalowane w Fukushimie, choć jego najnowsze urządzenia są już odporne nawet na takie katastrofy jak w Japonii. Ten typ reaktorów to blisko jedna trzecia wszystkich obecnie pracujących – ocenia prof. Andrzej Strupczewski, specjalista ds. bezpieczeństwa w Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej.
Najpopularniejszą obecnie technologią jest reaktor wodny ciśnieniowy – PWR. Takie urządzenia produkują pozostali potentaci: Westinghouse (reaktor AP-1000), francuska Areva (EPR) i rosyjski Rosatom (WWER-1200/1500). Są to urządzenia trzeciej generacji, uwzględniające doświadczenia z katastrofy czarnobylskiej i ataków z 11 września 2001 r. Reaktor EPR ma np. wytrzymać bezpośrednie uderzenie samolotu pasażerskiego. Nowe urządzenia nie tylko są bezpieczniejsze, lecz także mogą pracować 60 lat, czyli dwa razy dłużej niż dotychczasowe konstrukcje.
Kiedy kilka lat temu ceny ropy poszły w górę, sięgając blisko 150 dolarów za baryłkę, a Europa stała się gazowym zakładnikiem Rosji co jakiś czas przykręcającej kurki, atom znów znalazł się na topie. Nawet takie kraje jak Wielka Brytania, Szwecja czy Włochy, które po Czarnobylu zrezygnowały z energii atomowej, zaczęły ponownie planować duże inwestycje w tej dziedzinie.
Otworzył się rynek warty do 2030 r. ponad bilion dolarów. Według Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej na świecie pracuje 440 reaktorów o łącznej mocy 373 gigawatów, które zaspokajają blisko 15 proc. zapotrzebowania na energię. Przeważnie są już mocno wysłużone i trzeba je będzie wkrótce zastąpić nowymi. Ironią losu jest to, że 40-letnie bloki elektrowni Fukushima miały zostać ostatecznie wyłączone pod koniec marca.
Tylko do 2024 r. miało powstać łącznie 370 bloków energetycznych, podczas gdy w ciągu ostatnich 15 lat oddano ich do użytku tylko 70. Zdaniem Roberta T. Pearce'a, dyrektora ds. projektów międzynarodowych Westinghouse'a na całym świecie, w budowie jest około 40 reaktorów różnych producentów, koszt ukończenia każdego z nich to około 4 mld euro. Koncern ma w portfelu dziesięć kontraktów na nowe reaktory w USA i Chinach.



Rosjanie zaniepokojeni

Na atomowym boomie korzysta także francuska Areva, która pod auspicjami Pałacu Elizejskiego podpisała partnerstwo strategiczne z koncernem energetycznym EdF i rozpoczęła ekspansję zagraniczną. Paryż chce być największym na świecie atomowym graczem. Prezydent Nicolas Sarkozy zabiegał o kontrakty, bez skrupułów wykorzystując swoje wpływy – przylgnął nawet do niego przydomek „atomowy domokrążca”. W ubiegłym roku Francuzi zdobyli po dwa kontrakty w Chinach i Indiach. Ostatni, na siłownię w indyjskim stanie Maharasztra, zawarty w grudniu, był wart 9 mld dolarów.
Zaniepokojeni potencjalnymi następstwami katastrofy w Japonii są także Rosjanie, a nawet Koreańczycy, którzy niespodziewanie wyrośli na dużego gracza – chcą w ciągu 20 lat opanować jedną piątą rynku energii nuklearnej, sprzedając reaktory za 400 mld dol. W ubiegłym roku wygrali przetarg na budowę czterech elektrowni jądrowych w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Konkurenci zarzucali Koreańczykom zaoferowanie dumpingowych cen, co w ich przypadku jest możliwe dzięki szczodremu wsparciu państwa. Ministerstwo gospodarki Korei Południowej przewidywało, że sektor ten będzie przynosił największe przychody krajowi obok motoryzacji i przemysłu stoczniowego.
Premier Władimir Putin oświadczył w ubiegłym roku, że Rosja powinna kontrolować jedną czwartą światowego rynku budowy i obsługi siłowni nuklearnych (obecnie ma 20 proc.). Rosjanie oddali w ubiegłym roku do użytku elektrownię w Buszerze w Iranie i podpisali kontrakty na dostawy kilkunastu reaktorów do Chin i Indii. Trwają przygotowania m.in. do inwestycji pod Kaliningradem, do udziału w której zapraszana jest Polska. Jakby na przekór tragedii w Japonii Rosja zawarła w tym tygodniu porozumienie z Białorusią o budowie siłowni w pobliżu Grodna. W samej Rosji do 2030 r. na atom ma przypadać 30 proc. produkcji energii. Dwukrotnie więcej niż obecnie.

Atom w lodówce

– Największym problemem jest opinia publiczna, z którą rządy muszą się liczyć. A ta na skutek tragedii w Japonii wyraźnie odwraca się od energetyki jądrowej. W Europie czy w USA nikt nie odważy się budować elektrowni atomowych bez uzyskania przychylności obywateli.
W sondażach przeprowadzonych już po katastrofie w Japonii ponad połowa Niemców opowiedziała się za jak najszybszą rezygnacją z energii atomowej, choć wcześniej była jej przychylna. Również w innych krajach przed tsunami większość obywateli opowiadała się zwykle za tym rodzajem energii, choć z niewielką przewagą nad przeciwnikami. Tak było np. w Danii, gdzie niedawno 54 proc. mieszkańców głosowało za budową reaktorów (20 lat temu aż 80 proc. było przeciw). Z kolei w Polsce od lat niewielką przewagę mają przeciwnicy prądu z atomu.
Jeśli nawet w Europie zyskają przewagę wrogowie energii nuklearnej, wkrótce mogą ich orzeźwić rosnące ceny energii. Przy drożejących kopalinach, jak ropa czy węgiel, których złoża zaczynają się powoli wyczerpywać, nie ma obecnie tańszej alternatywy. Tym bardziej że świat narzucił sobie walkę z globalnym ociepleniem, a więc i emisją CO2. A jego potrzeby energetyczne do 2030 r. wzrosną o połowę. – Nie ma szans, by zmniejszyć emisję dwutlenku węgla bez atomu. Nie można opierać rozwoju energetyki na czymś tak ulotnym jak wiatr czy słońce. Wiatr przestaje wiać i nie mamy prądu – mówi „DGP” dyrektor firmy Areva w Polsce Adam Rozwadowski.
Ponadto takie kraje, jak USA, Chiny czy Indie, które są największymi rynkami dla nowych elektrowni jądrowych, mimo werbalnych deklaracji, że zrewidują plany pod kątem bezpieczeństwa, nie odważą się ich skasować. Nie mają wyjścia, jeśli chcą się dalej szybko rozwijać. Tylko Chiny, które właśnie wyprzedziły USA na liście największych konsumentów energii, chcą w ciągu pięciu lat zbudować 27 reaktorów, dwa razy więcej, niż mają obecnie. Docelowo na bazie licencji Westinghouse'a planują rozwijać własne konstrukcje. W 2030 r. zamierzają produkować więcej energii z atomu niż USA. Z kolei Indie przygotowują się do zwiększenia produkcji energii jądrowej w 15 ciągu lat aż 12-krotnie.
Wiceminister energetyki USA Daniel Poneman już zapowiedział, że sytuacja w Japonii nie powinna wpłynąć na zmianę amerykańskiej polityki energetycznej. Tylko w przyszłym roku Stany Zjednoczone zamierzają wydać 36 mld dol. na rozwój energii nuklearnej. A Europa? Tu sytuacja zwolenników atomu jest najtrudniejsza, a ruchy ekologiczne – najsilniejsze. Francuzi nie pozwolą jednak, by na forum unijnym przeszły jakiekolwiek pomysły sprzeczne z interesami ich flagowych firm – Areva i EdF.
Zdaniem Andrzeja Strupczewskiego świat znajduje się na granicy kolejnego przełomu technologicznego w tej branży. Wiąże się on m.in. z szybkimi reaktorami powielającymi, które zapewnią ludzkości energię na... 100 tys. lat (obecne reaktory mają paliwa na 300 – 500 lat). W urządzeniach tego typu używa się głównie nie uranu, lecz plutonu, a zamiast wody chłodziwem jest ciekły sód. Za kilkanaście lat nowe reaktory powinny rozpocząć pracę.
Innym projektem znajdującym się w fazie testów i licencjonowania są kieszonkowe elektrownie z reaktorami wielości lodówki. Urządzenia o średnicy 1,5 metra i mocy kilkudziesięciu megawatów produkowałyby energię elektryczną dla około 20 tys. gospodarstw domowych. Toshiba zamierza testować taki reaktor w odciętej od świata miejscowości Galena na Alasce. Z Japończykami chce współpracować Bill Gates. Twórca Microsoftu inwestuje teraz w projekt budowy miniaturowych reaktorów, które potrafią wytwarzać energię ze zużytego paliwa nuklearnego lub ze zubożonego uranu. Takie urządzenie byłoby w stanie pracować nawet 100 lat bez uzupełniania paliwa.
Choć od czasu otwarcia pierwszej komercyjnej elektrowni atomowej w Calder Hill w Wielkiej Brytanii minęło 55 lat, a po drodze były i Czarnobyl, i Fukushima, przedstawiciele branży wierzą, że najlepsze czasy energetyka jądrowa ma wciąż przed sobą.

Opóźniona Polska

Problemy branży nuklearnej i spadek liczby zamówień uderzyłby w polskie firmy budowlane, które zaczęły specjalizować się w tak skomplikowanych inwestycjach. Widać to na placu budowy elektrowni w fińskim Olkiluoto nad Zatoką Botnicką, gdzie robotnicy z takich firm, jak Polbau, Rafamet, Erbud czy Format Lambda, stanowią jedną trzecią zatrudnionych. Budują pierwszą od 10 lat nową elektrownię atomową w Unii Europejskiej. Gdyński Energomontaż-Północ w Gdyni wykonał dla niej stalową obudowę reaktora, która ważyła tysiąc ton i miała 46 metrów średnicy. Transportowano ją przez Bałtyk na specjalnym pontonie.
Także w Polsce mają powstać elektrownie jądrowe. W związku z tymi planami w Warszawie regularnie bywają szefowie koncernów energetycznych i dostawców reaktorów. Zdaniem Andrzeja Strupczewskiego już w 2013 r. możemy być zmuszeni do importu energii, a niedługo potem zaczniemy ponosić ogromne koszty w związku z emisją CO2. Trzeba się też liczyć z nieodległym końcem eksploatacji działających obecnie kopalń węgla kamiennego i koniecznością sięgania do głębszych pokładów, co wiąże się ze wzrostem ceny tego surowca. Przyjęty przez rząd program przewiduje budowę dwóch elektrowni, z których prąd popłynąłby w 2020 r. Cena – 20 mld euro.
Problem w tym, że plan nie wydaje się realny. Nie udało się na czas przygotować przepisów, które umożliwiłyby rozpoczęcie inwestycji. Nie rozpoczęto przygotowań kadrowych ani wielokrotnie zapowiadanej akcji promującej energetykę nuklearną. Padła ofiarą cięć budżetowych, podobnie jak trasy szybkiego ruchu. Premier Donald Tusk zadeklarował właśnie, że japońska tragedia nie powstrzyma Polski przed realizacją programu energetyki jądrowej, gdyż nie grożą nam trzęsienia ziemi ani tsunami. Mogą go jednak powstrzymać brak pieniędzy i biurokratyczna mitręga.