Wyceny spółek, w szczególności wszelkiej maści portali społecznościowych, biją rekordy. Sytuacja staje się podobna do tej sprzed dekady, gdy hossa dotcomów zakończyła się spektakularnym kryzysem.
Gdy w styczniu amerykański bank Goldman Sachs ogłosił, że za 1,5 mld dol. kupi 3 proc. udziałów w Facebooku, na rynku zawrzało. Taka kwota oznacza, że 100 proc. wartości największego serwisu społecznościowego świata to 50 mld dol. Agencja Bloomberg natychmiast zapytała 1000 inwestorów, analityków oraz prezesów, jak oceniają transakcję. Wynik: 68 proc. uznało, że wycena serwisu założonego przez Marka Zuckerberga, z którego korzysta dziś ponad 500 mln ludzi na świecie, została zawyżona. Jedynie 10 proc. stwierdziło, że jest prawidłowa, a ledwie 4 proc. – że zbyt niska. Większość uczestników rynku była zaniepokojona. Mówiono, że wartość Facebooka świadczy o narastaniu nowej, niebezpiecznej bańki.
Jak serwis, który ma zaledwie 2 mld dol. przychodów, może być wyceniany na kwotę 25 razy większą – pytali, przypominając, że takich wskaźników nie osiągają giganci rynku. Wystarczy spojrzeć na czołówkę świata internetu i nowych technologii. Wartość Google to dziś 189,5 mld dol., czyli ledwie ośmiokrotność jego przychodów. Apple? Wycena giełdowa to 324 mld dol. przy ubiegłorocznych wpływach ze sprzedaży iPhone’ów, iPadów oraz komputerów na poziomie 64 mld dol. Nie wspominając już o takich firmach jak eBay czy Yahoo!, które Facebook przegonił pod względem wyceny, choć zarabiają one znacznie więcej niż dzieło Zuckerberga.
Jednak największy serwis społecznościowy świata, którego historię przedstawiono w filmie „The Social Network”, działa na inwestorów jak magnes. A na jego popularności korzystają też inne internetowe spółki. Zynga, producent gier społecznościowych, po sprzedaży udziałów inwestorom jest wyceniany na 10 mld dol. Na podobną kwotę została oceniona wartość Twittera, najpopularniejszego serwisu mikroblogowego świata. Groupon, oferujący rabaty na zakupy czy usługi, został wyceniony przez Google’a na 6 mld dol. (choć ofertę przejęcia odrzucił). A wartość LinkedIn, Facebooka dla profesjonalistów, została ustalona na 2,9 mld dol.
– Nakręcająca się spirala wycen start-upów z Doliny Krzemowej może się skończyć kolejną internetową bańką – wyznał niedawno Jeremy Stoppeman, szef Yelpu, mającego 39 mln użytkowników serwisu pozwalającego użytkownikom na publikowanie opinii o lokalnych firmach. W ubiegłym roku odrzucił dwie lukratywne oferty kupna od Google'a i Microsoftu, które oferowały odpowiednio 500 i 700 mln dol. – To, co się dzieje, to czyste szaleństwo – powiedział na trwających właśnie targach SXSW szef IAC Barry Diller.

Buffett nie kupił

– A nie mówiłem, że tak będzie? – mówił do dziennikarzy z triumfalnym uśmiechem na twarzy Warren Buffett, jeden z najbardziej znanych inwestorów giełdowych. Był 13 marca 2001 roku, a światowy rynek finansowy pogrążył się w panice po tym, jak amerykański indeks Nasdaq od trzech dni pikował z rekordowego poziomu ponad 5 tys. pkt.
Taki był efekt pęknięcia bańki internetowej, czyli jednego z największych kryzysów giełdowych po II wojnie światowej, który przeniósł się na realną gospodarkę. Bańkę nadmuchali prywatni inwestorzy, fundusze private equity, a także wielkie banki inwestycyjne, jak Goldman Sachs, które od 1995 roku pompowały setki milionów dolarów w spółki internetowe i technologiczne. Na pniu sprzedawało się wówczas wszystko, co w nazwie miało „internetowy”; nikt nie sprawdzał, czy naprędce zakładane firmy mają jakiekolwiek przychody, nie wspominając o zyskach. Buffett był jednym z niewielu, którzy nie wzięli udziału w tym szaleństwie.
Skutki odczuła boleśnie nie tylko amerykańska giełda, lecz także globalna gospodarka. Gdy inwestorzy otrzeźwieli i zobaczyli, że kupowane spółki nie przedstawiają żadnej wartości i nigdy nie przyniosą zysków, zaczęła się paniczna wyprzedaż akcji, która doprowadziła do upadku ponad 500 firm internetowych. W ciągu dwóch lat wartość spółek notowanych na amerykańskiej giełdzie spadła o 5 bln dol. Upadło ponad 40 tys. przedsiębiorstw.
To, co dzieje się teraz z akcjami Facebooka, Zyngi, Twittera czy LinkedIn, przypomina niektórym sytuację sprzed dekady. Wyceny firm uważane są przez wiele osób za astronomiczne. Buffett tymczasem, ogłaszając listę 11 najbardziej perspektywicznych inwestycji w 2011 roku, podobnie jak dziesięć lat wcześniej znowu ominął spółki internetowe i technologiczne.



Rynek ostrożny

– Może tym razem nie skończy się równie wielkim tąpnięciem, ale na pewno nie obejdzie się bez łez i krwi. Muzyka przestanie grać i firmy zobaczą, że nie dla wszystkich jest miejsce przy stole – mówi o galopujących wycenach spółek internetowych Jeff Clavier, dyrektor zarządzający funduszu inwestycyjnego SoftTech. A Fred Wilson, znany inwestor na rynku nowych technologii, dodaje, że boom, jaki obserwuje od 9 miesięcy na rynku, mocno go niepokoi: – Widziałem wiele nierozważnych decyzji inwestorów dotyczących internetowych start-upów.
Jeszcze w kwietniu 2006 roku Facebook wart był ledwie 0,5 mld dol. Minął niecały rok, a wycena poszybowała do 15 mld dol. W latach 2008 i 2009 spadła z powodu kryzysu do 10 mld dol., ale w ubiegłym roku wystrzeliła do ponad 50 mld dol. A niektórzy spekulują, że nic nie stoi na przeszkodzie, by przekroczyła 100 mld dol. Po ostatnich transakcjach na alternatywnej giełdzie SecondMarket.com jego wartość już urosła do 70 mld dol.
Boom na akcje spółek internetowych nie sprowadza się tylko do znanych gigantów. Inwestorzy równie chętnie lokują pieniądze w znacznie mniejsze spółki. Aż 25 mln dol. zebrał od inwestorów Yammer, serwis pozwalający na wysyłanie krótkich wiadomości, podobny do Twittera. Tumblr, platforma mikroblogowa łącząca tekst, dźwięk i obraz, dostała od inwestora czek na 30 mln dol. Aż 9 mln dol. kosztowała firma, która stworzyła GroupMe, aplikację do wysyłania informacji na telefony komórkowe. Z kolei Path, aplikacja na iPhone'y pozwalająca na dzielenie się zdjęciami ze znajomymi, zebrała 2,5 mln dol., a jej konkurent Picplz – dwa razy tyle.
– Nie twierdzę, że Quora, Foursquare, Square nie będą ostatecznie warte tych pieniędzy, ale cena, jaką trzeba dziś zapłacić, by wejść do tej gry, jest niesamowita – podkreśla Dave McClure, partner 500 Startups, inkubatora firm technologicznych w Dolinie Krzemowej.
I wygląda na to, że stawka będzie dalej rosła. Bank inwestycyjny JPMorgan ogłosił właśnie, że powiększył wartość swojego portfela na inwestycje w tym sektorze do 1,22 mld dol.
– Jeśli w jednym momencie pięciu inwestorów prosi mnie, bym dołączył do właśnie uruchomionych przez nich funduszy, które będą inwestować w spółki internetowe, nabieram obaw, że bańka ponownie pęcznieje – mówi Alex Gould z Instytutu Badań Ekonomicznych Uniwersytetu Stanforda. – Choć teraz mamy do czynienia z entuzjazmem, koniec wcale nie będzie taki różowy. Wiele z wysokich wycen się nie obroni – mówi inwestor Chris Sacca, który na razie wstrzymał się z inwestycjami.

Spokojnie, bańka nie pęknie

Część analityków i szefów największych firm z branży uspokaja jednak, że obecny boom różni się od tego sprzed kilkunastu lat.
Bańka nie rośnie na giełdzie. Ani Facebook, ani Zynga, ani Twitter nie są spółkami publicznymi. Ich udziały kupują bogaci inwestorzy na specjalnych, zamkniętych giełdach, takich jak SecondMarket.com, lub szukają pieniędzy u gigantów, choćby w Microsofcie czy Google'u. A te mają masę wolnej gotówki. McKinsey & Company oszacował, że wielcy mogliby sami wykupić wszystkie internetowe spółki średniej wielkości.
Roger Ehrenberg, szef IA Ventures, przypomina, że spółki internetowe lat 90. potrafiły zebrać od inwestorów nawet 200 mln dol., a nie miały nawet zalążka planu biznesowego. – Obecnie wszystkie start-upy mają biznesplany – dodaje Ron Conway, inwestor z San Francisco. Co więcej, dzisiejsze spółki zarabiają. Zyski Zyngi wyniosły w ubiegłym roku 400 mln dol., Facebooka – ponad 350 mln dol., a w tym roku mają urosnąć do 1 mld dol. (serwis zapowiada też wejście na giełdę).
– Niektóre z wycen są istotnie bardzo wysokie, ale myślę, że na to zasługują. Nie sądzę, by skończyło się to powtórką z lat 90. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Facebook może bardzo szybko mieć miliard użytkowników, będzie wtedy bliższy Google'owi i będzie wart więcej niż 50 mld dol. – mówił niedawno Davos Ray Lane, prezes Hewletta-Packarda. – Ale to, że Facebook, Twitter i Groupon będą w sumie warte 100 mld dol., nie oznacza, że ich naśladowcy również – dodał natychmiast.