Rynek wydawniczy ulega nowej modzie, która może go całkowicie odmienić. To self-publishing: zamiast liczyć na łut szczęścia w dużej firmie, pisarze wydają swoje dzieła w internecie.
Mariusz Zielke robił wszystko dokładnie tak jak każdy początkujący pisarz. Trzy miesiące pisał książkę. Potem przez trzy miesiące skracał ją i redagował. Maszynopis wysłał do kilku wydawnictw i czekał na odpowiedzi. Tydzień, drugi, miesiąc. Wreszcie zaczął je dostawać. Książka się podoba. Ciekawa. Wciągająca. – Ale jednak nie, dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani. Wie pan, sporo w niej skojarzeń z prawdziwymi ludźmi i wydarzeniami. To ryzykowne prawnie – jedno po drugim wydawnictwa odmawiały publikacji.
Zielke jednak się uparł. Dziennikarz śledczy nagrodzony Grand Pressem specjalizujący się w tematyce gospodarczej i prowadzący od ponad roku własny portal NGI24.pl postanowił, że skoro wydawnictwa nie chcą opublikować jego powieści, zrobi to sam. Tak trafił do portalu BezKartek.pl, który specjalizuje się w wydawaniu e-booków i od kilku tygodni oferuje nowość w Polsce – usługę self-publishingu. – Nie zgadzałem się z tym, że publikacja tego thrillera komuś zagrozi. Książka jest całkowicie fikcyjna, nie przedstawia żadnej prawdziwej postaci czy firmy, wszystko jest wymyślone. Więc skoro spodobała się wielu recenzentom, uznałem, że warto zaryzykować i wydać ją samemu – opowiada „DGP” Zielke.
Jego „Wyrok” od początku lutego można pobrać z portalu w formatach PDF i ePUB. To dopiero początek, wydana przez Zielkego powieść wchodzi właśnie do księgarń w wersji papierowej. W planach jest audiobook i wersja na iPada. – „Wyrok” to thriller finansowy. W Polsce to tematyka mało popularna, za to w Stanach Zjednoczonych sprzedaje się całkiem nieźle. Wierzę, że i u nas może zdobyć czytelników i dlatego wydałem go sam – tłumaczy Zielke. – Nie wiem, czy na tym zarobię. Ale przynajmniej spróbowałem. Gdybym czekał na pozytywną decyzję wydawnictw, nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle książka by się ukazała – dodaje.
Zielke jest jednym z kilkudziesięciu polskich autorów, którzy postanowili nie czekać na dobrą wolę wydawców i skorzystali z self-publishingu. Trend wydawniczy dotarł do nas ze Stanów Zjednoczonych, gdzie swoje dzieła wydają własnym sumptem dziesiątki tysięcy pisarzy. Niektórzy zarabiają na tym nie gorzej od kolegów publikujących w tradycyjny sposób.

Zawód: self-publisher

Zasada self-publishingu jest prosta: autor pisze książkę, sam ją redaguje, ilustruje lub zdobywa ilustracje, nanosi korektę i tworzy okładkę. Portal będący platformą, na której tytuł może się ukazać, lub oficyna drukująca dzieła, oferuje jedynie technologię i niekiedy marketing pozwalający rozreklamować książkę. Autor albo płaci za wydanie z własnej kieszeni, albo nie ponosi żadnych kosztów. I w jednym, i w drugim przypadku nie otrzymuje wynagrodzenia od wydawcy, za to zarabia na zyskach ze sprzedaży książki. W zależności od tego, w jakim stopniu sfinansował publikację, jego zarobek wynosi od kilkunastu do nawet 90 proc. wartości sprzedanych egzemplarzy.
Self-publishing podbija od kilku miesięcy amerykański rynek książek. W samej tylko księgarni Amazon jest już dostępnych ponad 700 tys. e-booków, z których większość to właśnie dzieła self-publisherów. A historie autorów przez lata odrzucanych w tradycyjnych wydawnictwach, którzy zdecydowali się na publikację na własną rękę i robią na tym fortunę, powoli stają się ulubionymi success stories gazet i telewizji.
Największą bohaterką jest dziś 26-letnia Amandy Hocking, której trylogię dla nastolatek „Trylle” („Switched”, „Torn”, „Ascend”) oraz osiem innych publikacji można znaleźć na Amazonie. W grudniu młoda pisarka sprzedała ponad 100 tys. egzemplarzy swoich książek, w styczniu już blisko 450 tys., a łącznie do tej pory rozeszło się blisko 900 tys. sztuk. Biorąc pod uwagę fakt, że aby znaleźć się na liście najpopularniejszych książek „New York Timesa”, należy sprzedać w pierwszym tygodniu kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy, wynik Hocking należy uznać za oszałamiający. Sekret tkwi w cenie. Jej e-książki kosztują od 99 centów do 3 dolarów. Są więc tak tanie, że nawet nastoletniego czytelnika stać na zakup. I choć wpływ z jednej kopii jest niewielki, do autorki idzie 70 procent wartości każdej sprzedanej książki.



Mniej spektakularna jest historia twórcy thrillerów Joego Konratha. Można z niej natomiast wyciągnąć praktyczne wnioski. Kiedy ukończył college, napisał pierwszą powieść. Wysłał ją do wydawcy, ale została odrzucona. Stworzył więc drugą, którą spotkał ten sam los. Po 12 latach prób i odrzuceniu książek ponad 500 razy Konrath znalazł kupca na swoją dziesiątą powieść za 33 tys. dol. zaliczki. I choć bardzo starał się promować dzieło, sprzedaż nie zadowoliła wydawcy, który zakończył współpracę. Autor sprzedał kolejną książkę za 20 tys. dol. Tym razem podpisał się pseudonimem. I znowu po jednym tytule wydawca zerwał umowę. Nowy pseudonim, nowy wydawca i taka sama końcówka współpracy.
Jednocześnie fani jego pisarstwa zwrócili mu uwagę, że nie mogą czytać powieści ulubionego autora na czytnikach Kindle, ponieważ format zapisu jest niekompatybilny. Dlatego Joe Konrath rozpoczął sprzedaż swoich e-booków w Amazonie. W ciągu miesiąca zaczął zarabiać na tej wersji blisko tysiąc dolarów miesięcznie. Było to dla niego dużym zaskoczeniem, ponieważ wcześniej uważał, że nie da się zarobić na życie pisaniem bez udziału wydawcy. Konrath dokonał szybkich obliczeń. Ze sprzedaży papierowych książek dostawał prowizję w wysokości 8 proc. (miękka okładka) lub 10 proc. (twarda okładka). Z e-booków sprzedawanych przez wydawcę otrzymywał 17,5 proc. ceny książki. A gdy sam sprzedawał książki na Amazonie, otrzymywał 70 proc. ich ceny. Czyli gdy wydawca sprzedawał w e-księgarni e-booka za 10 dol., pisarz dostawał 1,75 dolara. A gdy autor sam sprzedawał e-książkę w Amazonie za 3 dol., otrzymywał 2,04 dol. Rachunek był prosty: self-publishing bardziej się opłaca. W ciągu roku miesięczne dochody Konratha ze sprzedaży e-booków w Amazonie wzrosły z 1 tys. do 16 tys. dol. Obecnie nie musi przejmować się, czy jego powieści zostaną odrzucone, nie interesuje go wysokość zaliczki na poczet kolejnego dzieła. W grudniu 2010 roku zarobił 22 tys. dolarów.

Teraz Polska

W ślady Amerykanów ruszają polscy autorzy i wydawcy. Opcję self-publishingu oferuje już kilka portali wydawniczych. Ich nagły wysyp zaczął się pod koniec ubiegłego roku. W ciągu zaledwie kilku tygodni, odkąd wystartowały, wydały już blisko 200 tytułów. Dodatkowo tradycyjne papierowe książki na zlecenie autorów publikuje też kilkadziesiąt mniejszych i większych wydawnictw, w tym nawet tacy potentaci jak PWN.
– Nasze wydawnictwo z taką ofertą wyszło już w 2008 roku. Do tej pory nawiązaliśmy współpracę z blisko setką autorów – mówi Jarosław Wernik z Warszawskiej Firmy Wydawniczej. – Choć raczej nie uprawiamy czystego self-publishingu, a raczej semi self-publishing. Polega on na tym, że oferujemy autorom korektę, redakcję, fotoskład, okładkę dla ich książek. Autor w części finansuje publikację, za to dostaje większy niż zazwyczaj procent ze sprzedaży – dodaje Wernik i opowiada, że na razie biznes w Polsce jest w fazie rozruchu. Książki self-publisherów mają nakłady w wysokości kilkuset, najwyżej tysiąca egzemplarzy, a o realnym zarobku można myśleć dopiero, kiedy sprzedaż przekroczy tysiąc sztuk.
Spektakularnych sukcesów na polskim rynku na razie brak. Ale nadzieje, że przynajmniej częściowo uda się powtórzyć sukcesy amerykańskie, są ogromne. – Sprzedaż jest zaskakująco satysfakcjonująca. Nasze tytuły dowodzą słuszności tezy, że dobra książka to nie ta, na której poznało się wydawnictwo, lecz którą docenili czytelnicy – zapewnia Katarzyna Cymbalista-Hajib z BezKartek.pl, które wydało thriller Mariusza Zielke. Ahsan Ridha Hassan z portalu Wydaje.pl, który wystartował 1 stycznia tego roku i do tej pory wydał 22 e-booki, zapewnia, że ten sposób wydawania książek ma ogromny potencjał. Tak duży, że Wydaje.pl planuje nie tylko organizację kursów kreatywnego pisania dla autorów, ale zastanawia się też nad wprowadzeniem specjalnego przeznaczonego dla publikacji książek z Wydaje.pl czytnika.
– Nie wierzę, że self-publishing zabije tradycyjne wydawanie książek. Ale już narobić sporego zamieszanie może. I to zarówno w sferze artystycznej, bo kończy się dyktat skostniałych firm, jak i biznesowej, gdyż dowodzi, że autor nawet bez wsparcia wielkich wydawców może zarobić na własnej twórczości – podkreśla Wernik.