Ostry zjazd poziomu wydatków państwa obiecuje Unii polski minister finansów. Ale nie proponuje nowych cięć, liczy m.in. na wzrost PKB. Ekonomiści podzielili się w ocenach.
Minister Jacek Rostowski nie ma wątpliwości. W 2012 roku Polska spełni unijny wymóg 3-proc. deficytu sektora finansów publicznych. Zadeklarował to w liście wysłanym wczoraj do komisarza do spraw walutowych i gospodarczych Olliego Rehna.
Rostowski przedstawił ścieżkę dochodzenia do deficytu spełniającego unijne wymagania, jak sam zastrzegł, „bardzo konserwatywną”. Nie ma tam rewolucyjnych rozwiązań. Wśród posunięć mających obniżyć wydatki państwa są np. ograniczenie zasiłków pogrzebowych, które już wchodzi w życie, czy ograniczenie transferów do OFE.
Zaskoczeniem są same wyliczenia ministra finansów. W ciągu dwóch lat mamy ostro zjechać z wydatkami – o 4,7 proc. PKB. To oznacza ograniczenie deficytu do 3,2 proc. PKB, czyli ciągle powyżej unijnych wymogów. Resztę załatwią wyższe wpływy z podatków wynikające z szybko rozwijającej się gospodarki.
Ekonomiści wypowiadają się o planie Rostowskiego bez entuzjazmu, ale są też dalecy od miażdżącej krytyki. Zdaniem Jakuba Borowskiego z Invest-Banku posunięcia ministra finansów dają szansę na trwałe zmniejszenie deficytu o 3,1 proc. Reszta będzie zależała od zmiennych, takich jak poziom wzrostu PKB. – Taka skala zacieśnienia lokowałaby nas w grupie trzech krajów o największym strukturalnym zaostrzeniu polityki fiskalnej w UE, obok Rumunii i Wielkiej Brytanii – mówi. – Jeśli chodzi o realizację podstawowego celu, jakim jest ograniczenie deficytu, plan może być efektywny – dodaje prof. Stanisław Gomułka.
Dwie z planowanych zmian – OFE i regułę wydatkową – rząd dopiero musi przeprowadzić przez Sejm. Jakiekolwiek potknięcia wywrócą plan Rostowskiego do góry nogami. To mogą być nawet tak prozaiczne przyczyny jak kilkunastoprocentowe osłabienie kursu złotego.
Ale najważniejszym recenzentem będzie Komisja Europejska. Jeśli Olli Rehn nie uzna zamierzeń Rostowskiego za satysfakcjonujące, Polsce będą grozić sankcje za nadmierny deficyt. Najbardziej drastycznym rozwiązaniem będzie ograniczenie unijnych dotacji.
Ponieważ jeszcze niedawno resort finansów sygnalizował, że ograniczenie deficytu do 3 proc. jest realne raczej w 2013 r., to sposób dojścia do tego poziomu wywołał zaskoczenie. Zwłaszcza że zaproponowane przez Jacka Rostowskiego działania zakładają ograniczenie deficytu do 3,2 proc. PKB. Dalsze jego obniżenie mają spowodować wyższe wpływy z podatków, które ma spowodować szybki rozwój gospodarczy.
Najtrudniejsze będzie ograniczenie wydatków samorządów. Na wzór reguły wydatkowej dla budżetu centralnego resort finansów planuje bowiem nałożyć wędzidło na finanse samorządów. W przyszłym roku ma to dać ograniczenie deficytu o 0,04 proc PKB. W praktyce to mniejsze inwestycje, czego ani samorządowcy, ani mieszkańcy nie przyjmą z radością. – To jakieś 6 mld zł, a więc musiałoby się to odbić na absorpcji środków unijnych – mówi prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC.
Samorządy już ostro protestują i domagają się, by prawnie określić, że jedna trzecia z dopuszczalnego kryteriami z Maastricht deficytu 3 proc. może wynikać z ich różnicy między wydatkami a dochodami.
– Reguła samorządowa prawdopodobnie znacznie ograniczy zdolność samorządów do inwestycji. Zamiast tego powinno zostać ograniczone marnotrawstwo wydatków o charakterze socjalnym – staje po stronie samorządów prof. Krzysztof Rybiński, były prezes NBP.
Koszty polityczne i wizerunkowe innych działań – np. ograniczenie zasiłków pogrzebowych czy podwyżka VAT – rząd poniósł. Ale na jego popularności może odbić się zamrożenie funduszu wynagrodzeń w budżetówce także w przyszłym roku. – Zamrożenie zatrudnienia i funduszu płac na poziomie nominalnym oznacza praktycznie spadek płac, gdyż mamy inflację na poziomie 3 – 4 proc. A to spowoduje, że powstaną duże napięcia – uważa prof. Gomułka.
Zresztą nie tylko budżetówka, ale także inni podatnicy odczują kurs na ograniczenie deficytu, bowiem w przyszłym roku ponownie nie będzie waloryzacji progów podatkowych. Minister finansów Jacek Rostowski liczy, że zyska na tym około 700 mln zł. Stracą jednak podatnicy.
Część ekonomistów wytyka resortowi, że mimo iż działania przyniosą efekty strukturalne, to nie widać w nich głębszej wizji zmian.
– W sumie plan jest nieadekwatny do skali wyzwań i tak napisany, żeby minimalizować koszty polityczne dla rządu i PO, a nie maksymalizować korzyści dla gospodarki. Ale to nie dziwi, w końcu mamy rok wyborczy – mówi prof. Rybiński.