Obniża się próg wejścia do ekskluzywnego klubu asset management. Do tej pory trzeba było mieć co najmniej 50 tys. zł. Na rynku pojawiła się firma, która ścięła tę granicę do 40 tys. zł. Po raz pierwszy w Polsce zarządzanie aktywami jest dostępne za pośrednictwem sieci.
W tej chwili z profesjonalnego zarządzania aktywami prowadzonego przez licencjonowanych doradców korzysta jedynie kilka tysięcy osób. Główną barierą są limity ustalone przez instytucje finansowe, które określają, jakimi pieniędzmi trzeba dysponować, by skorzystać z ich usług. W Ipopema Securities, BZ WBK AIB AM, Casparze czy KBL limit wynosi 1 mln zł.
– Na Zachodzie limity wejścia do asset management w ramach usług private banking są jeszcze wyższe, bo wynoszą 1 mln euro – mówi Marcin Chmielewski, dyrektor Wealth Management w KBL European Private Bankers Polska. Kierowana przez niego firma ma 100 klientów, ale ich portfel inwestycyjny osiąga wartość 160 mln zł.

Kilka pomysłów

Są jednak firmy asset management, w których trzeba mieć dużo mniejsze kwoty. Do tej pory najbardziej liberalne pod tym względem były Dom Maklerski BOŚ i BDM. Próg wejścia wynosił tam 50 tys. zł. Teraz pojawiła się firma proponująca zarządzanie jeszcze mniejszymi kwotami.
– Od 3 lutego poszerzyliśmy ofertę, otwierając nasz portal internetowy, który umożliwia nam zaoferowanie usługi asset management już dla inwestycji od 40 tys. zł. Otwiera to szansę skorzystania z usługi profesjonalnego zarządzania grupie ponad miliona osób – mówi Krzysztof Szypuła z Money Makers.
Jednak przy takich stosunkowo niskich oszczędnościach nie należy liczyć na to, że instytucja finansowa stworzy indywidualny portfel inwestycyjny. – Aby mieć taki portfel, trzeba dysponować kwota wielokrotnie większą, na pewno ponad 1 mln zł – mówi Marek Arendt z Expandera.
W Skarbiec TFI indywidualny portfel inwestycyjny może mieć klient dysponujący 2 mln zł, w BPH TFI – 4 mln zł, w Ipopema Securities – 5 mln zł, a w KBL European Private Bankers – co najmniej 10 mln zł. Pozostali klienci asset management mają do wyboru kilka modeli inwestycyjnych.
– Przed podpisaniem umowy każdy klient wypełnia szczegółowy kwestionariusz liczący ponad 20 pytań, który pozwala nam określić, jakie ryzyko jest on gotów zaakceptować i jakich zysków się spodziewa. Dzięki temu możemy zarekomendować właściwą dla niego strategię inwestycyjną – mówi Michał Szymański z Money Makers.
Jednak w przeciwieństwie do klasycznych usług asset management kontakt z przedstawicielami Money Makers odbywa się za pośrednictwem internetu z wykorzystaniem wideokonferencji. To nowość na polskim rynku.
Przedstawiciele firm, które preferują tradycyjne kanały kontaktu z klientem, uważają, że w zasadzie nie jest to typowy asset management. Jednak niezależnie od sposobu komunikacji decyzje o kupnie konkretnych akcji, obligacji czy innych instrumentów finansowych poodejmuje zarządzający portfelem.

Ile to kosztuje

Za zarządzanie aktywami trzeba oczywiście zapłacić. Opłaty rosną w przypadku wyboru bardziej agresywnych modeli inwestowania.
– W agresywnych strategiach oprócz prowizji od całego zarządzanego kapitału, która może dochodzić do 3,5 proc. wartości aktywów, firma asset management może też pobierać kilka procent od wypracowanego zysku – mówi Marek Arendt.
Inwestor ponosi też wszystkie koszty transakcyjne, np. związane z nabyciem lub sprzedażą akcji. Jednak im więcej pieniędzy klient oddaje w zarządzanie, tym te opłaty są niższe.
Co się jednak dzieje, gdy klient ponosi wszystkie opłaty, a wyniki jego portfela są wyraźnie gorsze niż średnia na rynku? – Na szczęście my nie mieliśmy takiej sytuacji, ale odpowiedzialność za wyniki ponosi firma asset management. W takiej sytuacji strony ustalają nową strategię inwestycyjną i czas, w którym zarządzający deklaruje odrobienie strat. Na zachodzie Europy zdarzało się jednak, że instytucje finansowe musiały z tego tytułu wypłacać wysokie odszkodowania – mówi Marcin Chmielewski.