Na tysiąc nowo założonych sklepów 800 zbankrutuje przed upływem roku. W tym roku konkurencja na polskim rynku jeszcze bardziej się nasili. Zagraniczne sieci spożywcze otworzą przynajmniej tysiąc kolejnych sklepów. Największy rozwój zanotują dyskonty.
W styczniu tego roku zostało zarejestrowanych 806 nowych sklepów. Można by sądzić, że ten rok zaczął się dobrze dla sektora handlowego i bankructwa targające tą branżą zostaną wreszcie powstrzymane. Może być jednak odwrotnie, a padać będą głównie małe punkty.
W tym roku konkurencja na polskim rynku jeszcze bardziej się nasili. Zagraniczne sieci spożywcze otworzą przynajmniej tysiąc kolejnych sklepów. Największy rozwój zanotują dyskonty.
– W ciągu czterech lat liczba dyskontów wzrośnie o ponad jedną trzecią – do prawie 2,3 tys. z obecnych 1,7 tys. – mówi Anna Czulec z HBI Polska.
Natomiast wydatki Polaków w dyskontach skoczą o jedną czwartą, do ponad 20 mld zł rocznie.
Równie dynamiczne plany rozwoju mają firmy odzieżowe, te z sektora wyposażenia wnętrz oraz z elektroniką odzieżową: otworzą kolejnych 1 – 1,5 tys. placówek.
Jednak analitycy przewidują, że 80 proc. wszystkich nowych firm nie przetrwa najbliższych 12 miesięcy. A kolejne 5 proc. padnie po następnym pół roku.
– Mówiąc obrazowo: z każdego 1000 zarejestrowanych firm 800 nie przetrwa roku – zauważa Tomasz Starzyk z Dun & Bradstreet.
Anna Czulec zauważa, że największy odsetek likwidacji sklepów notuje się wśród najmniejszych podmiotów zatrudniających do 9 pracowników. – Oscyluje on w granicy 5 proc. wszystkich sklepów rocznie – dodaje.
Wielkopowierzchniowe sklepy są raczej niezagrożone: w zeszłym roku w grupie supermarketów nastąpił wzrost o10 proc., w segmencie hipermarketów o nieco ponad 6 proc. W tym roku ma być jeszcze lepiej.
Podobnie dzieje się w całej Europie, z tym że zjawisko wypadania z rynku małych sklepów jest obserwowane na największą skalę w Polsce.
– A to dlatego, że nasz rynek jest wciąż bardzo rozdrobniony – mówi Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. W Polsce udział niezależnych sklepów w sprzedaży wynosi ponad 50 proc. We Francji jest to 4 proc., a w Niemczech – 7 procent.
Ich koszty działalności są o 30 – 40proc. wyższe od tych, które mają placówki zrzeszone w sieciach, nie są w stanie negocjować korzystnych cen w hurtowniach.
Są też mniej aktywne w kwestii wdrażania programów lojalnościowych, promocji, rzadziej honorują karty kredytowe. Trudno im też wydłużać czas otwarcia, by dorównać dużym sieciom pracującym od 6.00 do 21.00.
– To często firmy rodzinne, a młode pokolenie widząc ciężką pracę rodziców rezygnuje z prowadzenia sklepu, szukając zatrudnienia w innym sektorze gospodarki – podkreśla Tomasz Starzyk.
Wiele punktów decyduje się także wejść pod skrzydła działającej już na rynku sieci albo prowadzić handel wyłącznie przez internet. W tym przypadku koszty obniżają się nawet o połowę: nie trzeba np. utrzymywać magazynu w centrum miasta, bo towar zamówiony przez klienta na ogół pobierany jest od producenta. Nie trzeba też płacić czynszu za wynajem lokalu.
Postępującą likwidację sklepów zaczną najbardziej odczuwać mieszkańcy dużych miast, zwłaszcza ci żyjący na osiedlach mieszkaniowych. Bo tu placówek ubędzie najwięcej.