W Polsce odradza się przemysł winiarski. W okolicach Zielonej Góry, Sandomierza, a także na Dolnym Śląsku, w Małopolsce i na Podkarpaciu pojawia się coraz więcej przydomowych winnic.
Obowiązujące przez lata drakońskie przepisy, które zmuszały producentów wina do utrzymywania składów celnych, sprawiały, że nasi winiarze zajmowali się produkcją jedynie hobbystycznie. Zakładali niewielkie winnice i z zebranych owoców chałupniczymi metodami wytwarzali śladowe ilości napoju. Dziś jest coraz więcej takich, którzy zaczynają o winiarstwie myśleć jak o każdym innym biznesie. Sprowadzają sadzonki z Niemiec, Czech i Węgier, budują i wyposażają winiarnie, projektują etykiety i próbują sprzedawać swoje wyroby w sklepach i restauracjach. Agencja Rynku Rolnego zarejestrowała w ubiegłym roku ok. 30 winiarzy, którzy chcieli zajmować się komercyjną produkcją trunku. Według jej szacunków winnice zajmują w Polsce już ponad 400 ha.
Pierwsze butelki rodzimego rieslinga, pinot noir i seyval blanc trafiły do handlu rok temu. Ich cena waha się w granicach 40 – 50 zł. Przez koneserów są traktowane jako ciekawostka i produkt regionalny. Producenci opowiadają o nich wręcz z czułością. – To, co najlepsze w winie, pochodzi z ziemi, a proces winifikacji zaczyna się już na polu – tłumaczy Marek Krojcig, właściciel winnicy Stara Winna Góra położonej w Górzykowie koło Sulechowa. – Trzeba kochać i ziemię, i wino, żeby zajmować się jego produkcją.

Kosztowne hobby

Krojcig nabawił się winiarskiej pasji trochę przez przypadek. W 1995 r. szukał działki pod rodzinne siedlisko. Znalazł pięknie położoną posiadłość na południowym stoku wzgórza wznoszącego się nad pradoliną Odry, w miejscu, gdzie uchodzi do niej Obrzyca. Zachwycił się skąpanym w słońcu miejscem i postanowił tu osiąść. Wkrótce okazało się, że ma ono tak specyficzny, łagodny mikroklimat, iż świetnie nadaje się na winnicę. Winorośl uprawiano tam zresztą od stuleci. Na stoku Krojcig znalazł kilka zaniedbanych starych roślin. Sierpem wyciął wokół nich trawę, podparł patykami, a następnej jesieni krzewy odwdzięczyły się soczystymi ciemnogranatowymi owocami. Później dowiedział się, że należały do pochodzącego z regionu Bordeaux starego szczepu saint lauren.
Nie było ich wiele, ale wystarczyły, by w głowie Krojciga wykiełkował pomysł na nowe hobby. Kupił sadzonki i obsadził nimi niewielkie poletko. Pierwsze owoce pojawiły się po trzech latach pielęgnacji. W 1999 r. było ich już na tyle dużo, że po zbiorze Krojcig wyprodukował domowym sposobem pierwsze wino. Wyszło prawie 300 l jasnozłotego półsłodkiego trunku, którym zachwycali się rodzina i znajomi.
Zachęcony sukcesem zaczął studiować fachową literaturę, odwiedzał winnice, głównie w Niemczech, gdzie często bywał z powodu obowiązków służbowych. Jednocześnie oczyszczał z chwastów stok i przygotowywał glebę na sadzonki. Sprowadził kilka szczepów riesling, pinot noir, silvaner, saint laurent. W 2004 r. winnica miała już ponad 1,5 ha, trzeba było pomyśleć o wyposażeniu winiarni, w której można przerobić kilka ton owoców. Niezbędne urządzenia przyjechały z Moraw: szypułkownice do oddzielania owoców, prasy do produkcji moszczu i metalowe kadzie do fermentacji.
Rok później Krojcig mógł pochwalić się pierwszymi butelkami profesjonalnie wyprodukowanego wina. Nadał mu nazwę Riesling Liryczny. Dziś winnica Stara Winna Góra zajmuje 6,5 ha, a będzie jeszcze większa o jakieś 0,5 ha. W miarę zbierania doświadczeń wyroby Krojciga zaczęły zdobywać uznanie na organizowanych w kraju festiwalach win. Ich droga do sklepów, restauracji i na stoły koneserów była jednak daleka.
W 2005 r. Unia Europejska formalnie uznała Polskę za kraj wina. To oznaczało, że wyroby naszych winiarzy mogły być sprzedawane na europejskim rynku na równi z wyrobami producentów włoskich, francuskich czy portugalskich. Niestety przepisy podatkowe obowiązujące w Polsce jeszcze przez trzy lata narzucały producentom tak wiele ograniczeń, że produkcja na rynek była zupełnie nieopłacalna. By legalnie produkować wino, winiarnia musiała zostać zamieniona w pilnie strzeżony skład akcyzowy, tak jak zakłady produkujące spirytus czy wódkę. Dla winiarzy wytwarzających rocznie po kilka tysięcy litrów wina przedsięwzięcie takie było zupełnie nieopłacalne.
Przepisy akcyzowe zmieniły się dopiero dwa lata temu. Wprowadzono ułatwienia dla winnic, które nie wytwarzają więcej niż tysiąc hektolitrów trunku rocznie. Od tego czasu, by legalnie sprzedawać wino z własnej winnicy, wystarczy zgłosić działalność w Agencji Rynku Rolnego. To ona powiadamia wszystkie inne służby, które kontrolują producenta. Jedyny wymóg, na który wciąż narzekają winiarze, to konieczność uzyskania koncesji na handel hurtowy i detaliczny napojami alkoholowymi. Tę pierwszą wydaje urząd marszałkowski na dwa lata i kosztuje ona 4,5 tys. zł. Druga, którą trzeba odnawiać co roku, to 500 zł haraczu na rzecz gminy. Do tego dochodzi konieczność urządzenia sklepiku przy winnicy spełniającego wszystkie wymagania przewidziane dla sklepu spożywczego. – Kiedy się zaczyna i ma do sprzedania 3 – 4 tys. butelek wina rocznie, dodatkowe wydatki powodują, że koszt rośnie o kilka złotych na butelkę – mówi Barbara Płochocka.



Opłacalny biznes

Wina z winnicy Marcina i Barbary Płochockich trafiły w tym roku po raz pierwszy na rynek. On inżynier rolnik, ona inżynier ochrony środowiska, oboje po technikum ogrodniczym. Pracują w Warszawie, ale od dawna ciągnęło ich na wieś. Kilka lat temu kupili niewielką działkę na Podkarpaciu i obsadzili hektar winoroślą. Szybko okazało się, że to chybiona inwestycja. Nie do końca zbadali lokalne warunki klimatyczne, ale nie pozbawiło ich to zapału. Sprzedali gospodarstwo i kupili większe pod Sandomierzem. – Klimat był ważny, ale zależało nam też, by winnica leżała bliżej Warszawy. W końcu oboje pracujemy, a jeszcze przez kilka lat na pewno nie uda nam się utrzymać ze sprzedaży win – mówi Barbara Płochocka.
Winnica zajmuje dziś 2 ha. Docelowo będzie dwa razy większa. W tym roku, który był nie najlepszy z powodu przymrozków i dość mokrego lata, zabrali owoce z ok. 1,5 ha. Powstało z nich 3,5 tys. litrów wina.
To niewiele. Przeciętny zbiór z hektara dojrzałej winorośli wynosi ok. 7 ton owoców. Wszystko zależy od pogody, rodzaju szczepu, wiele także od lokalnych warunków. Wystarcza na wyprodukowanie ok. 5 tys. litrów wina. Ale winnica to inwestycja na wiele lat. Obsadzenie hektara winoroślą kosztuje ok. 80 tys. zł. Drugie tyle pochłania pielęgnacja w ciągu pierwszych trzech lat, nim rośliny zaczną owocować. Wyposażenie winiarni kosztuje od kilkudziesięciu, jeśli sprowadzi się używane urządzenia z francuskiej, niemieckiej czy morawskiej winnicy, do kilkuset tysięcy złotych, jeśli zdecyduje się na nowe. Potrzebne są jeszcze ciągnik z pełnym oprzyrządowaniem, zatrudnienie co najmniej jednego pracownika na każdy hektar plantacji i najważniejsze – odpowiednio położone gospodarstwo.
Spore koszty nie odstraszają jednak pasjonatów winiarstwa, których liczba rośnie z roku na rok. Większość z nich wciąż musi pracować w innych branżach, by zdobywać pieniądze na kosztowne hobby, ale wierzy, że prędzej czy później będzie to dobry interes. – Na początku trudno obliczyć koszty, stopy zwrotów i inne parametry, ale jak ktoś ma nosa do interesów, czuje, co wyjdzie, a co nie. I jestem przekonany, że to wyjdzie – mówi Krojcig.
Podobnie myślą inni polscy winiarze. Ani Płochoccy, ani Krojcig nie marzą o zawojowaniu rynku. Liczą na to, że ich wina będą dostępne dla klientów głównie w regionie, ale chcą też zdobyć wiernych smakoszy w kraju, a być może także za granicą. Sprzedają wino w specjalistycznych sklepach w dużych miastach. Część zamierzają dostarczać do restauracji. Po cichu liczą na internet, ale dziś przepisy dotyczące sprzedaży napojów alkoholowych tą drogą są niejednoznaczne. Przede wszystkim jednak nastawiają się na sprzedaż bezpośrednio przy winnicy. Krojcig remontuje w tym celu zabudowania na swojej Starej Winnej Górze, Płochoccy budują nową winiarnię, obok której znajdzie się miejsce na specjalną salę do degustacji. I mają szansę na osiągnięcie sukcesu, bo Polacy, choć wciąż daleko im do Argentyńczyków, Hiszpanów czy Francuzów, coraz chętniej sięgają po wino i szukają nowych nieznanych dotąd smaków.