Stacje znanych marek mają średnio 14 procent marży, niezależne – tylko 7. Te pierwsze mogą liczyć na duże upusty przy zakupie paliwa, dzięki czemu zarabiają więcej.
300 zł – tyle może dzisiaj kosztować zatankowanie do pełna 60-litrowego zbiornika samochodu benzyną bezołowiową na stacji należącej do znanego koncernu. Około 160 zł z tego wlejemy do kasy państwa, niespełna 100 zł do skarbca koncernu naftowego, który przerobił ropę, i ponad 40 zł do kieszeni właściciela samej stacji. Innymi słowy ten ostatni pobierze aż 14 proc. prowizji za to, że udostępnił nam infrastrukturę umożliwiającą zatankowanie auta.
Co innego mówią oficjalne informacje – z analiz firmy e-petrol wynika, że marże na polskich stacjach są podobne do tych na Zachodzie i wynoszą sensowne 5 – 7 proc. wartości litra benzyny. Tyle że podstawą do ich wyliczeń są ceny hurtowe paliw publikowane przez same koncerny naftowe. Tymczasem w rzeczywistości PKN Orlen czy Lotos niemal nigdy nie sprzedają swoich produktów w oficjalnych, podawanych do wiadomości publicznej cenach. Duże sieci stacji i hurtownicy mogą liczyć na duże obniżki. – Sięgają one nawet 30 groszy na litrze paliwa – zdradza nam anonimowo przedstawiciel jednego z dużych zagranicznych koncernów obecnych na polskim rynku.
To oznacza, że jeżeli dzisiaj litr bezołowiówki oficjalnie kosztuje w hurcie 3,75 zł, to jej wartość transakcyjna wynosi 3,5 zł. Doliczenie do tej kwoty 23 proc. VAT daje 4,3 zł. Reszta to marża, czyli obecnie – zależnie od stacji i regionu kraju – od 50 do 70 groszy.
Najwięcej dajemy zrobić największym, najmniej – małym, niezależnym stacjom, które praktycznie nie mają szansy na wynegocjowanie sensownych rabatów u hurtowników. Na tych stacjach marże najczęściej oscylują między 20 a 30 groszy. Dlatego coraz częściej właścicile stacji decydują się na połączenie sił i działanie w grupie. Podczas gdy jeszcze w 2008 roku pojedyncze, niezależne stacje miały prawie 48-proc. udział w całym rynku detalicznym paliw, to obecnie jest to już 40 proc. Pod koniec ubiegłego roku ponad 560 stacji działało w ramach sieci liczących powyżej dziesięciu punktów, a – jak przewidują specjaliści już w przyszłym roku ich liczba może przekroczyć tysiąc.
– Taka konsolidacja sektora będzie postępowała, ponieważ małym stacjom łatwiej jest przetrwać, kiedy działają w sieci. Po pierwsze mogą liczyć na znaczne upusty na kupowane w hurcie paliwo. Po drugie często prowadzą spójną politykę związaną np. z programami lojalnościowymi. Wreszcie po trzecie tworzą jedną markę, której rozpoznawalność z biegiem czasu rośnie – wylicza Krzysztof Romaniuk, dyrektor ds. analiz rynku paliw w Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego.
To właśnie rozpoznawalność marki jest dzisiaj jednym z kluczowych elementów decydujących o wyborze stacji, na której klient zatankuje samochód. Kierowcy – szczególnie ci jeżdżący lepszymi samochodami, wrażliwymi na jakość paliwa – bardziej ufają stacjom działającym pod znanymi szyldami. To o ich względy chcą zabiegać m.in. Moya, Delfin, Huzar czy WW Energy, które łącznie mają już blisko 300 stacji rozrzuconych po całej Polsce. Najskuteczniej zrobią to, negocjując dobre ceny hurtowe paliwa i oferując niższe marże niż bardziej znana konkurencja.
PRAWO
Stacje zarabiają na świętach
Stacje benzynowe to jedne z nielicznych punktów usługowych, które mogą być otwarte w święta. Nie obyło się jednak bez kontrowersji. W ubiegłym roku Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wydało interpretację przepisów, według której stacje paliw powinny być zamknięte w dni świąteczne. Odmienną opinię w tej sprawie wyraziła w grudniu ubiegłego roku Państwowa Inspekcja Pracy, która jednocześnie domaga się zmian w kodeksie pracy jasno określających, które placówki są objęte zakazem pracy w dni świąteczne.