BARACK OBAMA musiał zrezygnować z najważniejszych dla Waszyngtonu postulatów, w tym wprowadzenia limitu nadwyżki na rachunku bieżącym. Mimo to nie ma najmniejszych szans na zakończenie sztucznego zaniżania kursów.
Mimo pojednawczego języka rozpoczęty wczoraj szczyt G20 nie rozwiąże najważniejszego w światowej gospodarce problemu – manipulowania kursem walut. Najbardziej wymiernym skutkiem spotkania jest rezygnacja USA z niepopularnego postulatu wprowadzenia 4-proc. limitu nadwyżek na rachunkach bieżących.
Co do efektów szczytu złudzeń nie mają nawet sami gospodarze. Prezydent Korei Płd. Lee Myung-bak ostrzegał, że „dochodzenie do kompromisu potrwa miesiącami”.

Oburzenie eksporterów

– Tematykę szczytu można zredukować do kwestii koordynacji naszej polityki. Nie powinniśmy być zbyt wymagający, ponieważ nigdy dotąd nie próbowaliśmy takiej koordynacji – mówił Montek Singh Ahluwalia, główny negocjator ze strony Indii.
Do jego słów dostosował się Barack Obama. – Ciąży na nas, dwóch przewodnich gospodarkach świata, odpowiedzialność, by zapewnić równowagę i zrównoważony wzrost – mówił Obama pod adresem przywódcy Chin Hu Jintao. Sekretarz skarbu Timothy Geithner odżegnywał się od chęci deprecjacji dolara jako środka zwiększenia konkurencyjności USA.
Waszyngton łagodzi retorykę w obliczu furii, jaką wywołały w krajach nastawionych na eksport (m.in. w Chinach, Niemczech i RPA) ostatnie pomysły USA. Poza limitem chodzi o poluzowanie ilościowe, czyli wpompowanie w rynek 600 mld dol. na zakup własnych obligacji. Nieuniknione osłabienie dolara wzmacnia euro i juana, czyli osłabia konkurencyjność gospodarek wobec USA. W walce o niższe kursy Brazylia, Chiny, Tajlandia i Tajwan wprowadziły podatki od obcych inwestycji w niektóre instrumenty finansowe.
Odpowiedzialny za negocjacje ze strony Chin na G20 Cui Tiankai oskarżał Obamę o skłonność do centralnego planowania, co w ustach przedstawiciela Komunistycznej Partii Chin brzmiało dość szczególnie. Dla Pekinu była to klasyczna obrona przez atak. ChRL utrzymuje zaniżoną o 20 proc. wartość juana, dzięki czemu w tym roku zajęła pozycję największego eksportera (choć w geście dobrej woli w czwartek kurs został urealniony o 0,25 proc.).

Paryż przejmuje inicjatywę

Argumentów USA nie przyjmuje też Europa, która jeszcze w październiku, tuż przed ogłoszeniem przez Fed poluzowania ilościowego, zgodziła się na rezygnację z dwóch miejsc w radzie MFW i osłabienie siły swoich głosów na rzecz krajów rozwijających się, zwłaszcza Chin i Indii. Jednak Paryż i Berlin w zamian domagały się pozbawienia Amerykanów prawa weta przez podwyższenie mniejszości blokującej z 15 do 25 proc. głosów (Waszyngton ma 17 proc.). Bezskutecznie. Teraz Paryż, jako kolejny przewodniczący G20, zamierza przejąć inicjatywę. Sarkozy z Hu Jintao planują na 2011 r. konferencję, która na nowo zorganizuje światowe relacje handlowe. Zbliżenie obu państw może zapowiadać krystalizację wymierzonego w USA walutowego sojuszu Paryża i Berlina z państwami Trzeciego Świata.
Szczyt G20 znów bez Polski
Wśród listy delegatów na szczyt G20 w Seulu ponownie nie ma polskich nazwisk. Choć w charakterze zaproszonych gości przyjechali liderzy z takich krajów, jak Malawi, Etiopia czy Indonezja. Rząd Donalda Tuska wielokrotnie tłumaczył, że uczestnictwo w grupie nie jest polskim priorytetem. Podawano argumenty, że dopuszczenie do stołu rokowań zmusiłoby Warszawę do ustępstw w innych dziedzinach, jak pakiet klimatyczny (w zeszłym roku) czy sposób liczenia długu publicznego (obecnie). Wreszcie, że naszemu krajowi nie należy się udział w spotkaniach 20 najlepiej rozwiniętych państw (do których zazwyczaj jednak zaprasza się kilku gości), skoro nasza gospodarka znajduje się dopiero na 21. miejscu. Udział w tegorocznym szczycie G20 rzeczywiście wydawał się nierealny. Gospodarze podkreślali, że zależy im na redukcji gości z Europy na rzecz krajów rozwijających się. Stąd na liście zaproszonych ad hoc delegatów znaleźli się przedstawiciele Singapuru (według MFW gospodarka nr 43 na świecie), Etiopii (nr 83), a nawet sprawującego tegoroczne przewodnictwo w Unii Afrykańskiej Malawi (nr 141). Z listy skreślono Holendrów, uchowali się jedynie Hiszpanie, choć w kuluarach mówiło się, że Madryt zaproszono wyłącznie dla kontrastu tego fatalnie radzącego sobie kraju z Azją Płd.-Wsch., rozwijającą się w tym roku w tempie 7,3 proc. W tej sytuacji jedyną szansą na udział w elitarnych rozmowach jest przyszłoroczne przewodnictwo w Unii Europejskiej. Na szczycie we Francji pod koniec 2011 r. nasi przedstawiciele pojadą jako reprezentanci „27”.