Kurs euro poniżej 4 złotych zachęcił Holendrów i Niemców do kupowania aut nad Wisłą. Dilerom zabrakło samochodów, nowe modele aut pojawią się dopiero po Nowym Roku. Największy popyt jest na volkswageny i skody.
Zagraniczni klienci znowu przyjeżdżają do Polski na motoryzacyjne zakupy. Szczególnie chętnie auta kupują Niemcy i Holendrzy, najczęściej wyjeżdżając z salonów nowymi volkswagenami i skodami. Innymi słowy – mieszkaniec Berlina woli kupić golfa w Poznaniu. Ponieważ u nas jest on wyraźnie tańszy.
Taka atrakcyjna z punktu widzenia zagranicznych kierowców sytuacja to efekt silnej złotówki. Gdy tylko kurs euro spadł poniżej 4 zł, w salonach samochodowych na zachodniej ścianie Polski zaroiło się od obcojęzycznych klientów. Ostatni raz z taką sytuacją mieliśmy do czynienia na przełomie roku 2008 i 2009, kiedy kurs euro oscylował wokół 3,5 zł. Według różnych szacunków, reeksport mógł mieć wtedy nawet 20-proc. udział w sprzedaży wszystkich nowych samochodów w Polsce.
Tym razem wynik nie będzie tak imponujący, ponieważ klienci z Zachodu nie mają tak dużego wyboru w polskich salonach jak dwa lata temu. Winne są temu zmieniające się za dwa miesiące przepisy dotyczące możliwości odliczenia podatku VAT od samochodów z kratką. Wywołały one boom na tego typu samochody wśród rodzimych przedsiębiorców, przez co niektórych modeli w ogóle nie można już dostać.
Dlatego prawdziwe żniwa zaczną się na początku przyszłego roku, gdy z salonów znikną auta z kratką, a w ich miejsce wjadą partie nowych modeli. Zdaniem Wojciecha Drzewieckiego, szefa Instytutu Samar, jeżeli w kolejnych miesiącach będziemy świadkami dalszego umacniania się złotego wobec euro, zagraniczny popyt na auta z Polski wzrośnie, i to bardzo.
Producenci samochodów uważnie patrzą na przepływ nowych samochodów z kraju do kraju, bo handel bywa opłacalny nie tylko przy wahaniach kursowych. Cena za ten sam model nawet w tej samej konfiguracji wyposażenia jest inna na każdym rynku. Zanim auto trafi do klienta końcowego, przechodzi przez łańcuszek pośredników. Z fabryki trafia do importera reprezentującego koncern w danym kraju, a dopiero potem do dilera. Na końcu tej drogi cena fabryczna samochodu wzrasta – w zależności od jego klasy – o 15 – 30 proc.
Dodatkowy wpływ na różnice w cenach mają także podatkowe aspekty prowadzenia działalności czy też strategia marketingowa koncernów, która często już na starcie różnicuje ceny dla poszczególnych rynków, uzależniając je od wielkości rynku czy pozycji, jaką zajmuje na nim dana marka. O tym, w którym kraju samochody są najdroższe, a gdzie najtańsze, co roku informuje Komisja Europejska. Przykładowo, hatchback Renault Megane (przedstawiciel najpopularniejszej klasy kompaktów) we Francji (czyli w ojczyźnie producenta) kosztuje aż 19,9 tys. euro, a w Bułgarii zaledwie 14, 8 tys. euro. Inny przykład: Volkswagen Polo kosztuje w Niemczech 10,2 tys. euro, zaś w Czechach tylko 7,4 tys. euro.