Jeszcze rok temu estońska gospodarka spadała w otchłań recesji. 14-procentowy spadek PKB był piątym najwyższym na świecie. W jaki sposób Tallinowi udało się tak szybko wrócić na ścieżkę wzrostu, zachowując przy tym jednocyfrowy dług publiczny?
W 2009 r. estońska gospodarka runęła o 14,1 proc.; gorzej było tylko w czterech krajach świata. W tym roku według MFW jako jedyna republika bałtycka zanotuje niewielki, 0,8-proc. wzrost (Nordea oczekuje nawet 1,8 proc.). W 2011 r. wzrost na poziomie 3,6 proc. ma być po Słowacji i Rumunii najwyższy w UE.
Gdy większość Europy zapomniała o kryteriach z Maastricht, pompując publiczne pieniądze w ratowanie gospodarek kosztem drastycznego wzrostu deficytu budżetowego, Tallin spełnił je i od stycznia przyjmie euro. – Zasługujecie na uznanie za konsekwentne prowadzenie rozważnej polityki – komplementował komisarz ds. gospodarki Olli Rehn. Kiedy międzynarodowe instytucje raczej obniżają europejskie ratingi, Standard & Poor’s podwyższył ocenę Estonii z A- do A, czyli do poziomu Polski. Tajemnica estońskiej drogi ku odbudowie tkwi w żelaznej dyscyplinie finansów publicznych i odważnych cięciach.

Kryzysowy szok

Kryzys był dla Estończyków szokiem. Niewielki kraj zdążył się przyzwyczaić do szybkiego wzrostu PKB, który od 14 lat z małym wyjątkiem 1999 r. nigdy nie spadł poniżej 6,5 proc. w skali roku. PKB w 2007 r. osiągnął 227 proc. wartości z 1994 r. Estończycy z entuzjazmem patrzyli w przyszłość, traktując szybko rosnący dobrobyt jako coś danego raz na zawsze. Tanie kredyty były normą. Od 2003 r. zadłużenie gospodarstw domowych wzrosło pięciokrotnie.
W wyniku kryzysu gospodarka upadła aż o 18,2 proc. Władze od razu podjęły drakońską kurację, której głównym celem było niedopuszczenie do rozdęcia deficytu ponad dozwolone w strefie euro 3 proc. Mimo że przed kryzysem dług publiczny wynosił zaledwie 4,6 proc. PKB i był najniższy w Europie, deficyt budżetowy w 2009 r. udało się utrzymać na poziomie 2,6 proc. W Polsce, która jako jedyna w Unii nie zaznała recesji, był on tymczasem trzykrotnie wyższy, przez co wartość długu publicznego przekroczyła 50 proc. PKB.



– Dla tak małej gospodarki najważniejsze jest, by nie stracić zaufania inwestorów. Utrzymanie deficytu w ryzach służyło także temu celowi – tłumaczy „DGP” Tonu Palm, główny ekonomista estońskiego oddziału Nordei. – Dzięki utrzymywanej w dobrych latach 2002 – 2007 nadwyżce budżetowej Tallin był w stanie zakumulować rezerwy. Nie było więc potrzeby zapożyczania się w czasie recesji – dodaje ekspert od przedsiębiorczości Andres Arrak.
Kolejne odważne decyzje następowały, w miarę jak pogarszały się dane gospodarcze. W lutym 2009 r. rząd zaoszczędził 6,6 mld koron (1,7 mld zł), obcinając pensje w budżetówce, emerytury i rezygnując z remontów dróg. W kwietniu zawieszono dotacje na fundusz emerytalny, rosnące bezrobocie wymogło zaś zwiększenie składki społecznej. Maj przyniósł podwyżkę VAT i akcyzy na paliwa, której towarzyszyły cięcia w budżetach poszczególnych ministerstw. Wreszcie w sierpniu o okrągły 1 mld koron (260 mln zł) obcięto budżet funduszu ubezpieczenia zdrowotnego. W sumie wydatki zredukowano o 10 proc.
14-proc. krach PKB w 2009 r. (większy odnotowali jedynie bałtyccy sąsiedzi oraz Armenia i Ukraina) wiązał się przede wszystkim z upadkiem eksportu. Mimo to żadna siła polityczna w Estonii nie wystąpiła z postulatem uelastycznienia kursu korony. – Nikt nawet o tym nie wspomniał. Byłoby to zresztą niemal niemożliwe z punktu widzenia naszego prawa. Sztywny kurs korony wobec najpierw marki niemieckiej, a potem euro utrzymujemy od 1992 r. – mówi nam Erik Terk, szef Estońskiego Instytutu Studiów nad Przyszłością. Po pierwsze deprecjacja waluty zniweczyłaby starania o euro, co nawet w recesji było dla rządu priorytetem.

Eksport motorem wzrostu

Opłaciło się. Eksport, odpowiadający za 80 proc. PKB, upadł co prawda w 2009 r. o 11,2 proc., jednak na placu boju pozostali najlepsi. Sprawdziła się stara zasada, że kogo kryzys nie zabije, tego wzmocni. Doświadczeni eksporterzy, gdy gospodarka zaczęła nabierać obrotów, szybko doszli do siebie.
– Powrót na ścieżkę wzrostu to przede wszystkim zasługa eksportu – mówi „DGP” austriacki ekonomista Sebastian Leitner. Także dzięki niemu z kopyta ruszyła produkcja przemysłowa. Od lipca 2009 r. do lipca 2010 r. wzrosła ona o 24,6 proc., najwięcej od dekady. – Estońska gospodarka jest silniej powiązana ze Skandynawią i Niemcami niż Łotwa, a do tego sprzedaje za granicę więcej towarów zaawansowanych technologicznie. Dlatego gdy pojawiły się ślady ożywienia w tych krajach, w ślad za nimi ruszył też PKB Estonii – dodaje Leitner. Do Tallina wrócił entuzjazm, który dobrze ilustrują wyniki giełdy. Indeks OMXT wzrósł w tym roku o 40,4 proc.
Mimo liberalnych zasad głoszonych przez rząd, nie cofnięto się przed wsparciem dla przedsiębiorców. Nie było to jednak znane z USA pompowanie publicznych pieniędzy na wykup niespłacalnych długów. Władze podwoiły nakłady na wsparcie przy zakładaniu nowych przedsiębiorstw, szkolenia dla menedżerów i pracowników, inwestycje w nowe technologie czy wsparcie eksportu i turystyki. W sumie 115 mln euro. W rozruszaniu gospodarki pomógł niski udział sektora publicznego w PKB, wynoszący 18,6 proc. To niemal 10 pkt proc. mniej niż w Polsce.



Znacznie zliberalizowano prawo pracy. W lipcu 2009 r. umożliwiono pracodawcom zwalnianie pracowników poprzez SMS bądź e-mail. – Najlepszym remedium na wyjście z kryzysu jest elastyczność rynku pracy – przekonuje Andres Arrak. Mimo to Tallinowi nie udało się uniknąć radykalnego wzrostu bezrobocia. Estonia zajmuje pod tym względem niechlubne trzecie miejsce w Unii. Bezrobocie sięga 18,6 proc., a wśród ludzi poniżej 25. roku życia przekroczyło 37 proc. Gorzej jest tylko w Hiszpanii i na Łotwie.
Ekonomiści przyznają, że wielką rolę w szybkim wyjściu z recesji odegrały rozmiary kraju. W Estonii mieszka zaledwie 1,3 mln ludzi. Gdyby wszystkich zmieścić w jednym mieście, na liście największych unijnych aglomeracji zajęłaby odległe, 12. miejsce. Kraj wielkości Mediolanu łatwiej postawić na nogi niż 38-mln Polskę. Mimo to unijni politycy stawiają Estonię za wzór. „Estonię uratowała jednomyślność. Miała odpowiedzialną i kompetentną władzę, która zareagowała na kryzys tak, jak było trzeba. Mobilizacją, maksymalizacją dochodów i redukcją wydatków” – pisał w lipcu na łamach dziennika „Hospodarske Noviny” minister finansów Słowacji Ivan Miklosz.
Niewielki bałtycki naród pozostaje informatycznym tygrysem Europy
W sprawnym prowadzeniu polityki państwa Estonii pomaga szeroko zakrojona informatyzacja. Obywatele kraju wszelkie sprawy urzędowe mogą załatwiać za pośrednictwem internetu. Od 2005 r. w ten sposób głosują w wyborach.
Stworzenie „e-Stonii” to świadomy wybór władz tego kraju. Decyzję o konsekwentnym dążeniu do masowej komputeryzacji społeczeństwa podjęto w 1996 r. jako część pakietu liberalizacji gospodarki i tworzenia ułatwień dla przedsiębiorców. Obecnie znakomita większość obywateli jest wyposażona w elektroniczne dowody osobiste zabezpieczone chipem i numerem PIN. Dzięki nim można komunikować się z władzami bez wychodzenia z domu, a nawet płacić za bilety autobusowe.
Dzięki cyfrowej rewolucji znacznie spadł poziom korupcji. Oceny w szkołach są wystawiane w elektronicznych dziennikach, apteki realizują elektroniczne recepty, a ponad 80 proc. płatników rozlicza się z fiskusem przez internet. Nawet karty do głosowania są wirtualne, choć akurat do tej nowinki Estończycy przyzwyczajają się powoli. W ostatnich wyborach lokalnych w 2009 r. z takiej możliwości skorzystał co dziesiąty wyborca.
mwp