Nasza liga może stać się dochodowym biznesem jak Bundesliga, a nie przepłacaną rozrywką jak włoska Serie A.
Gdyby poddać wielkie europejskie ligi piłkarskie biznesowym stress testom, ich wynik byłby o wiele bardziej szokujący niż w przypadku banków. Z badania ekspertów firmy konsultingowej A.T. Kearney wynika, że tylko niemiecka Bundesliga jest zarządzana zgodnie z zasadami biznesu. Ligom włoskiej i hiszpańskiej w ciągu dwóch lat groziłoby bankructwo. Tak samo angielskiej. Francuska stoi na krawędzi. Polski futbol po inwestycjach ma szansę, by pójść w ślady Niemców i dołączyć do pierwszej dziesiątki europejskich lig.

Hoduj i sprzedawaj talenty

Futbol został przez A.T. Kearney poddany takiej samej ocenie jak inne branże – jako biznes, który ma przynosić zyski. Bo tylko dzięki nim można się utrzymać. W celu przeanalizowania poziomu finansowego zrównoważenia europejskiej piłki audytorzy ocenili wydajność sportową, ekonomiczną, społeczną i środowiskową w pięciu największych ligach.
Okazało się, że jedyne rentowne przedsiębiorstwo w Europie to Bundesliga z dodatnim ROA (stopa zwrotu z aktywów) na poziomie 2,1 proc. i z pokaźnym potencjałem wzrostu. Kondycja finansowa innych lig nie jest tak dobra. W angielskiej Premier League ROA jest na poziomie -5 proc., w Hiszpanii -7 proc., a we Włoszech -12 proc. Francuska Ligue 1 funkcjonuje z dodatnim ROA na poziomie 0,5 proc.
Niemiecki futbol jest najbardziej dochodowy dzięki bardziej stabilnemu finansowaniu i największej w całej Europie frekwencji na trybunach. Autorzy raportu podkreślają również dobrą strategię klubów, które rocznie wydają 100 mln euro na szkółki piłkarskie. Hodowanie własnych talentów pozwala znacząco zredukować liczbę kosztownych transferów, na sprzedaży potencjalnych gwiazd można też bardzo dobrze zarobić.
O wiele mniej racjonalną politykę prowadzą kluby z Hiszpanii, Anglii i Włoch, które na pensje dla piłkarzy wydają gigantyczne sumy. Jednak kluczowym powodem ich złej sytuacji finansowej jest to, że niczym nieskrępowane kupują konsekwentnie drogich zawodników, a nie potrafią zarabiać na ich sprzedaży. W ciągu ostatnich trzech lat Premier League zanotowała ujemny bilans handlowy na transferach w wysokości aż miliarda euro, a Primera Division 600 milionów. By utrzymać płynność finansową, potrzebne były kredyty. Czasami do kieszeni głębiej sięgali właściciele – czynili to zwłaszcza szejkowie z Zatoki Perskiej, którzy upatrzyli sobie angielski futbol.



Szansa na zmiany

Polska liga na razie nie ma co się porównywać do żadnej z lig wielkiej piątki. Przychody klubów ekstraklasy szacowane są na ok. 60 – 65 mln euro rocznie. To kwota zbliżona do tej, którą francuska Ligue 1 zarabia tylko na samych biletach.
Tak jednak wygląda sytuacja dziś, ale za dwa lata może być zupełnie inna. W trakcie sezonu 2010/2011 do użytku zostaną oddane nowe stadiony: Lecha Poznań, Legii Warszawa, Wisły Kraków, Cracovii, Arki Gdynia, Lechii Gdańsk i Zagłębia Lubin. W kolejnym sezonie na nowym obiekcie będzie grać także Śląsk Wrocław. Jeśli dodać do tego Koronę Kielce, która ma już nowoczesny stadion, będziemy mieli prawie całą ligę z zupełnie nową infrastrukturą.
– Teraz mamy doskonałą szansę, żeby zdefiniować drogę, którą powinien iść nasz futbolowy biznes – mówi „DGP”, ekspert A.T. Kearney Sebastian Janda. – Wierzę, że będziemy wzorować się na Bundeslidze, a nie na ligach z południa kontynentu czy z Rosji, gdzie klub często służy do tego, żeby spełnić dziecięce marzenia albo polityczne ambicje bogatego właściciela – podkreśla. I dodaje, że u nas też właściciele największych klubów nie chcą już dokładać do interesu. – Bogusław Cupiał w Wiśle Kraków nie wydaje na transfery takich kwot jak kilka lat temu. Na własnej skórze przekonał się, że drogie zakupy i wysokie pensje nie gwarantują sukcesu sportowego. Teraz wydatki w Wiśle są bardziej zrównoważone – zauważa ekspert A.T. Kearney.

Zastrzyk dużej gotówki

Dzięki inwestycjom w nowe stadiony kluby będą miały do dyspozycji ponad dwa razy więcej miejsc w wysokim standardzie. A.T. Kearney szacuje, że dzięki temu w ciągu dwóch lat wpływy ze sprzedaży biletów powinny się podwoić. Przekonała się już o tym warszawska Legia, która w sobotę na otwarcie nowego stadionu zmierzy się z Arsenalem Londyn. Na to spotkanie sprzedano aż 22 tys. biletów. Władze klubu pogodziły się z kibicami i liczą, że teraz taka frekwencja będzie na Łazienkowskiej normą. – To wspaniały wynik, który pokazuje, z jakimi oczekiwaniami warszawiacy czekali na stadion – powiedział prezes Legii Paweł Kosmala.
Co ważne z finansowego punktu widzenia – polskie kluby nie były obciążone kosztami budowy stadionów, bo inwestycje finansowały samorządy. Kluby są tylko dzierżawcami, a koszty wynajmu ustalono z właścicielami obiektów na relatywnie niskim poziomie.
Kolejny przypływ gotówki czeka polskie kluby od sezonu 2011/2012. Obecne rozgrywki są ostatnimi, w których obowiązuje umowa z Canal Plus i Orange Sport. Stacje te za trzyletnie prawa do transmisji zapłaciły Ekstraklasie SA 360 mln złotych. Choć są to gigantyczne pieniądze – większe, niż płaci się za pokazywanie lig belgijskiej, szkockiej czy rumuńskiej – jest niemal pewne, że kolejne rozdanie będzie dla klubów jeszcze korzystniejsze. Canal Plus i Orange Sport mają prawa do pokazywania ligi jeszcze przez rok. Wielką ochotę na zakup praw do ekstraklasy ma Zygmunt Solorz i jego Polsat. Zdaniem wtajemniczonych prawa do ligi będą teraz kosztować 150 – 170 mln złotych za rok. Na takim poziomie toczone są pierwsze rozmowy. Oznacza to, że nowa trzyletnia umowa zagwarantuje Ekstraklasie SA 450 – 510 mln złotych. Pod względem wartości praw telewizyjnych da to naszej ekstraklasie miejsce w europejskiej pierwszej dziesiątce.
– Przy większym zainteresowaniu kibiców i podwyższeniu ogólnego standardu stadionów produkt będzie bardziej atrakcyjny dla telewizji – mówi Janda. – Dzięki poszerzeniu grup kibiców obecnych na stadionach o przedstawicieli klasy średniej pojawi się szansa na zwiększenie przychodów z tytułu sprzedaży pamiątek i sponsoringu – zauważa.



Trzeba ciąć pensje

Zdaniem A.T. Kearney przy podwojeniu przychodów z biletów, wzroście przychodów ze sprzedaży praw telewizyjnych oraz sponsoringu o 30 – 40 proc. całość przychodów polskiej ekstraklasy będzie na poziomie ok. 85 – 100 mln euro rocznie, co postawi polską ligę na dzisiejszym poziomie ligi szwedzkiej i niedaleko za ligą austriacką, a jednocześnie na poziomie niższym niż wpływy z biletów samego Manchester United.
Jednak nie możemy sobie pozwolić na większe przyspieszenie rozwoju poprzez zakup lepszych i droższych graczy. Już dzisiaj wskaźnik kosztów płac względem całości przychodów, który w ligach europejskich jest uważany za bezpieczny przy poziomie 60 – 65 proc., w Polsce jest często przekraczany i w większości czołowych klubów wynosi ponad 80 proc. (a np. w Legii Warszawa ponad 100 proc.). – Przy wzroście przychodów wskaźnik ten ulegnie zwiększeniu, ale ucząc się na błędach popełnionych w innych krajach, powinniśmy na etapie szybkiego wzrostu od razu budować strukturalnie zdrowy model funkcjonowania biznesu piłkarskiego. Tylko wtedy entuzjazm, który pojawi się w związku z nowymi stadionami i dzięki Euro 2012 ma szansę trwać przez kolejne lata – uważa Janda.
W naszej ekstraklasie tego lata też kupowano na potęgę, a sprzedawano rzadziej i taniej. Najbardziej wzmocniły się kluby ze stolicy – Legia i Polonia. Po raz pierwszy w historii dokonały one transferów piłkarzy za milion euro. Tyle kosztował m.in. Chorwat Ivica Vrdoljak, którego Legia sprowadziła z Dinama Zagrzeb i Artur Sobiech z Ruchu Chorzów ściągnięty przez zespół Czarnych Koszul.

Skazani na sukces

Nawet jeśli nasze kluby pójdą złą drogą i będą wydawać więcej, niż zarabiają, to mogą zostać z niej bardzo szybko zawrócone przez UEFA. – Polskie kluby zagospodarowują przyszłe, zakładane przez właścicieli przychody. Wydawanie na kredyt to bardzo zły kierunek. UEFA może wprowadzić przepisy, które zabronią klubom żyć ponad stan i zaciągać wielomilionowe kredyty. Europejska federacja boi się, że kryzys finansowy w jednej lidze może pociągnąć za sobą kolejne. Jeśli kluby z Anglii czy Hiszpanii przestaną kupować zawodników np. z League 1, to załamie się też tamtejszy system finansowy – mówi Janda. Dlatego UEFA szuka alternatywy, analizując m.in. przykład amerykańskiej ligi koszykówki NBA. Jej władze – by utrzymać na zdrowym poziomie finanse klubów – wprowadziły tzw. salary cap (pułap wynagrodzeń), czyli limit wydatków na pensje zawodników zatrudnionych przez jeden klub w danym sezonie.
Ekspert A.T. Kearney liczy, że tłumy na trybunach przyciągną do klubów kolejnych sponsorów. – W zeszłym roku Lech, Legia i Wisła grały niemal bez kibiców. Teraz mogą liczyć na ogromne wpływy z biletów. Nowe stadiony dają wielkie możliwości – więcej kibiców, wyższy standard, wzrost wpływów z TV i sprzedaży pamiątek. Rozwój ekstraklasy to także szansa na odzyskanie części pieniędzy samorządowych zainwestowanych w budowę stadionów. Gdańsk dzięki umowie z PGE za prawa do nazwy obiektu na Lednicy uzyska 35 mln zł za pięć lat. Po Euro 2012 potencjał biznesowy polskiej ligi wzrośnie jeszcze bardziej. Jesteśmy świadkami przełomu – przekonuje Janda.
Wychodzi więc na to, że polska liga skazana jest na sukces i ma duże szanse na stworzenie racjonalnego modelu biznesowego. Produkt pod nazwą „ekstraklasa” będzie w tym sezonie opakowany jak nigdy wcześniej. Kompleksów jednak się nie pozbędziemy, bo sportowo od czołówki odstajemy coraz bardziej. Ratunkiem dla polskiej piłki może być tylko poprawa systemu szkolenia. Przykład ligi francuskiej, która z transferów wychowanych u nich zawodników czerpie 20 proc. przychodów, pokazuje, że praca u podstaw też może być opłacalna.
Pierwszy mecz na nowym stadionie Legia zagra przy pełnych trybunach z Arsenalem Londyn już 7 sierpnia / DGP