Kiedy kupujemy w sklepie sportowym rower za 2 tys. zł i płacimy gotówką, cena powinna wynosić 1960 zł. 40 zł więcej powinni zaś uiścić ci, którzy płacą kartą. Ale w rzeczywistości i dla jednych, i dla drugich cena jest taka sama. Gotówkowcy dokładają się do obsługi tych klientów, którzy rachunek regulują kartą.
Banki działające w Polsce domagają się bowiem za każdą transakcję opłacaną bezgotówkowo średnio blisko 2-procentowej marży. O tyle wzrasta cena każdego towaru, bez względu na to, jaką formę płatności wybierzemy. Banki naciskają, by nie różnicować cen zależnie od tego, czy wyciągniemy z portfela gotówkę, czy plastik. Nie chcą, aby klienci przestali używać kart, bo to jedno z najważniejszych źródeł zarobku instytucji finansowych – w tym roku działające u nas banki mogą osiągnąć z tego tytułu zysk wysokości 1,5 mld zł. Różnicowanie cen byłoby zbyt uciążliwe także dla właścicieli sklepów.
Teoretycznie kartą posługujemy się za darmo, przynajmniej do momentu, gdy na naszym koncie nie pojawi się debet. Tak nam się wydaje, bo cena litra mleka czy bochenka chleba pozostaje przecież taka sama, niezależnie od tego, czy zapłacimy gotówką, czy też nie.
Rzeczywistość jest jednak inna. Sklep czy punkt usługowy podpisuje z wybranym bankiem umowę na prowadzenie operacji bezgotówkowych. Jej najważniejszym punktem jest wysokość marży, jaką będzie pobierała instytucja finansowa w zamian za obsługę tego typu transakcji. Zwykle wielkie sieci handlowe, jak Tesco, Carrefour czy Real, wymuszają na bankach lepsze warunki niż właściciel małego sklepiku czy lokalnej pizzerii. O ile ci ostatni zapłacą bankowi nawet 3 proc. od każdej operacji, to giganci już 1,5 – 1,6 proc.
To jednak i tak bardzo dużo w porównaniu z resztą Europy. W opublikowanym niedawno raporcie Komisja Europejska wyliczyła, że średnia marża pobierana przez banki za obsługę operacji bezgotówkowych w Unii Europejskiej wynosi zaledwie 0,3 proc. – pięć razy mniej niż u nas.
Haracz pobierany przez banki w Polsce jest zdecydowanie wyższy nawet w zestawieniu z opłatami u naszych sąsiadów. Szef jednej z międzynarodowych sieci hipermarketów przyznaje w rozmowie z „DGP”, że o ile u nas jego firma musi płacić bankom 1,6 proc. wartości każdej transakcji bezgotówkowej, to na Węgrzech już tylko 1,2 proc., na Słowacji 1 proc., w Czechach 0,8 proc., a w Wielkiej Brytanii 0,7 proc. Jego zdaniem gdyby polskie banki zmniejszyły swoje zyski tylko do poziomu węgierskiego (z 1,6 do 1,2 proc.), sieć zaoszczędziłaby rocznie 15 mln zł. I o tyle mogłaby obniżyć ceny dla klientów.



Kto płaci? Pan płaci, pani płaci...

Obsługa kart debetowych i kredytowych jest wygodna, ale powoduje koszty dla banków, na które składają się utrzymywanie sieci informatycznych, inwestycje w bezpieczeństwo, obsługa terminali i serwerów przetwarzających dane, opłaty licencyjnych płacone Visie czy MasterCard. Tymi kosztami bank mógłby obciążać jedynie korzystających z danej usługi, czyli posiadaczy kart. W praktyce do ich zakupów dopłacają ci, którzy wybierają płatność gotówką.
Potraktowana jednostkowo różnica 2 proc. może wydać się znikoma. Ale urasta do sporej sumy, gdy uświadomimy sobie, że dotyczy ogromnej liczby transakcji. Udział opłat regulowanych kartami rośnie bowiem lawinowo. Z danych NBP wynika, że w ciągu zaledwie pięciu lat ich wartość podwoiła się: z 33 mld zł w 2005 r. do 76 mld zł w 2009 r. Karty popularne są szczególnie w miastach. Tesco, jedna z większych sieci handlowych w kraju, każdego roku notuje wzrost liczby klientów płacących kartami aż o 50 proc. O ile w 2007 r. z tej formy płatności skorzystało 15 proc. klientów sieci, to w 2009 r. już 37 proc.
Problem jednak w tym, że mimo szybkiego wzrostu liczby transakcji bezgotówkowych polskie banki nie spieszą się z obniżeniem marż. Nawet największe sieci handlowe są bezsilne. Biedronka w ogóle zrezygnowała z korzystania z usług banków. Tu, jeśli chcemy zrobić zakupy, musimy zapłacić gotówką. Należąca do Portugalczyków sieć opiera swoją działalność na dużych obrotach przy stosunkowo niewielkiej marży. I nie chce oddawać zasadniczej części swoich dochodów bankom obsługującym karty.
Nie tylko właściciele pojedynczych sklepów, ale także większych sieci handlowych nie odważyli się pójść w ślady Biedronki. Obawiali się, że jeśli zrezygnują z płatności kartą, klient przyzwyczajony do wygodnej formy uregulowania należności pójdzie do konkurencji. Właśnie dlatego, mimo zaporowych kosztów transakcji bezgotówkowych, liczba terminali rośnie. O ile w 2004 r. było ich 143 tys., to w zeszłym roku już 230 tys. – podaje NBP.
Układ sił może się jednak wkrótce zmienić. Największe sieci handlowe i gastronomiczne, ale także m.in. Orlen i LOT, postanowiły połączyć siły i wspólnie wymusić na bankach obniżenie kosztów obsługi kart. – Już w najbliższych tygodniach w ramach Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” przedstawimy nasze postulaty Związkowi Banków Polskich. Mamy nadzieje, że rozsądek zwycięży i uda nam się ustalić reguły, które będą do zaakceptowania dla wszystkich. Ale jeśli nie będzie to możliwe, sięgniemy do bardziej stanowczych form nacisku – mówi „DGP” Jarosław Wereszczynski, dyrektor ds. korporacyjnych w Tesco Polska.
Osiągnięcie porozumienia nie będzie łatwe. – Nikt nie dziwi się, że musi płacić za abonament telefoniczny czy dostawę prądu, a oburza się, że karty bankowe nie są darmowe. A przecież nad bezpieczeństwem i dostępnością naszych pieniędzy pracuje 200 tys. pracowników sektora bankowego – mówi „DGP” Przemysław Barbrich, rzecznik Związku Banków Polskich. I wskazuje, że do tej pory Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) nie zdołał ukarać banków za zbyt wysokie opłaty transakcji bezgotówkowych. Wniosek w tej sprawie na karę aż 162 mln zł został niedawno odesłany przez Sąd Najwyższy do rozpatrzenia przez sędziów niższej instancji.
Eksperci wskazują, że udowodnienie bankom pobierania wygórowanych opłat nie będzie łatwe, bo każda umowa między instytucjami finansowymi a sklepami i sieciami usług jest odmienna i poufna. Dlatego członkowie Lewiatana przyznają nieoficjalnie, że mogliby pójść śladami Biedronki i solidarnie przez kilka miesięcy wstrzymać przyjmowanie opłat bezgotówkowych. – To byłby bardzo bolesny cios dla banków. Aż jedna piąta ich zysków pochodzi właśnie z obsługi kart – wskazują nasi rozmówcy. Ich zdaniem banki już przełamały kryzys i mają z czego ustępować. Tylko w okresie styczeń – maj zysk działających w Polsce banków osiągnął 4,5 mld zł, 20 proc. więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Atutem Lewiatana jest też zaangażowanie po jego stronie rządu. Co prawda, na razie nie ma w parlamencie żadnego projektu ustawy, która regulowałaby zasady płatności bezgotówkowych. Jednak do inicjatywy przyłączyło się kilka wielkich spółek, których strategicznym udziałowcem jest Skarb Państwa.



Biedny sponsoruje bogatego

W czasach kryzysu płacenia wygórowanych stawek bankom mają dosyć nie tylko Polacy. Z tego samego powodu pętla wokół instytucji finansowych zacieśnia się także w Stanach Zjednoczonych. Ale tu sprawą zajęło się bezpośrednio państwo.
Na fali rozliczeń sektora finansowego z wywołania niedawnego kryzysu prezydent Barack Obama podpisał kilka tygodni temu tzw. ustawę Dodda-Franka. Ustanawia ona, od 1 stycznia 2011 r., maksymalny pułap opłat za płatności kartami debetowymi na poziomie 1 proc. – Teraz przychodzi czas na znacznie poważniejszą batalię: uregulowanie rynku opłat kartami kredytowymi – mówi „DGP” Joanna Stavins, ekonomistka w oddziale amerykańskiej Rezerwy Federalnej w Bostonie. Jest ona współautorką opublikowanego przed kilkoma dniami kompleksowego raportu, który pokazuje, że opłaty pobierane przez banki za obsługę operacji bezgotówkowych osiągnęły w ubiegłym roku aż 40 mld dol. – To suma, którą zasadniczo można by uznać za dotowanie bogatszych Amerykanów przez biedniejszych – uważa Stavins.
W Ameryce banki odniosły bezprecedensowy sukces i przekonały klientów do korzystania z kart kredytowych. Jak wyliczyła Rezerwa Federalna, przeciętna rodzina posiada aż 3,24 kart kredytowych. Ale im jest bogatsza, tym ma ich więcej. O ile osoby zarabiające do 25 tys. dol. rocznie posiadają średnio 1,45 kart, to te, których dochody przekraczają 100 tys. dol., już 5,42 karty.
Używanie kart stało się więc de facto potężnym systemem redystrybucji dochodów, tyle że tym razem od biedniejszych do bogatszych. Mechanizm jest prosty. Tak jak w Polsce ceny w amerykańskich sklepach są jednolite, niezależnie od tego, czy zakupu dokonujemy kartą, czy gotówką. Z tej pierwszej formy korzystają przede wszystkim bardziej zamożni klienci, a z drugiej – biedniejsi. Autorzy raportu ustalili, że średnio rodzina stale płacąca gotówką przekazuje rocznie 151 dol. tym, którzy używają kart. A rodzina, która stale reguluje transakcje bezgotówkowe, dostaje przeciętnie roczny prezent od biedniejszych Amerykanów wart 1482 dol. Inne wyliczenie pokazuje, że rodziny, których roczny dochód nie przekracza 20 tys. dol., przekazują każdego roku w prezencie 23 dol. najbogatszym gospodarstwom domowym (o dochodzie większym niż 150 tys. dol.). Dla tych ostatnich to podarunek wart 756 dol.
Opłaty bankowe za obsługę transakcji bezgotówkowych są w Stanach Zjednoczonych przynajmniej równie wysokie jak w Polsce. Banki utrzymują je w ścisłej tajemnicy. Jednak zdaniem Rezerwy Federalnej przeciętny koszt transakcji to przynajmniej 2 proc.
Sama Visa rozliczyła w ubiegłym roku operacje o wartości 4,4 bln dol., z czego około połowa przypada na same Stany Zjednoczone.



Holandia mogła, to może i reszta?

– Używam codziennie karty kredytowej do uregulowania płatności nie tylko dlatego, że to wygodne, ale także z powodu wielu nagród. Za każdą dokonaną płatność otrzymuję od Visy zwrot 1 proc. wydatków – przyznaje Joanna Stavins.
To tylko jedna z form, jaką amerykańskie banki stosują, aby zachęcić klientów. Przy okazji dokonywanych transakcji można też zdobywać punkty, by później zamienić je na darmowe bilety lotnicze. Istnieje także szereg ułatwień, jak możliwość płacenia za rachunki niższe niż 25 dol. bez konieczności składania podpisu i okazania dowodu tożsamości. – Takie ułatwienia zwiększają ryzyko oszustw. Jednak banki wliczają to w koszty. Mają tak duże zyski, że mogą pozwolić sobie na niewielkie straty – uważa Nicolas Veron, ekonomista współpracujący z waszyngtońskim Peterson Institute for International Economics. Z tego samego powodu coraz częściej amerykańskie banki oferują klientom karty z górnym limitem strat w razie zagubienia lub kradzieży kart. Zwykle wynosi on 50 – 100 dol. Jeśli złodziej zdąży przed zablokowaniem karty kupić np. telewizor za 5 tys. dol., stratę pokrywa bank.
Instytucje finansowe w Stanach Zjednoczonych stać na tak szeroki gest, bo do tej pory nie tylko państwo dawało im wolną rękę w określaniu wysokości marż, ale i konkurencja na rynku była niewielka. Przeszło trzy czwarte transakcji bezgotówkowych kontrolują dwie spółki: Visa i MasterCard. Ale nawet między nimi konkurencja nie jest zbyt ostra, bo ich większościowymi udziałowcami pozostają największe amerykańskie banki: JPMorgan, Goldman Sachs, Bank of America, Citibank, Merrill Lynch i Wachovia.
Także w Polsce i w całej Europie Visa oraz MasterCard nie mają realnych konkurentów. Amerykanie utrzymują na rynku kart kredytowych przytłaczającą przewagę z dwóch powodów: byli pierwszymi, którzy wpadli na pomysł masowego emitowania kart kredytowych, i zdobyli w tej dziedzinie ogromną przewagę technologiczną.
Bank of America już pod koniec lat 50. eksperymentował z pierwszymi kartami kredytowymi, a 10 lat później, wspólnie z innymi amerykańskimi bankami, wprowadził na rynek masowy produkt, który nazwano „Visa”. Mniej więcej w tym samym czasie w Kalifornii zespół lokalnych instytucji finansowych opracował konkurencyjną kartę, która już jako MasterCard została stopniowo przejęta przez największe banki w kraju.
W zeszłym roku cztery identyczne centra komputerowe Visy w USA, Europie i Chinach przeprowadziły 62 mld operacji finansowych. W ciągu jednej sekundy są one zdolne obsłużyć aż 10 tys. transakcji. Takich wyników, przy pełnym bezpieczeństwie obrotów, nie jest zdolny zapewnić na rynku finansowym nikt poza Visa i MasterCard.
– Tajemnicą absolutnej dominacji obu firm jest też system ich działania. Nie emitują własnych kart, nie udzielają samodzielnie kredytów. Oferują jedynie na identycznych zasadach gotowy produkt wszystkim bankom świata spełniającym określone warunki. Dlatego tak naprawdę instytucje finansowe nie mają interesu w przełamaniu duopolu, bo same czerpią z tego część zysków – tłumaczy „DGP” Daniel Gros, ekonomista i ekspert brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).
W ubiegłym, kryzysowym roku przy obrotach niespełna 7 mld dol. zysk netto Visy osiągnął bajeczną sumę 2,5 mld dol. Zatrudniający zaledwie 5 tys. pracowników zarobił w tym czasie na czysto 1,5 mld dol. To miara, jak bardzo obie spółki korzystają ze swojej dominującej pozycji na rynku.
Co się stanie, jeśli, jak radzi Rezerwa Federalna, prezydent Obama narzuci obu spółkom górny limit opłat? Na radykalny krok zdecydowały się niedawno władze Australii. Górny pułap opłat został tu określony, w zależności od rodzaju kart, na 0,5 – 1 proc. – Przywileje dla właścicieli najlepszych kart kredytowych zostały przez banki radykalnie ograniczone, bo nie mają one już z czego ich fundować. Ale system działa nadal, bez zakłóceń – wskazuje Joanna Stavins.
W wielu krajach Unii Europejskiej takie regulacje obowiązują od dawna, choć Bruksela nie narzuca tu jednego, wspólnego rozwiązania. Wyjątkowo niskie stawki pobierają za używanie karty banki holenderskie. Jednak tu rząd zgodził się na podawanie w sklepach dwóch stawek: przy opłatach gotówkowych i bezgotówkowych. To zachęciło zarówno Visę, jak i MasterCard do ograniczenia marż zysków, aby utrzymać klientów. – Prawo europejskie narzuca bankom podawanie o wiele większej liczby informacji o transakcjach niż w USA. To ułatwia uregulowanie tego rynku – przyznaje Joanna Stavins.
Eksperci Lewiatana uważają jednak, że ograniczenie marży operacji bezgotówkowych jest w interesie samych banków. – Oni zachowują się jak właściciele restauracji, którzy tłumaczą, że muszą pobierać wysokie opłaty, bo Polacy rzadko jedzą na mieście i inaczej groziłoby im bankructwo. Nie rozumieją, że obniżając ceny, rozwinęliby rynek i sami mogliby skorzystać. Z bankami jest dokładnie tak samo – mówi jeden ze specjalistów konfederacji.