Przed ponad stu laty skończyła się gorączka złota, teraz rozpoczyna się gorączka atomu, także w Polsce. Firmy energetyczne, producenci reaktorów, firmy budowlane, a nawet gminy, na terenie których mogą powstać elektrownie jądrowe już przeliczają, ile mogą na niej zarobić. – Owszem, to złoto, tylko dokopać się do niego bardzo trudno – ostrzegają ci, którzy w praktyce zetknęli się z nowymi atomowymi inwestycjami. Mówią wprost: zapomnijcie o prądzie z atomu już w 2020 r.
To będzie gigantyczny program gospodarczy. Tylko postawienie dwóch pierwszych elektrowni jądrowych, zatwierdzone już przez rząd, pochłonie 20 mld euro, czyli z grubsza tyle samo, ile cała, istniejąca i planowana, sieć autostrad w Polsce. Wpływ inwestycji w atom na gospodarkę będzie jednak daleko większy, bo prace przy dwóch elektrowniach potrwają 5 – 7 lat, a autostrady buduje się jeszcze od czasów Hitlera i końca projektu nie widać.

Podchody pod atom

Na warszawskim Okęciu coraz częściej lądują przedstawiciele zagranicznych koncernów energetycznych, producentów reaktorów i potentatów budowlanych. Badają teren, szukając podwykonawców i nawiązując kontakty polityczne.
Głównym inwestorem pierwszych dwóch elektrowni jądrowych będzie Polska Grupa Energetyczna (PGE), największy krajowy producent prądu z ponad 40-procentowym udziałem w rynku. Do konsorcjum, które ma powstać jeszcze w tym roku, dobierze sobie jednego lub więcej partnerów branżowych, zachowując 51 proc. udziałów. Wśród potencjalnych współinwestorów, którzy dostarczą know-how i pomogą przy budowie i zarządzaniu elektrowniami, wymienia się takie firmy, jak francuski Electricite de France (EdF), niemieckie RWE czy szwedzki Vattenfall.
Nie tylko w Polsce nawet największa firma energetyczna nie jest w stanie udźwignąć sama takiej inwestycji. Przeważnie tworzone są konsorcja. Na przykład w Rumunii elektrownię w Czernowodzie buduje obok lokalnego państwowego koncernu energetycznego pięć firm z branży – czeski CEZ, włoski Enel, francuski EdF, hiszpańska Iberdrola, niemiecki RWE oraz duży odbiorca energii z indyjskim rodowodem ArcelorMittal. Istna wieża Babel.
Za faworyta starań o bliską współpracę z naszym PGE uchodzi EdF. Jeśli rzeczywiście wygra, można przyjąć za pewnik, że kupimy reaktory także od Francuzów z Arevy. Obie firmy idą ręka w rękę, w środę podpisały nawet pod auspicjami Pałacu Elizejskiego partnerstwo strategiczne. Francja ma ogromne doświadczenie w energetyce jądrowej (aż 80 proc. wytwarzanej tu energii pochodzi z atomu) i chce je wykorzystać do ekspansji zagranicznej. Paryż chce zarobić na obecnym światowym renesansie energii jądrowej i ze swoich firm uczynić największego na świecie atomowego gracza. Prezydent Nicolas Sarkozy zabiega o kontrakty, bez skrupułów wykorzystując swoje wpływy, skąd przylgnął już do niego przydomek „atomowy domokrążca”. Teraz zaś Polska potrzebuje jego poparcia, by storpedować unijne plany podwyższenia z 20 do 30 proc. skali obowiązkowej redukcji emisji CO2 do 2020 roku, co zagraża naszemu przemysłowi.
Choć swoje reaktory chcą nam sprzedać także Rosjanie, Koreańczycy czy Kanadyjczycy, obok francuskiej Arevy najbardziej liczą się na tym polu dwa koncerny amerykańskie: Westinghouse i General Electric. Większościowe udziały w tym pierwszym kupili zresztą w 2006 r. Japończycy za 5,4 mld dol., słusznie przewidując powrót atomowego boomu. Również GE współpracuje z Japończykami z Hitachi. Japonia jest atomową potęgą – rozpoczęła swój pokojowy program jądrowy w latach 70. po wojnie izraelsko-arabskiej i wybuchu wielkiego kryzysu energetycznego. Obecnie zajmuje trzecie miejsce na świecie pod względem liczby czynnych reaktorów.
– Najtańszą ofertę w Polsce złożą zapewne dostawcy z Korei Południowej, bo ich rząd subsydiuje eksport – ocenia Andrzej Strupczewski, przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego. Koreańczycy pokonali właśnie uchodzących za faworytów Francuzów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, zdobywając zlecenie na cztery reaktory. – Francuskie urządzenia są licencjonowane na całym świecie, a koreańskie na razie tylko w tym kraju. Nie można więc powiedzieć na pewno, że są tej samej klasy. A to też trzeba brać pod uwagę – zastrzega jednak Strupczewski.
Stawiając na rozwój energetyki jądrowej, Polska nie jest wyjątkiem. Na całym świecie odkurza się stare plany, które zarzucono zaraz po Czarnobylu, jak we Włoszech, gdzie w 1987 r. parlament zakazał takich inwestycji. Przerwano też prace nad Elektrownią Jądrową Żarnowiec – w 1990 r. podjęto decyzję o jej likwidacji. W kolejnych latach oddawano jeszcze do użytku elektrownie, których budowę wcześniej rozpoczęto, ale ostatnich 10 lat było już okresem posuchy.



Powrót reaktorów

Kilka lat temu przyszedł jednak wstrząs. Ceny ropy oszalały, osiągając nawet 150 dol. za baryłkę. Pojawiły się problemy z dostawami gazu, związane m.in. z konfliktami o rozliczenia Rosji z krajami tranzytowymi. Nadzwyczaj wysokie okazały się też koszty alternatywnych źródeł energii. Z atomem się przeproszono. Tymczasem szybko rośnie zapotrzebowanie na energię elektryczną. W Polsce może zacząć jej brakować już w 2013 r. i trzeba będzie się ratować kosztownym importem.
W efekcie coraz więcej krajów zamierza budować u siebie elektrownie jądrowe. Do 2024 r. na świecie powinno powstać nawet 370 bloków energetycznych, podczas gdy w ciągu ostatnich 15 lat oddano do użytku ich tylko 70. Otwiera się rynek inwestycji wartych do 2030 r. nawet 1 bln dolarów.
Najwięcej reaktorów przybędzie w Chinach i Indiach, gdzie szczególnie aktywny jest rosyj
ski Rosatom. Rosjanie chcą nas także namówić do wspólnej budowy elektrowni atomowej pod Kaliningradem. Ich celem jest uzyskanie udziału w światowym rynku w wysokości 25 proc. Zaostrzająca się konkurencja na tym rynku i masowa produkcja oznaczać może nadzieję na spadek cen.
Renesans energetyki jądrowej to otwarcie wielkiego rynku zbytu dla polskich firm. I to nie tylko w Polsce. Jedna elektrownia składająca się z dwóch reaktorów o łącznej mocy 3 tys. megawatów (a takie dwie zaplanowano w Polsce), kosztuje 8 – 10 mld euro. Oznaczałoby to, że nasz rynek do 2030 r. może być wart prawie 30 mld euro. „Prawie”, ponieważ kolejne elektrownie zwykle są już nieco tańsze.
Zachodnie firmy już zaczęły grać „polskim wkładem”. EdF niedawno zadeklarował, że połowa kosztów budowy zostanie w Polsce. Przebił go jednak Westinghouse. W rozmowie z „DGP” deklaruje, że w przypadku wyboru jego technologii AP1000 Polacy mogliby zrealizować 70 proc. prac związanych z dostarczeniem urządzeń i budową elektrowni. – Jeśli Polska podejmie decyzję przed innymi krajami w regionie, może stać się zapleczem atomowym dla Europy, czyli korzystać jako dostawca także na inwestycjach w energetykę jądrową w innych krajach europejskich – dodaje Robert T. Pierce, dyrektor ds. projektów międzynarodowych.
Polskie firmy mogłyby zacząć zarabiać na rynku macierzystym w 2016 r., gdyż wówczas, zgodnie z przyjętym przed rokiem ramowym harmonogramem działań na rzecz energetyki jądrowej, rozpoczęłaby się budowa pierwszego obiektu, najpewniej w Żarnowcu. Wcześniej należy przygotować prawo, powołać państwową instytucję nadzorującą oraz spiąć inwestycję od strony organizacyjnej i finansowej.

Polskie firmy już budują

W atomowy biznes nie jest jednak łatwo wejść. Zdaniem Jacka Faltynowicza z Elektrobudowy polskie firmy nie zdążą powiększyć swych kompetencji, by wykonywać najbardziej zaawansowane prace. W grę wchodzi podwykonawstwo wielkich koncernów. Tego zdania są też potencjalni inwestorzy.
Przy zdobywaniu kontraktów przewagę będą mieć ci, którzy zyskali już doświadczenie na atomowych placach budów. Takich firm jest już sporo. We Francji i w Finlandii podwykonawcami są takie firmy, jak: Erbud, Polbau, Energobudowa, Energomontaż-Północ, Rafamet czy Format Lambda.
Energomontaż-Północ w Gdyni liczy, że dostarczy stalowe obudowy dla reaktorów. W ubiegłym roku firma wykonała w Gdyni taką obudowę dla Finów. Ważyła tysiąc ton i miała 46 metrów średnicy. – Film pokazujący budowę i transport przez Bałtyk kopuły do reaktora na specjalnym pontonie robi wielkie wrażenie na naszych kontrahentach i szybko pcha do przodu różne negocjacje – przyznaje Andrzej Rodziewicz, dyrektor handlowy firmy.
Również w poprzednim programie energetyki jądrowej w Polsce z lat 80. uczestniczyło wiele polskich przedsiębiorstw. Polski przemysł produkował prawie wszystkie urządzenia z wyjątkiem zbiornika ciśnieniowego reaktora i wytwornic pary dla pierwszych dwóch bloków, które wyprodukowały zakłady Skoda w ówczesnej Czechosłowacji. Katowicka Elektrobudowa zamierza teraz oferować polskim atomówkom instalacje elektryczne, kable i urządzenia rozdzielcze, automatykę i aparaturę kontrolno-pomiarową. Takie urządzenia montuje już teraz na budowie elektrowni jądrowej w fińskim Olikiluoto.
Również w Finlandii zdobywa doświadczenie w takich inwestycjach Polbau, największa polska firma budowlana działająca na rynku niemieckim. Polbau robi w Olikiluoto maszynownię, pompownię i pięć innych obiektów towarzyszących, na przykład z zapasowym zasilaniem. Są to konstrukcje żelbetowe, które sięgają nawet 15 metrów w głąb ziemi i wznoszą się 20 metrów powyżej. Budynek maszynowni ma ćwierć miliona metrów sześciennych kubatury. Za swoje prace firma dostanie 65 mln euro.
– Oczywiście, że wystartujemy w walce o zlecenia przy budowie atomówki w Polsce, ale jeśli cena będzie decydować, to obawiam się, że wygra ktoś bez doświadczenia. My przekonaliśmy się, ile to kosztuje wysiłku, więc na pewno nie damy niskiej ceny – mówi z kolei Jan Mistur, dyrektor polskiego ramienia spółki Polbau.
Zwraca uwagę, że wiele polskich firm już zaciera ręce i śni o zarobkach, nie zdając sobie sprawy, jak trudne jest przeprowadzenie projektu. Pokazuje to przykład pierwszych dwóch od ponad 10 lat elektrowni budowanych w Europie Zachodniej: we Flamanville we Francji i w Olikiluoto w Finlandii – obie są opóźnione o kilka lat, a koszty inwestycji wzrosły o połowę.
Problemy z nowymi inwestycjami biorą się stąd, że po latach marazmu w energetyce jądrowej dostawcy zaczynają oferować nowe, lepsze technologie, wprowadza się też większe zabezpieczenia, jak np. dodatkowy zbiornik do chłodzenia i ściany o grubości 2,6 m, które mają wytrzymać uderzenie dużego samolotu pasażerskiego.
Elektrownia Olikiluoto powstaje na skalistej wyspie nad Zatoką Botnicką. Projekt był imponujący i ekologiczny. Nie marnuje się ciepła – wodę morską wykorzystywaną do chłodzenia reaktora, gdy już odbierze ciepło, będzie się kierować do ogrzewania ogrodów z... arbuzami i winogronami.
Niestety, prace nie idą tak szybko, jak zakładano. „Chaos na budowie dowodzi, że w świecie zachodnim branża nie jest w stanie realizować tak wielkich projektów tanio, bezpiecznie, bez wsparcia państwa i bez potknięć” – napisał o tej inwestycji niemiecki tygodnik „Der Spiegel”. Nie dość, że budowa ma trzyletnie opóźnienie, to budżet już został przekroczony o 2 – 3 mld euro. Fiński koncern energetyczny TVO domaga się od budującej reaktor Arevy odszkodowania, twierdząc, że „błędy w projekcie bloku są karygodne”. Z kolei Areva zarzuca Finom, że za późno stworzyli dokumentację budowlaną. Prowadzenia inwestycji nie ułatwia to, że na budowie przebywa 4 tys. pracowników z 60 krajów i 700 firm. Ponad jedna trzecia z nich to Polacy. Opowiadają, że trzeba przywyknąć do długich procedur odbioru, przestojów (jedna dziura wywiercona w złym miejscu może na kilka miesięcy zatrzymać prace), kontroli, poprawek. By trzymać odpowiednią temperaturę betonu, często pracuje się pod specjalnymi namiotami. – To, co się planuje w Polsce, jest nierealne. Widząc, co tu się dzieje, nie wierzę, że w 2020 r. popłynie pierwszy prąd z atomówki – powiedział nam szef jednej z pracujących w Finlandii firm.



Samorządy liczą pieniądze

Na zyski związane z budową i działalnością elektrowni jądrowych liczą nie tylko firmy. O inwestycje zabiegają lokalne samorządy. Z rankingu sporządzonego przez Ministerstwo Gospodarki spośród ponad 20 potencjalnych lokalizacji największe szanse na pierwszy obiekt mają okolice Żarnowca na Pomorzu. Ale piłka jest wciąż w grze. Konkretna lokalizacja ma być wybrana do 31 grudnia 2013 r.
Samorządy chcą, by było u nich tak jak w najbogatszej w Polsce gminie Kleszczów, na terenie której znajduje się Elektrownia Bełchatów. Do jej kasy wpływa rocznie około 170 mln zł, z czego 90 mln zł to sam podatek od nieruchomości. Gmina mogła sobie wybudować halę sportową i fundować 4 tys. mieszkańców bezpłatne specjalistyczne badania lekarskie.
Ale na tym lista korzyści się nie kończy. W kilku krajach, np. we Francji, okoliczni mieszkańcy mają zniżki na prąd. – Przed tygodniem byli u nas ekolodzy i sugerowali, że jesteśmy za atomem, bo nam tani prąd obiecano. A to nieprawda – mówi wójt Krokowej Henryk Doering. Jego zdaniem 70 – 80 proc. okolicznych mieszkańców jest za atomem, pozostałych trzeba jeszcze przekonać. Podobnie przewagę maja zwolennicy w Klempiczu na północ od Poznania, gdzie powołali nawet stowarzyszenie „Klempicz – Tak”.
10-tysięczna gmina Krokowa pod Żarnowcem, na terenie której najpewniej znajdzie się elektrownia, żyje obecnie z turystyki. Do jej kasy wpływa rocznie około 33 mln zł. Kwota ta mogłaby wzrosnąć wielokrotnie, choć minister Hanna Trojanowska, pełnomocnik rządu ds. energetyki atomowej, zamierza zaproponować taki podział dochodów z podatków, by bez względu na lokalizację projektu, skorzystały na tym także sąsiednie gminy. Z pewnością nie zabrakłoby jednak pieniędzy na budowę przystani jachtowej nad Jeziorem Żarnowieckim.
Wójt Krokowej odpowiadał w latach 80. za zaplecze hotelarsko-gastronomiczne budowy elektrowni Żarnowcu. Wtedy pracowało tu kilka tysięcy osób, dla których wybudowano 45 bloków mieszkalnych w pobliskiej Redzie. Teraz więcej się płaci, ale nie daje się takiego zabezpieczenia socjalnego. Wtedy ściągano pracownikom nawet meble, a po papier toaletowy jeździło się do samego producenta w Świeciu.
Ale w walce o atom inne gminy nie składają broni. Marszałek województwa zachodniopomorskiego Władysław Husejko przekonywał już Donalda Tuska, by elektrownia powstała na jego terenie, w Kopaniu koło Darłowa.
I tu, podobnie jak w Krokowej, nie trzeba stawiać nowych hoteli, bo w gminie są tysiące pokoi w domach i pensjonatach, gdzie mogliby zamieszkać budowniczowie i późniejsi pracownicy elektrowni. To może być większy zarobek dla miejscowych, bo turyści przyjeżdżają głównie w sezonie, który twa miesiąc, dwa. – Teraz właśnie pada deszcz, to chodzą i marudzą, że nie pojechali do Grecji – dodaje Henryk Doering.
Czy elektrownia atomowa wypłoszy część turystów? Zdaniem Doeringa efekt może być przeciwny, taki obiekt przyciągnie turystów. Za granicą jeżdżą całe wycieczki, by zwiedzać elektrownie jądrowe. To prawdziwe dzieła sztuki industrialnej. W Dolnej Saksonii i we francuskim Calais ustawiają się wręcz kolejki do zwiedzania.
W Kopaniu wyliczyli, że budowa dałaby pracę 4 tys. ludzi i zamówienia roczne dla lokalnych firm na 40 mln euro (160 mln zł). Gotowa elektrownia to także w sposób pośredni i bezpośredni zatrudnienie dla dwóch tysięcy mieszkańców regionu. Dodajmy, zatrudnienie na 100 lat, bo tyle potrwa budowa, eksploatacja i wygaszanie elektrowni.
Ludzie przestali się bać, zaczęli liczyć pieniądze.