Peak, o którym na Zachodzie nikt nigdy nie słyszał, inwestuje miliony w kobiecy tenis. Chce sprzedawać więcej niż Nike. Wystarczy mu chiński rynek – Zachodu potrzebuje tylko do reklamy.
Mundial w RPA jest ostatnim bez silnej marki sportowej z Chin. Krajowi Środka znudziła się rola bezimiennego podwykonawcy, któremu za cały splendor musi wystarczyć wewnętrzna metka „made in China”. Niewiele brakowało, a z logo chińskiej firmy Erke zagrałaby na mistrzostwach świata reprezentacja Korei Północnej. Kapitalistyczna oferta z bratniego kraju została jednak już po eliminacjach przelicytowana przez włoską firmę Legea, która zaproponowała koreańskiej federacji 4 mln euro. Ujęty w kontrakcie dziesięciomilionowy bonus za zwycięstwo w mistrzostwach świata jeszcze przed startem pupili Kim Dzong Ila w PRA traktowano wyłącznie jak żart.
Skuteczniejsza w negocjacjach od Erke była ostatnio firma Peak z rocznymi przychodami na poziomie pół miliarda dolarów. Jej projekt sprzed kilku tygodni to pięcioletni kontrakt z organizacją WTA zarządzającą kobiecym tenisem. Wartości umowy nie ujawniono, wiadomo jednak, że wyrażona jest w milionach dolarów rocznie. Dzięki temu ma powstać linia strojów tenisowych i program sponsorski dla zawodniczek – być może skorzysta na tym nasza Agnieszka Radwańska, wciąż bez kontraktu odzieżowego, w przeszłości negocjowała go m.in. z nomen omen – Erke.
Peak ostrzy sobie zęby na pieniądze błyskawicznie rosnącej i coraz zasobniejszej klasy średniej w Chinach. Według raportów jest wśród nich 130 mln osób potencjalnie zainteresowanych tenisem, z czego 10 mln amatorsko gra. To dwa razy więcej niż na najbardziej wyrafinowanym tenisowym rynku Europy, czyli we Francji. I pomyśleć, że w Chinach to wciąż sport niszowy.
Okazuje się, że najprościej trafić do serc Chińczyków, wykorzystując wizerunek lekko egzotycznych dla nich światowych gwiazd. To ścieżka wydeptana przez Li Ninga, słynnego gimnastyka, a potem założyciela największej dziś sportowej firmy z Chin (ok. 10 proc. tamtejszego rynku, grubo ponad 7 tys. sklepów, dwucyfrowy wzrost sprzedaży co roku). W 2006 roku logo Li Ning do złudzenia przypominające swoosh Nike trafiło na koszulkę Shaquille’a O’Neala. Krótko po igrzyskach w Pekinie firma podpisała pięcioletnią umowę na 7,5 mln dol. z Jeleną Isinbajewą nazywaną carycą tyczki. Depcząca po piętach Li Ning Anta w zeszłym roku związała swój wizerunek z Jeleną Janković, wówczas tenisistką numer 1.
To tylko kilka przykładów z tłumu znanych koszykarzy, piłkarzy, tenisistów, lekkoatletów sponsorowanych przez chińskie firmy, ale światowa ekspansja tychże ogranicza się na razie tylko do sławnych jednostek. Ani Li Ning, ani Anta, ani Peak, ani Erke właściwie nie są dostępne dla konsumentów poza Chinami. Mają to w planach, ale najpierw chcą wygrać bitwę z Nike i Adidasem na własnym terenie.
– Znamy Chiny lepiej niż Nike, mamy produkty lepiej przystosowane dla lokalnych konsumentów. Chcemy dać im wybór – mówił szef Peaka Jim Xu. Jest o co walczyć – chiński rynek produktów sportowych szacowany jest na 6 mld dol. i przez najbliższy rok ma wzrosnąć o 14 proc.