To trzecie podejście Naczelnej Rady Aptekarskiej. Dwa pierwsze, mające na celu stłamszenie konkurencji, nie wypaliły. Teraz, odwołując się do wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, aptekarze domagają się limitowania liczby placówek, a także sztywnych cen na leki refundowane i zasady apteka dla aptekarza. Gdyby im się udało, my zapłacimy za leki wiecej, a oni zahamują rozwój konkurencji, czyli aptek sieciowych.

Ich propozycja to: maksymalnie jedna apteka na 5 tys. mieszkańców. Dziś jedna przypada na 2,8 tys. osób. Przed kilkoma dniami Trybunał Europejski uznał wprawdzie, że zasada demograficzna jest zgodna z prawem unijnym, ale jednocześnie podkreślił, że ogranicza ona przedsiębiorczość.

Argument aptekarzy, którym uzasadniają petycję do minister zdrowia Ewy Kopacz, jest dość bałamutny. – Chodzi o to, by apteki koncentrowały się na zaopatrywaniu społeczeństwa w leki, a nie na prowadzeniu wyniszczających wojen cenowych – mówi „DGP” rzecznik NIA Eugeniusz Jarosik.

Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha kontruje: argument o korzyściach dla chorych to tylko zasłona dymna. Tak naprawdę to walka o maksymalizację swoich zysków. A jest się o co bić – Polacy wydają na leki 27 mld zł, z czego około 13 mld na leki refundowane.

Dziś Polska ma jeden z najwyższych w Europie wskaźników liczby aptek. W efekcie powstał rynek pacjenta, czyli bardzo różnorodna oferta cenowa leków, promocje kosmetyków, a nawet programy lojalnościowe.

W aptekach sieciowych, które stanowią już niemal połowę rynku, ceny leków są średnio o 15 procent niższe, a zdarzają się i o 30 procent niższe niż u konkurencji. A to właścicielom małych aptek bardzo się nie podoba. Brak ograniczeń sprzyja rozwojowi tzw. sieciówek – twierdzą – które wypierając indywidualne apteki, dążą do monopolizacji rynku. – A gdy im się to uda, będą mogli narzucić wysokie ceny – mówi szef NIA Grzegorz Kucharewicz.

Magdalena Cieloch z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów mówi krótko: – Konkurencja jest zawsze dobra dla odbiorców. Zwiększa się dostępność towarów, maleją ceny – mówi Cieloch.

Aptekarze przekonują jednak, że w ich branży ta zasada się nie sprawdza.



Apteka to taki sam biznes jak prowadzenie sklepu mięsnego – konkurencja wymusza schodzenie z cen i wymyślanie sposobów na przyciągnięcie klienta. Aptekarze robią wszystko, by to zmienić i zmaksymalizować zyski.

Dziś w aptekach leki za złotówkę to żadna nowość, aby utrzymać klientów, oferują też pakiety lojalnościowe, a nawet ogłaszają konkursy, w których można wygrać egzotyczne wakacje. Jednak gdyby aptekarzom udało się – jak się tego domagają – doprowadzić do zmniejszenia liczby aptek w Polsce (aby na 5 tys. mieszkańców była nie więcej niż jedna apteka) i wprowadzenia sztywnych cen na leki, moglibyśmy zapomnieć o promocjach i tanich lekach. – Apteki nie będą miały żadnej motywacji, aby walczyć o klienta jakością i ceną swoich usług – twierdzi Elżbieta Witkowska-Grochowalska z Instytutu Prawa Konkurencji.
Na szczęście Polska ma jedno z najwyższych w Europie zagęszczenie aptek na jednego mieszkańca (apteka na 2,8 tys. mieszkańca), więc ich właściciele mają silną motywację. Jeszcze.
Sieć prywatnych aptek woj. zachodniopomorskiego Nasza Apteka zrobiła promocję. Paracetamol za niecałą złotówkę. CalciumC za niecałe 2 zł. Cosmedika swoim wiernym klientom oferuje pakiet lojalnościowy. Pacjent za każdy zakup powyżej 30 złotych otrzymuje 1 pieczątkę. Po zebraniu dziesięciu – otrzymuje 15-procentowy rabat na zakup dowolnych suplementów diety i kosmetyków. Jeszce dalej poszedł Super-Pharm. W czerwcowej gazetce kusi konkursem, w którym nagrodą są wakacje na Bali.
Najwięcej atrakcyjnych promocji mają apteki sieciowe. – Im dużo łatwiej umawiać się z hurtownikami na obniżki cen – tłumaczy Grzegorz Kucharewicz, prezes Naczelnej Izby Aptekarskiej.



Jeden z lekarzy warszawskiego szpitala MSWiA ostrzega jednak, że takie zabiegi promocyjne są obliczone na zdobycie lojalności klienta. – Apteki po kilku miesiącach nagle znacznie podnoszą ceny, licząc, że pacjenci dalej będą je kupować – mówi. Jednak zaraz będą musiały wymyślić inny chwyt, aby klient nie uciekł im do konkurencji.
Gra idzie o dużą stawkę. Wartość rynku farmaceutycznego w Polsce wyniosła w ubiegłym roku 25,7 mld zł. I choć największy – bo 47 proc. – udział w tym rynku mają leki refundowane, to dobry interes robi się też na wszystkich środkach bez recepty: m.in. suplementach diety, kosmetykach. Stanowią one jedną trzecią rynku.
Aptekarze, którzy apelują do minister Kopacz o zmniejszenie liczby aptek, twierdzą, że wolna amerykanka na rynku aptekarskim ostatecznie może się odbić na pacjentach. Straszą, że monopol przejmą sieciówki. – Już dziś wiele aptek zostało u nas przejętych przez większe podmioty – mówi „DGP” prezes izby aptekarskiej w Małopolsce Piotr Jóźwiakowski. A szef NIA zapewnia zaraz, że nie tyle o zyski aptekarzy im chodzi, ile o dobro pacjentów. Bo kiedy apteki sieciowe zdobędą monopol, podwyższą ceny. Bo konkurencja będzie mniejsza.
Poza tym, zdaniem farmaceutów, konkurencja pomiędzy placówkami powinna być regulowana, bo chodzi też o pieniądze publiczne. Do aptek płyną pieniądze z Narodowego Funduszu Zdrowia na leki refundowane. W ubiegłym roku było to 8,4 mld zł. A kiedy ludzie widzą promocje w aptekach, chodzą od lekarza, by zdobyć jak najwięcej recept i kupić lek po atrakcyjnej cenie na zapas.
– W zeszłym roku tylko w Poznaniu oddano 11 ton niezużytych leków – mówi Grzegorz Kucharewicz.
Na kontrolowanie rynku farmaceutycznego przez przez państwo zdecydowało się kilkanaście krajów Unii. Kryteria demograficzne i geograficzne stosuje się m.in. we Francji, w Austrii i Hiszpanii. W Niemczech obowiązuje zasada apteka dla aptekarza, co wyklucza z prowadzenia tych placówek niefarmaceutów, a to ma sprawić, że pacjent będzie bezpieczniejszy. Kiedy jednak pytamy ekonomistów o rolę takich zasad dla dobra pacjenta, śmieją się. Jak mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha – zawsze chodzi tylko o zysk.
25,7 mld zł – tyle pieniędzy Polacy wydali w ubiegłym roku na leki
8,4 mld zł – kosztowała w ubiegłym roku NFZ refundacja kosztów leków