Kanclerz Angela Merkel chce zmian w traktacie lizbońskim. Jose Barroso mówi stanowcze „nie”. Komisja Europejska przekonuje, że nie może być mowy o reformowaniu Unii bez jej udziału. Nawet jeśli chcą tego najwięksi gracze w UE.
Po raz pierwszy w ciągu sześciu lat urzędowania Jose Manuel Barroso sprzeciwił się planom Niemiec. Poszło o zmiany w traktacie lizbońskim zgłoszone przez Angelę Merkel.
Niemcy chcą zapisać w traktacie kary za nagminne łamanie deficytu budżetowego przez członkow stery euro. We wczorajszym wydaniu „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Barroso stanowczo zaprotestował w imieniu Komisji Europejskiej: – Byłoby naiwne sądzić, że traktat da się zreformować tylko w tych obszarach, na których zależy Niemcom. Choć jesteśmy otwarci na dobre pomysły, nie zaproponujemy zmian w traktacie – powiedział.

Niemcy są w izolacji

Portugalczyk oskarżył także Niemcy o bierność w pierwszych miesiącach kryzysu. Uznał, że to pogłębiło kłopoty Grecji. – Do tej pory Niemcy odniosły ogromne korzyści z istnienia euro. Sądzę, że niemieccy politycy powinni jasno to przyznać. Czy niemieckie społeczeństwo wie, że 86 proc. nadwyżki handlowej ich kraju (115 mld euro) pochodzi z wymiany ze strefą euro? – mówił Barroso.
Szef KE zamierza wykorzystać osamotnienie Berlina w walce o reformę UE. Niemcy znalazły się w izolacji. Propozycję Merkel, aby zmienić traktat lizboński i zaostrzyć kary za łamanie przez państwa unii walutowej limitów budżetowych poparła tylko Austria. Ostro sprzeciwił się temu premier Wielkiej Brytanii David Cameron, a nawet Nicolas Sarkozy. – Barroso nie ryzykuje więc zbyt wiele – mówi „DGP” Thomas Klau, szef francuskiego oddziału European Council on Foreign Relations.
Atakując Niemcy, Barroso chce jednak osiągnąć więcej, niż tylko zapobiec nowej debacie. Traktat lizboński osłabił pozycję Komisji Europejskiej, tworząc nowe instytucje w Brukseli – przewodniczącego Rady UE i unijnego ministra spraw zagranicznych.
– Dodatkowo Komisja w trakcie kryzysu pozostawała bierna. Teraz mocnymi deklaracjami politycznymi Barroso chce odzyskać utracony teren – tłumaczy „DGP” Marco Incerti, ekspert brukselskiego Centrum Europejskich Studiów Politycznych (CEPS).

Traktat jak puszka Pandory

Dwa tygodnie temu Komisja Europejska zaproponowała odmienny od Niemców plan uzdrowienia finansów krajów strefy euro. Kładzie on akcent przede wszystkim na prewencję. Zgodnie z tym pomysłem rządy Unii Europejskiej miałyby w pierwszej połowie roku przedstawić w Brukseli projekty budżetów na przyszły rok. Byłyby one analizowane zarówno przez Komisję Europejską, jak i pozostałe państwa Unii. Komisja proponuje także system kar za notoryczne łamanie kryteriów z Maastricht. Ale tylko jako ostateczność. – To propozycja bardziej zrównoważona niż to, czego chcą Niemcy. Angela Merkel stawia niemal wyłącznie na kary: odebranie prawa głosu w Radzie UE, wstrzymanie wypłaty funduszy spójności, wysokie sankcje finansowe – mówi Thomas Klau.
Pojedynek między Merkel i Barroso powinien się rozstrzygnąć już 17 czerwca. Wtedy na szczycie w Brukseli przywódcy UE mają zdecydować, w jaki sposób zreformować system działania unii walutowej.
W sporze Komisja Europejska – Berlin zdecydowana większość ekspertów uważa, że modyfikacja traktatu lizbońskiego równałaby się otwieraniu puszki Pandory.
– Jeśli zaangażujemy się w zmianę dokumentu, będziemy skazani na niekończące się dyskusje, bo to wymaga ratyfikacji przez wszystkie 27 parlamenty narodowe. A musimy działać natychmiast. W ramach traktatu lizbońskiego też można zresztą wiele zrobić – mówi w rozmowie z „DGP” Jean-Luc Dehaene, były wieloletni premier Belgii i wiceprzewodniczący Konwentu Europejskiego. Właśnie z powodu niechęci do „otwierania Lizbony” uznawany za bezbarwnego Barroso ze sporu z Merkel może wyjść jako zwycięzca.