Widmo krąży nad Europą. Widmo spekulanta. Na szczęście unijni ministrowie finansów wbili widmu we wtorek wieczorem kolejny – i nie ostatni – osinowy kołek.
Tym razem spekulant przybrał postać inwestora wykorzystującego krótką sprzedaż, której właśnie zabroniły Niemcy. Ale też zamkniętych prywatnych funduszy inwestycyjnych – hedgingowych, nieruchomościowych, towarowych, venture capital i private equity. Unia nie pozostała wobec nich bierna. Skoro pozostawały poza regulacjami, trzeba je regulować. Skoro pozostawały poza nadzorem, trzeba je nadzorować. Niech składają raporty, niech deklarują przepływy finansowe, niech mówią wprost, w co inwestują.

Kto goni króliczka

A to, że unijne rozwiązania kontrolne mogą wprowadzić szalone perturbacje w londyńskim City, trudno. Na nic protesty Brytyjczyków. Na nic dociekania z USA, jak właściwie będzie wyglądał ten rynek od 2012 roku, kiedy unijne regulacje wejdą w życie. Tak jest. Zło trzeba nazwać złem, a spekulanta spekulantem, nawet jeżeli – a tak jest w tym przypadku – dokładnie nie wiadomo, jakich szkód narobił podczas kryzysu. Poddany unijnej kontroli prywatny fundusz zamknięty będzie się zachowywał spokojnie, odpowiedzialnie i na pewno nie wpadnie na różne kreatywne pomysły jak, nie przymierzając, grecki rząd. Przecież Grekom zabrakło jednego – kontroli właśnie. A że wiodące europejskie gospodarki niespecjalnie przejmowały się parametrami dotyczącymi finansów publicznych? To drugorzędna sprawa.
Weźmy takie banki. Przecież to instytucje wyregulowane i nadzorowane od lat. I pewnie dlatego ich harce i chwilowy brak odpowiedzialności w ostatnich latach kosztowały rządy na całym świecie zaledwie kilka bilionów dolarów. Gdyby nie odpowiednie przepisy oraz obowiązkowy, sprawny nadzór, byłoby najprawdopodobniej znacznie gorzej. A tak można powiedzieć, że dzięki skutecznym przepisom perturbacje zaledwie liznęły sektor finansowy. Kryzys po prostu pokazał skuteczność regulacji. Ale mimo to unijni przywódcy powinni pozostać czujni. I gonić króliczka, przepraszam, spekulanta wszędzie tam, gdzie się da. A że spekulant jest chciwy i sprytny, trzeba o tym głośno mówić społeczeństwu. Niech wie, jak ciężką walkę toczy cała Unia. Warto też podkreślić, że problem spekulanta jest równie ważny, a może nawet ważniejszy od wieloletniego życia na kredyt wielu europejskich państw, potężnych deficytów finansów publicznych i problemów ze sfinansowaniem długów. Tak, europejskie reformy powinny przebiegać dwutorowo: z jednej strony trochę zbijemy te deficyty, ale wskażemy też wroga tam, gdzie on się naprawdę czai. Dopiero wtedy będziemy mieli całkiem czyste sumienie.

Osinowe kołki w ruch

Pamiętała o tym kanclerz Niemiec Angela Merkel, która nie dalej jak wczoraj wygłosiła płomienne przemówienie w Bundestagu. Z jednej strony mówiła o państwach strefy euro, które wpadły w kłopoty i którym Niemcy będą musiały pomóc jakimiś 150 mld euro. Ale z drugiej strony poparła opodatkowanie nadmiernych zysków spekulantów oraz krociowe pensje finansistów. Tak, to nie zastępczy problem. Tym Europa będzie się zajmować na równi z kłopotami strefy euro.
A świat? Świat po prostu do tego nie dorósł. Nie docenił ani ciężkiej pracy regulacyjnej unijnych przywódców, ani koncepcji kanclerz Merkel. Euro było wczoraj słabiuteńkie, a parkiety Starego Kontynentu pyszniły się zdecydowaną czerwienią. Wniosek? Potrzeba więcej pracy. Reformatorskiej? No tak... Ale machanie kolejnymi osinowymi kołkami też się przyda.