Niepokój o Grecję i niefortunne wypowiedzi szkodzą walucie.
Rynek walutowy jest w takim stanie, że inwestorów wyprowadzają z równowagi wypowiedzi, które w normalnych warunkach skwitowaliby wzruszeniem ramion. Wczoraj detonatorem było oświadczenie Donalda Tuska.
Premier powiedział, że priorytetem rządu nie jest w tej chwili tworzenie kalendarza wejścia do strefy euro. Agencja Bloomberg napisała: „Przyjęcie euro nie jest w tej chwili dla Polski priorytetem”. Był to dla rynku sygnał do wyprzedaży, który w dodatku nałożył się na pogłębienie spadku euro w stosunku do dolara. W ciągu 20 minut złoty stracił względem euro 5 groszy.
A tak naprawdę powodu nie było. O tym, że rząd przestał przywiązywać dużą wagę do wejścia do strefy euro, wiadomo co najmniej od połowy ubiegłego roku, gdy okazało się, że wolny kurs złotego działa jak zawór bezpieczeństwa w warunkach kryzysu – czyli obecność w strefie w tej chwili nie byłaby opłacalna.
– Rynek jest wyjątkowo nerwowy, płynność jest niewielka, więc i reakcje są przesadne – mówi Marek Wołos z TMS Brokers.
Analitycy wieszczą jednak, że wczorajsze osłabienie złotego to jeszcze nie koniec.
– 4,20 zł za euro w niedługim okresie jest całkiem realne – mówi Marek Rogalski z DM BOŚ. Według niego spadek złotego to efekt wycofywania się z rynku globalnych funduszy inwestycyjnych.
– Rynek złotego jest dość płynny. Gdy taki inwestor jak fundusz chce wejść na nasz region, robi to, kupując złotego. Gdy chce z niego wyjść, sprzedaje naszą walutę. Stąd reakcja na złotym jest znacznie silniejsza niż na forincie czy czeskiej koronie, choć nasza gospodarka ma lepsze fundamenty niż węgierska czy czeska – mówi.
Kluczowym czynnikiem będzie kurs euro do dolara. Wczoraj euro potaniało do 1,27 dol. Według Marka Rogalskiego trend może zmienić przyjęcie przez kraje z peryferiów strefy euro reform, które porządkowałyby ich systemy fiskalne. Wczoraj taki drastyczny pakiet oszczędnościowy przyjął parlament Grecji. Do reform wzywał prezes Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet. Szef EBC wielokrotnie podkreślał jednak, że to zalecenie dotyczy wszystkich państw strefy euro, a nie tylko krajów takich jak Hiszpania czy Portugalia.



W podobnym tonie wypowiadają się liderzy największych państw UE. W czwartek we francuskiej prasie ukazała się wspólna odezwa Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego, którzy nawołują kraje strefy euro do wzmożonego nadzoru nad budżetami państw. Jednym z głównych wśród kilkunastu postulatów było wprowadzenie bardziej dotkliwych sankcji w przypadku przekroczenia norm fiskalnych ustalonych przez Brukselę.
Jean-Claude Trichet podkreślał: – Portugalia i Hiszpania nie są w tej samej grupie co Grecja. A sama Grecja nie zbankrutuje.
Rynek jednak boi się przeniesienia greckich problemów na inne kraje Europy Południowej. Wskaźnikiem nastrojów rynkowych miał być wczorajszy przetarg hiszpańskich obligacji 5-letnich. Udało się sprzedać papiery o wartości 2,35 mld euro przy rentowności 3,53 proc. To najwyższa premia za ryzyko od 2008 r. Na poprzedniej aukcji obligacji tego typu sprzedano za 4,5 mld euro, przy rentowności 2,82 proc.
Fitch: kryzys wydłuża drogę do euro
Agencja ratingowa Fitch ocenia, że Polska przyjmie euro nie wcześniej niż w 2015 roku, a nasz kraj spośród państw Europy Środkowej najmniej zyska na wejściu do unii walutowej.
Fitch podkreśla, że recesja pogorszyła znacząco wskaźniki będące podstawą kryteriów z Maastricht.
– W ośmiu branych pod uwagę krajach średni deficyt wzrósł do 6,1 proc. PKB z 1,1 proc. w 2007 roku – mówi cytowany w komunikacie Ed Parker, kierujący zespołem analityków europejskich rynków wschodzących. Podobnie rośnie wartość długu publicznego. Analitycy zastanawiają się, czy przypadek Grecji nie sprawi, że władze UE będą bardziej skrupulatnie podchodziły do kwestii spełniania kryteriów.
– Odpowiedź poznamy, kiedy UE zajmie się Estonią – twierdzi Ed Parker.
W połowie maja KE opublikuje raport, który zapewne będzie zielonym światłem dla Estonii. Ostateczna decyzja zapadnie prawdopodobnie latem.