Światowy kryzys i pogorszenie sytuacji w finansach publicznych oddaliły perspektywę przyjęcia unijnej waluty w Polsce. Tym samym zbliżyły stanowiska kandydatów.
Kwestia europejskiej waluty nie wywołuje już tak gorących sporów jak dwa lata temu, gdy rząd jako cel wyznaczał 2012 rok. Dziś trudno już mówić o euroentuzjazmie PO czy eurosceptycyzmie PiS. Inaczej rozkładają się jedynie akcenty.
Polska, by wejść do strefy euro, musi zmienić konstytucję, mieć stabilny kurs złotego i spełnić kryteria fiskalne, czyli ograniczyć deficyt sektora finansów publicznych do 3 proc. PKB. Musimy przy tym liczyć, że strefa euro będzie nas chciała przyjąć. A po kłopotach Grecji trudno to przewidzieć.
Dlatego nawet jeśli Platforma mówi: „do euro tak szybko, jak to możliwe”, to najwcześniejszy możliwy termin, choć wciąż mało realny, to 2014 rok.
Bardziej realny jest rok 2015 i taka data wskazywana jest jako możliwa przez premiera Donalda Tuska i ministra finansów Jacka Rostowskiego. Strategię tę popiera Bronisław Komorowski. Podobne stanowisko prezentuje Andrzej Olechowski.
Blisko tych poglądów jest lewica i jej lider Grzegorz Napieralski. – Do euro wejdźmy najszybciej, jak to jest możliwe, ale z zachowaniem korzystnego kursu wymiany. Trzeba znaleźć złoty środek między zarobkami eksporterów a zachowaniem siły nabywczej emerytów – mówi bliski mu poseł SLD Marek Wikiński.
Od określania daty dystansuje się PSL i jego lider Waldemar Pawlak. Zdaniem wicepremiera to między innymi płynnemu kursowi złotego zawdzięczamy łagodniejszy przebieg kryzysu w Polsce. A kryzys w Grecji i kilku innych krajach strefy euro pokazuje, że wspólna waluta nikogo nie zabezpiecza przed ryzykiem.
– Dlatego wejście do strefy euro powinno nastąpić w odpowiednim momencie i przy odpowiednim kursie. Ostatnie 12 lat pokazują, że kurs waha się w granicach 4 zł za euro. Ostateczne decyzje będą możliwe po spełnieniu kryteriów z Maastricht – mówi nam Waldemar Pawlak.
Jeszcze bardziej sceptyczne jest PiS i Jarosław Kaczyński. Według tej partii powinniśmy wejść do strefy euro, gdy nasz poziom rozwoju gospodarczego będzie zbliżony do średniej unijnej. Teraz jesteśmy w połowie drogi, bo polski PKB to 50 proc. tej średniej.
– Warto gonić króliczka, ale nie wiem, czy za wszelką cenę warto go szybko dogonić – mówi Paweł Poncyljusz. Prawo i Sprawiedliwość jako negatywny przykład przywołuje Słowację, w której unijną walutę wprowadzano w momencie kryzysu, co pogłębiło spadek PKB o 0,5 proc. Stąd realna data wprowadzenie euro w Polsce to zdaniem tej partii najwcześniej lata 2015 – 2017.
Jeszcze dalej idzie Marek Jurek z Prawicy Rzeczypospolitej. Jego zdaniem nie ma mowy, by w trakcie kadencji prezydenta, który zostanie wybrany na przełomie czerwca i lipca, Polska weszła do strefy euro.